Delfin ze Szczecina
Kiedyś następcą braci Kaczyńskich miał być Ludwik Dorn, zwany wówczas trzecim bliźniakiem, potem Zbigniew Ziobro. Jednak dopiero Joachim Brudziński został oficjalnie namaszczony przez wodza.
Przed Kongresem wydawało się, że poza prezesem głównymi rozgrywającymi w PiS-ie są Grzegorz Bierecki, twórca finansowego imperium SKOK-ów, Tomasz Sakiewicz, naczelny „Gazety Polskiej”, ojciec Tadeusz Rydzyk, Antoni Macierewicz i Joachim Brudziński, szef partyjnych struktur. Bierecki i Sakiewicz zostali zmarginalizowani, ojciec dyrektor trzyma się na uboczu. O pozycji ministra obrony zadecyduje przygotowywany raport w sprawie katastrofy smoleńskiej. Na placu boju pozostał tylko Brudziński.
– Gdyby coś mi się stało, na przykład gdybym złamał nogę, to chciałbym, żeby zastępował mnie Jarosław Brudziński – w taki sposób według „Faktu” Jarosław Kaczyński miał prezentować kandydaturę Brudzińskiego na swojego pierwszego zastępcę.
Zamiast czterech wiceprezesów jest ich dziś w PiS-ie aż sześciu.
– Awans Brudzińskiego i Błaszczaka ma swoje drugie dno – uważa jeden z posłów PiS. – To nie tylko wywyższenie tych dwóch bardzo blisko związanych z prezesem naszych działaczy, ale także prztyczek w nos wymierzony nie tyle w Glińskiego i Morawieckiego, co czwórce dotychczasowych wiceprezesów (Szydło, Macierewicza, Lipińskiego, Kamińskiego).
Na lipcowym kongresie Jarosław Kaczyński był jedynym kandydatem na prezesa. Otrzymał głosy 1008 delegatów, 7 głosowało przeciw, a jeden wstrzymał się od głosu.
W tej sytuacji nikt nie upomniał się o usuniętego z partyjnego kierownictwa Kazimierza Michała Ujazdowskiego.
– W PiS są osoby o różnych poglądach, ale w ścisłym kierownictwie musi być zgoda co do najważniejszych kierunków działania, takim jest sytuacja z Trybunałem Stanu. Stanowisko Ujazdowskiego jest dla mnie niezrozumiałe – oświadczył prezes.
Bez zdolnych ludzi można się obyć, potrzebni są tylko posłuszni
– zapewniał „doktor” w filmie „Prawo i pięść” z 1964 r. Ta prawda obowiązuje i w dzisiejszej demokratycznej Polsce.
– Polskie partie polityczne, z niewielkimi wyjątkami skręciły w stronę partii wodzowskich – wyjaśnia prof. Kazimierz Kik, dyrektor Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. – Jeżeli jest wódz, to musi być dwór. Tak było w Platformie w czasach Tuska, w Samoobronie Leppera, LPR Giertycha czy SLD Millera. Tak, w jeszcze większym stopniu, jest w PiS-ie Kaczyńskiego. Na dworze wodza nie ma miejsca dla ludzi myślących samodzielnie, mających własne zdanie, jak kiedyś Marek Jurek, a ostatnio Kazimierz Michał Ujazdowski. Tacy politycy są dla wodza wyrzutem sumienia. Dlatego dobiera się jedynie posłusznych wykonawców, żeby jeden nie wyróżniał się od drugiego. Ich głównym atutem ma być bezwzględna lojalność wobec wodza.
Z taką oceną nie zgadza się Marcin Libicki, dawniej związany z PiS poseł I, III, IV kadencji, europoseł VI kadencji: