Jeszcze się Polska na nowo nie narodziła
„A kiedy Afrykanin zapuka do twoich drzwi” to tytuł artykułu Bogusława Chraboty, naczelnego „Rzeczpospolitej” . Doszedł w nim do głosu polski misjonarz w Ugandzie: „Lokalną młodzież płci męskiej interesuje jedynie, jak daleko jest z ich wioski do legendarnych Niemiec, gdzie (jak wierzą) każdy nowy przybysz dostaje tyle pieniędzy, że może żyć jak król”. Tekst Chraboty tworzy obraz Afryki mogący budzić grozę, choć czytelników zapewnia się: „Wszyscy w drogę nie wyruszą, ale jeśli nawet nikły procent zdecyduje się, to z Afryki do Europy ruszy milion, pięć, dziesięć albo pięćdziesiąt milionów? Oczywiste jest, że migracja nabierze dynamiki”.
Ten artykuł jest idealnym przykładem, jak w Polsce debatuje się o uchodźcach. Co można zrobić z tą „beczką prochu”, która wkrótce eksploduje po sąsiedzku? I nagle Chrabota wykonuje zaskakujący zwrot: powinno się wziąć aktywny udział w procesach europejskich, które mają na celu rozwiązanie kryzysu migracyjnego. Krytykuje postawę polskiego rządu: „Upór i retoryka niechęci budzi demony ksenofobii. Byliśmy już nieraz jej ofiarami. Strzeżmy się, by się nie obudziła”.
Przed ukazaniem się tego tekstu Chrabota odwiedził Berlin. W czasie spaceru zjedliśmy w syryjskiej knajpce i nad małym jeziorem wypiliśmy piwo. Była sobota, straszny upał, dzieci pluskały się w wodzie. „swoich” sędziów PiS będzie wywierał wpływ na wynik wyborów. „Zamach stanu dopiero się zaczyna”, konkluduje dziennik.
W innym artykule „FAZ” pisze o tyradzie wygłoszonej przez Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie („nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego śp. brata”) i o niespodziewanej interwencji prezydenta Andrzeja Dudy, który zagroził wetem, jeśli ustawa o Krajowej Radzie Sądownictwa nie zostanie zmieniona. „Polska polityka pogrąża się w chaosie”, stwierdza frankfurcka gazeta.
Obdarzony bujną fantazją politolog Klaus Bachmann wyobra- Ojciec w kąpielówkach gonił syna, a matka w chuście i długim płaszczu kroiła ciasto dla córki. Huk lądujących na Tegel samolotów mieszał się z wielojęzycznym szczebiotaniem dzieci. – Jeśli wierzyć temu, co mówią niektórzy członkowie naszego rządu – zaczął zaprzyjaźniony dziennikarz, który był z nami na spacerze – takie jak te maluchy ukrywają w swoich majtkach bomby. Zapytałem go więc: – Czemu nie napiszesz, że one tak nie robią? – Teraz jest czas na małe kroki – odrzekł: – Albo się jest po stronie arcybiskupa Warszawy, który jest za korytarzami humanitarnymi dla uchodźców z Syrii, albo po stronie premier, która jest im przeciwna.
Polityka małych kroków nie jest moim ideałem, ale lektura polskiej prasy nie pozwala mi mieć nadziei na nic więcej. Język strachu lubią nawet liberalne i lewicowe kręgi. Można się od nich dowiedzieć, że przez dziesięciolecia lewica Zachodu w sprawie integracji i wielokulturowości milczała w niektórych sprawach. Na przykład, że rasizmem wykazywali się nowi przybysze. Dlatego należy wymagać od nich bezwarunkowego przestrzegania wartości oświeconej Europy. Katarzyna Tybulewicz, polska autorka mieszkająca w Sztokholmie, prezentuje typowe rozdwojenie myślowe lewicy: z jednej strony migranci są inni niż my i powinni mieć prawo do życia w zgodzie ze swoją tradycją, z drugiej jednak strony tylko dzięki przyjęciu naszych praw mogą się rozwijać.
Niedawno rozmawiałem z doradcą finansowym z Warszawy, który opowiedział: – Jechałem taksówką, ojciec kierowcy był Syryjczykiem, a matka Polką. Był przeciwny przyjmowa- ża sobie sytuację, w której sędziowie w Niemczech i we Francji nie będą wydawać Polsce przestępców ani uznawać wyroków polskich sądów cywilnych, ponieważ Warszawa nie zapewnia praworządności. W następstwie Polska znajdzie się w pewien sposób poza Unią Europejską.
Unia nie może zastosować sankcji wobec Warszawy z powodu zapowiedzianego sprzeciwu Węgier. UE znajdzie się więc w sytuacji, w której trzeba będzie przekupić jednego dyktatora (premiera Węgier Viktora Orbána), aby nie chronił innego dyktatora (Jarosława Kaczyńskiego). Ale tego rodzaju działania trudno będzie wytłumaczyć obywatelom – ubolewa Bachmann w wywiadzie dla rozgłośni Deutschlandfunk. niu uchodźców. Stwierdził, że są leniwi i nie pasują do naszych norm kulturowych. Podał przykład: w RFN muzułmańskie dziewczyny masowo zachodzą w ciążę, a niemieckie władze ze względu na religię zawieszają postępowania sądowe o gwałt.
Mówi się, że każdy Polak ma w swej rodzinie Żyda. Dzielimy się tylko na tych, którzy się do tego przyznają, i na tych, którzy się nie przyznają. Badania genealogiczne są ostatnio bardzo modne. Wielu Polaków odkrywa, że ma nie tylko korzenie żydowskie, ale też niemieckie, ukraińskie, a nawet tureckie, gruzińskie czy tatarskie. Tyle że to dociekanie przeszłości niesie często za sobą traumatyczne historie.
Chrabota w „Opowieści o zamordowanej wiosce” opisał spalenie przez nazistów wsi pod Mińskiem w roku 1944. „Któż stał za tą zbrodnią? Bandyta w niemieckim mundurze? Na pewno? Niemiec, Białorusin, Łotysz? Cholera wie. Chciałbym spojrzeć mu w oczy, a jeśli nie jemu, to jego potomkom. Chciałbym wbić zęby w ten ludzki korpus. Rozszarpać żyły. Poczuć krew. Upić się nią w obłędzie”.
Odkrywanie historii jest dziś bolesnym procesem. Naznaczony strachem i nastawiony na konfrontację język publicznej debaty sprzyja zbiorowej (czytaj: narodowej) mitologizacji traumatycznych losów poszczególnych ludzi. Uniwersalizacja własnych cierpień przynosi ulgę jedynie pozornie. Towarzyszy jej agresywne nastawienie do świata. Jawi się on jako zły i obcy, bo dopuścił do niezawinionego cierpienia. I tak teraźniejszość staje się projekcją traumatycznej przeszłości. W tym kontekście znamienna jest postawa najmłodszego pokolenia
Brytyjski „The Guardian” pisze o protestach przeciwko reformie sądownictwa, które odbyły się w Warszawie iw innych polskich miastach. Zdaniem dziennika, rząd RP mogła zachęcić do dokonania tak radykalnych zmian niedawna wizyta Donalda Trumpa. Przemówienie, które prezydent USA wygłosił w polskiej stolicy, zostało przez wielu uznane za błogosławieństwo dla uprawiających „nieliberalną demokrację” polskich władz.
„Financial Times” ocenia, że nad Wisłą doszło do „wojny błyskawicznej z niezależnym wymiarem sprawiedliwości”. „FT” podkreśla, że rozdział władzy jest gwarancją suwerenności narodu. Apeluje, aby „świat, a zwłaszcza instytucje unijne i państwa członkowskie, wsparł obozu rządzącego. Należy do niego Mateusz Matyszkowicz, dyrektor kanału „Kultura” państwowej telewizji. Na przyszły rok jego program zapowiedział nowy konkurs chopinowski. W odróżnieniu od swojego słynnego poprzednika będzie odbywać się na instrumentach z czasów Chopina. Matyszkowicz powiedział: „Międzynarodowy konkurs chopinowski ogląda cały świat. Przy jego okazji chcemy, aby cały świat dowiedział się, że Polska to kraj Fryderyka Chopina. Polska kultura może i powinna zostać uznana za jedną z wiodących w Europie”.
Wykorzystanie Chopina jako wehikułu państwowej maszynerii propagandowej to w Polsce nic nowego. Tyle że każde polskie dziecko wie, iż Chopin to idealny przykład na wielokulturową historię rodzinną. Narodowa monokultura była Fryderykowi obca. Kolejną zmianą wizerunku była czołówka „Wiadomości”. Zanim PiS doszedł do władzy, zdobił ją Pałac Kultury i Nauki. Prezent Stalina – symbol znienawidzonej okupacji – zamieniono więc na Pałac Królewski. Tak samo mało polski, bo stworzony przez włoskiego architekta na zlecenie pochodzącego ze Szwecji króla Polski.
Sztuczny gorset tożsamości narodowej wiąże język, a jego niezdarność rodzi agresję. Język europejskiej polityki potrzebuje natychmiastowej aktualizacji. Nie jest to problem jedynie Polaków. Dostosowanie porozumiewania się da szansę nowej solidarności w UE i regionie Morza Śródziemnego. To szansa na „Eutopię”, czyli na miejsce dobre do zamieszkania. (PKU) odważne społeczeństwo obywatelskie”. Londyński dziennik finansowy pozytywnie ocenia prezydenta Andrzeja Dudę za „powstrzymywanie działań rządu”.
Austriacki „Kurier” opublikował artykuł „Polska likwiduje niezależny wymiar sprawiedliwości – UE przygląda się bezradnie”. Zdaniem publicysty, Andrzej Duda zablokował zapędy PiS-u – ale tylko trochę. Unia nie chce być bezradna. Komisarz UE ds. sprawiedliwości Věra Jourová znowu zagroziła Warszawie obcięciem funduszy. – Nie mogę sobie wyobrazić, że niemieccy czy szwedzcy podatnicy zechcą płacić na rzecz stworzenia dyktatury w innym kraju Unii – powiedziała czeska komisarz w wywiadzie dla „Neue Osnabrücker Zeitung”. (KK)