Siostra Leopolda od ubogich. I roweru
Jest drobna, szczupła, niska – taka jaskółeczka. Na widok aparatu fotograficznego zakrywa rękami kuchenny bezrękawnik. – Jak ja wyglądam?! Pochlapana cała – łapie się za głowę siostra Leopolda, elżbietanka z Poznania, która zawładnęła internetem po brawurowej jeździe rowerem. Ale na co dzień robi coś ważniejszego – służy ubogim.
W jadłodajni prowadzonej przez siostry elżbietanki przy ul. Łąkowej w Poznaniu pełno jej w każdym pomieszczeniu – ledwo nalała zupę w jednym, już biegnie do kuchni, przynosi chleb, wykłada do koszyczka, fachowym okiem ocenia ilość pozostałej w kociołku potrawy i liczy podchodzących co chwilę ludzi.
– No zabraknie. Jak nic zabraknie. Jeszcze 20 minut – siostra rzuca okiem na zegar, na którym ledwo drga wskazówka. – O dwunastej kończymy – wyjaśnia mi.
Zupy za mało czy ludzi wyjątkowo dużo?
– Zupy, zupy. Ludzi zawsze tyle samo – odpowiada zaniepokojona. – Zwykle jeden kociołek więcej był. Nie wiem, co się stało...
A kolejka po zupę się nie kończy. Stojące przy kociołku dwie młodziutkie wolontariuszki spokojnie i cierpliwie napełniają talerze i podają chleb.
– Szczawiowa czy krupnik? – pytają.
– A sięgnij, dziecko, głębiej, na dole są jajka – podpowiada siostra. I już zwraca się do kolejnej osoby. – Najadłeś się? – pyta mężczyznę, który przyniósł talerz do mycia i nie czekając na odpowiedź, dopytuje: – Smakowało? A może chleb chcesz zabrać?
To pytanie o zaspokojenie głodu i smak posiłku pada wielokrotnie. Co chwilę. Na pewno każdy choć jeden raz je dziś słyszał. I to mimo że siostra wie, że zupy zabraknie. Kiedy słyszy dźwięk chochli uderzającej o dno garnka, patrzy na zegar – jeszcze 15 minut.
– Może już nikt nie przyjdzie – komentuję, nie widząc kolejki po zupę.
– Nie, nie, oni przychodzą do ostatniej chwili – siostra gwałtownie zaprzecza.
Nagle znika w kuchni obok. Po chwili wraca z wielką czarną brytfanną. Po sekundzie z mniejszą. Otwiera pokrywy, a z nich wydobywa się zapach kapusty i klusek kładzionych ze skwarkami. Nie dziw, że kolejka ustawia się błyskawicznie, ale siostra bezbłędnie rozpoznaje, kto podchodzi po raz drugi.
– O nie, ty już jadłeś zupę, tylko odrobinę dostaniesz – czujnie się odzywa, ale nikomu nie odmawia jedzenia.
– Pewnie, pewnie, niech inni zjedzą, co nie jedli jeszcze, ja tylko trochę, na spróbowanie – odzywa się zgodnie mężczyzna.
Za chwilę również garnki z kluskami i kapustą pustoszeją. A ludzie wciąż podchodzą. Zna wszystkich po imieniu. Już znów jest mała kolejka – wśród nich widzę dwie kobiety.
– To znak, że kobiety lepiej sobie radzą, kiedy spada nieszczęście – wyjaśnia siostra. – Mężczyźni szybciej i częściej się poddają. Nie walczą z biedą. Ale ja tych mężczyzn, którzy stoją w kolejce, i tak podziwiam. Niech pani patrzy – on, mężczyzna, na którym powinna się żona, każda kobieta wesprzeć, o którą on powinien dbać, i o dom, a to on wyciąga rękę po talerz. Myślę, że do niektórych dociera to upokorzenie.
Z jedną z kobiet podchodzi do siostry Piotr*. – Siostro – słychać prośbę w jego głosie. – Ma siostra jakieś długie spodnie? Helenka ma atopowe zapalenie skóry, komary gryzą, no jak kobieta może to znosić? Ja to bym mógł bez spodni, ale kobieta? – zagaduje.
– Piotrek, jak to mężczyzna bez spodni, co ty gadasz! No i ty wiesz, że nie w porę, nie w tym miejscu, tu dajemy jedzenie – upomina go siotra Leopolda, ale już daje znak wolontariuszce, która znika w pomieszczeniu obok i za chwilę przynosi dżinsy – niestety, są tylko krótkie rybaczki. Wraca więc i przynosi długą suknię. – Dziecko! – siostra delikatnie upomina dziewczynę. – Suknię? Jak ona ma w niej spać pod mostem?
Ale w końcu zanosi ją kobiecie, aby ta czymś okryła poranione łydki.
– Patrz, Piotrek, będzie miała twoja Helenka prawdziwą suknię. I kobieca, i długa, nogi okryje – zachwala podarunek.
W jadłodajni jest wciąż z 25 osób, a do stolika z garnkami podchodzą nowi.
Słyszę, jak siostra Leopolda pod nosem się modli: – Panie Jezu, rozmnóż to jedzenie, proszę, jeszcze trochę... Co ja im mam jeszcze dać? Skąd wziąć? Rozmnóż, Jezu... I nagle rozlega się zwycięski okrzyk siostra znów biegnie do kuchni. i