Najważniejsze to wierzyć Watykan
Ostatni wywiad monachijskiego dziennikarza z papieżem emerytem
studenci uświadomili sobie, że nie ma dla nich przyszłości, bo Kościół i kapłaństwo czeka anihilacja.
Na początku nadzieja dla Josepha płynęła ze słów ojca, który nazywał Hitlera kryminalistą i przekonywał bliskich, iż nazizm nie potrwa długo. Gdy został wciągnięty w wojnę, zrozumiał, że fakt, iż nie wysłano go na front, zawdzięcza Opatrzności. Przed kapitulacją Niemiec zdezerterował. Krótko był jeńcem, głodował, noce przesypiał pod gołym niebem, na ziemi. Rodzina Ratzingerów wiedziała o istnieniu obozu kon- centracyjnego w Dachau, natomiast o mordowaniu w komorach gazowych dowiedziała się dopiero po wojnie. Benedykt XVI ani jako papież, ani wcześniej jako teolog nie odnosił się do czasów, gdy niemiecki mit nowej Rzeszy wytrącał z obiegu chrześcijaństwo. Z przekonania, że nie do niego należy refleksja historyczna czy filozoficzna. Zwrócił za to uwagę, iż zdarza się, że Kościoł przedstawia się w charakterze instrumentu w rękach nazistów, a przecież to były naczynia nie do połączenia programowo, co wynikało choćby z Mitu dwudziestego wieku Rosenberga, antychrześcijańskiego kompendium narodowego socjalizmu.
W 1946 roku podjął naukę w Freising i zaczął realizować marzenia. Czuł się progresistą, zamierzał odnawiać teologię i instytucję Kościoła. W późniejszych latach mistrzem, który oświecił go, czym w istocie jest teologia, okazał się Gottlieb Söhngen, jeden z tych, którzy uważali, że wniebowzięciu Maryi nie należy dawać zabarwienia dogmatycznego. Kult maryjny nie był w Niemczech tak rozwinięty, jak w Polsce czy we Włoszech, więc Ratzinger skoncentrował się na postaci Jezusa.
Co niezmiennie daje mu radość? Potęga krajobrazu, bezkresne la- sy, spokój, prostolinijność, surowość klasztorów. Praca naukowa i muzyka. Z tym że albo pisze (ołówkiem), albo słucha. Dobrze wpływa na niego Mozart, szczególnie Kwintet klarnetowy, Msza koronacyjna, Eine Kleine Nachtmusik. I opery. Także Msza h-moll Bacha i Pasja wg św. Mateusza. Studiował śpiew u Franza Kelcha, basa-barytona z Bayreuth. Interesuje się dramatami Claudela (francuskiego dyplomaty cudownie nawróconego w katedrze Notre Dame) i Zuckmayera, Dialogami karmelitanek Poulenca. Silnie działa na niego malarstwo holenderskie: Rembrandt, Vermeer – od siostry dostał wspaniałą reprodukcję jego obrazu oraz – barok bawarski. Zaczytywał się w dziełach Bubera, w Wilku stepowym i Grze szklanych paciorków Hessego. Kiedy sam zaczął pisać, bywał nierozumiany. Po artykule Nowi poganie i Kościół środowisko osądziło, że to stek herezji. Na szczęście ma delikatne poczucie humoru (urodził się, jak Chaplin, 16 kwietnia). Lubi stare występy kabareciarza Karla Valentina. Hitler kiedyś ścisnął dłoń komikowi: − Valentin, dzięki panu nieraz serdecznie się uśmiałem. – A ja dzięki panu nigdy − odpowiedział artysta.
Ratzinger przeczuwał, że Bóg ma dla niego zadanie specjalne. Był tego pewien już wtedy, gdy z lalką udającą niemowlaka uczył się praktycznego kapłaństwa (jako kapelan w monachijskim Bogenhausen udzielał chrztów dwa razy w tygodniu, a spędzony tam rok uznaje za najpiękniejszy w życiu). Nie spodziewał się jednak wyboru na Tron Piotrowy, mimo że księdzem został 29 czerwca, w święto patronów Wiecznego Miasta. Gdy już przyjął godność, rozmyślał o praktycznych aspektach. Twierdzi, że nie jest poliglotą. Miał w szkole język włoski, ale lekcji często nie było. Dopiero gdy znalazł się w Rzymie, praktyka zrobiła swoje. Osłuchał się z podstawami francuskiego, angielskiego uczył się z kaset w Bonn. Doskonale radzi sobie z łaciną, używa jej w doniosłych momentach. Podczas konsystorza w Rzymie ogłosił swoją dymisję w języku, w którym formułowali swoje filozofie św. Augustyn i Tomasz z Akwinu, zaskakując hierarchów podwójnie – formą i treścią.
Dobiegając dziewięćdziesiątki, doszedł do wniosku, że jego misja zasadzała się na promocji wiary i rozumu. Tymi dwoma orężami miał przeciwstawić się lawinowo postępującej dechrystianizacji Europy, która przestaje być ośrodkiem światowego Kościoła, oraz dyktaturze relatywizmu. Kalendarzowy czas sprawowania przez niego władzy nie odgrywał kluczowej roli, z założenia miał to być doraźny pontyfikat na pohybel wykrytym jeszcze w Kongregacji Nauki Wiary sprzeniewierzeniom. Obejmując Stolicę Apostolską, miał 78 lat, jego siła brała się z przekonania, że skoro kardynałowie dokonali takiego wyboru, to teraz liczy się ocena Boga, nie dziennikarzy. Nie obyło się bez potknięć, a im bliżej śmierci, tym przejrzyściej widzi błędy popełnione w przeszłości. Niemniej ma satysfakcję, że zlaicyzował 400 duchownych pedofilów, zabrał się do IOR, wprowadził tam barona Freyberga.
Nigdy nie doświadczył duchowej ciemnej nocy. Żartował, że może nie jest dostatecznie święty. Szukał odpowiedzi, dlaczego na świecie rozpleniło się zło, i w jaki sposób odnieść je do wszechmocy i dobroci Boga. Jeśli chodzi o odejście ze Stolicy Piotrowej, nie miał wątpliwości, iż trzeba tę odmowę przygotować i że dokonał tego we właściwym momencie. Nie było żadnego spisku, po prostu nie jest superczłowiekiem i przeszkadzają mu ograniczenia związane z wiekiem. Nie wystarczy być papieżem, trzeba dzień po dniu pełnić tę funkcję. Wbrew insynuacjom nie uciekał pod presją, przybity skandalami. Przeciwnie: miał poczucie, że opuszcza łódź, która dobiła do brzegu, nie taką, którą szarpie burza.
Nie żałuje podjętych decyzji. Cieszy się, że jego sukcesor to sprawny organizator, który kwitnie wśród ludzi. Jego towarzystwo męczyło, zwłaszcza kontakty z politykami, ściskanie na audiencjach kilkuset par rąk. Obecnie brakuje mu sił psychicznych i fizycznych, aby medytować i modlić się, lecz nadal pisze homilie dla kilku słuchaczy.