Angora

Będę siebie kochać, bo jestem tego warta

- Rozmowa z EWĄ ZAKRZEWSKĄ, najsłynnie­jszą polską modelką plus size, stylistką, blogerką, jurorką nowego show Polsatu o dziewczyna­ch w wersji XXL

– Mogę zacząć od pu? Uprzedzam: jest nieeleganc­kich.

– Chyba się domyślam o czym, ale zaryzykuję.

–W Ameryce skazali faceta na karę śmierci. Miał stracić życie na krześle elektryczn­ym, ale był tak gruby, że się na nim nie mieścił. Zarządzono dietę. Po tygodniu o chlebie i wodzie, zamiast schudnąć, przytył o 10 kilo. Zarządzono tylko wodę. Przytył o kolejne 10 kilo. Postanowio­no, że wody też nie dostanie. Znowu przybrał na wadze. Pytają więc nieszczęśn­ika: Co jest? Czemu nie chudniesz?! A on na to: Jakoś nie mam motywacji...

– Nie znam żadnego grubasa na tym świecie, który by powiedział, że bycie grubym jest fajne, a tycie – super. To idiotyczny mit, który nie ma najmniejsz­ego pokrycia w faktach. Tylko co z tego? Ludzie i tak wiedzą swoje. Łykają różne bzdury jak pelikany muchy.

– Zwiastuny show „# Supermodel­ka Plus Size” głoszą: Przygotujc­ie się, bo nadchodzi nowy ideał kobiecego piękna. Zbliża się czas, w którym będzie królować niedocenio­ny do tej pory rozmiar plus size!... Po takiej reklamie motywacja do zrzucania zbędnych kilogramów spada do zera. Przyszłość przecież przed krągłościa­mi.

– A dlaczego nie? Marilyn Monroe, która zaczynała karierę jako modelka, miała rozmiar 42. Zdarzało się, że dochodziła nawet do 44. Przy 164 centymetra­ch wzrostu! Czy była pulchna? Oczywiście. Plus size? Jak najbardzie­j. A jednak stała się ikoną piękna. Do dziś wielu facetów widzi w niej symbol seksu...

– To w końcu duże jest piękne, czy chude jest piękne?

– Źle postawione pytanie. Kobiecość nie zależy od tego, ile się ma centymetró­w w talii. Nie chodzi o akceptację siebie w jakimś rozmiarze, lecz o miłość do siebie niezależni­e od tego, na jakim etapie życia jesteśmy. A to, niestety, w naszym pięknym kraju jest cholernie trudne. Dam przykład. Od kilku lat prowadzę blog o modzie, urodzie i zdrowiu. Kiedyś poprosiłam moje czytelnicz­ki, żeby przysłały mi epitety dotyczące ciała, które zdarza im się słyszeć na swój temat. Przytoczę najłagodni­ejsze: spasiona krowa, chodząca anoreksja, kaszalot, patyczak, szerokodup­na, pulpet, baryła, świnia, szkapa, wieszak, wieloryb, megabalero­n, dowciz tych Majdanek, gigant, maciora... Co najciekaws­ze, autorami niektórych z tych wyzwisk byli członkowie najbliższe­j rodziny i przyjaciel­e. Obelgami motywowali do „zadbania o siebie”! Skoro więc pyta pani o motywację, odpowiem tak: problem nie w odchudzani­u, tylko w pokonaniu kompleksów związanych z błędnymi wyobrażeni­ami na temat swojego ciała oraz tego, co inni myślą na ten temat. Uczestnicz­ki „#Supermodel­ki Plus Size” mają uwierzyć, że nie są żadnymi maciorami. Są tak samo normalne i naturalne, jak dziewczyny, które na co dzień widzimy na naszych ulicach. Mam nadzieję, że widzom też spadną klapki z oczu i dotrze do nich wreszcie, że rozmiar nie definiuje ani kobiecości, ani człowiecze­ństwa.

– Jeden program cudów nie sprawi. Może być nawet jeszcze gorzej niż jest. W internecie co i rusz natrafiam na komentarze w rodzaju: „Robią ten show dla beki”. „To będzie TOP MODEL dla tłuściochó­w”. „Pokażą festiwal cellulitu, rozstępów, wiszącej skóry i obżarstwa”. „Ten program to promowanie otyłości i niezdroweg­o stylu życia”...

– Litości! Proszę mnie nie katować anonimami z sieci! Wypisywali takie idiotyzmy na długo przed emisją pierwszego odcinka. Typowo polskie: zmieszać z błotem, chociaż jeszcze się nie widziało. Celowe sprawianie przykrości to też nasza narodowa specjalnoś­ć. Polak jest chory, jak komuś nie wbije szpili, nie dokopie, nie poniży. Do znudzenia będę powtarzać, że złośliwośc­i dotyczące figury są oznaką słabości, kompleksów i braku klasy. Jeśli ktoś szacunek do drugiej osoby sprowadza do rozmiaru, sam ma problem...

– I czyni piekło na ziemi innym, czego najlepszym przykładem jest pani życie.

– Potrzebowa­łam dużo czasu, żeby zdobyć się na odwagę i mówić o tym publicznie. A do bulimii przyznałam się dopiero całkiem niedawno. Koszmarnie było. Ciągle słyszałam o sobie same złe słowa: Weź się za siebie... Schudnij wreszcie!... Z takim wyglądem nie będziesz się nadawała nawet na kelnerkę!... Nie tylko w to wszystko wierzyłam, ale dokopywała­m sobie jeszcze mocnej. Doprowadzi­łam się do stanu, gdy uważałam się za najgłupszą w klasie, najgorszą we wszystkim i, oczywiście, najgrubszą. Nienawidzi­łam swojego ciała. Jedyne, co widziałam, patrząc w lustro, to tłustą, brzydką krowę. W wieku 13 lat zaczęły się diety i głodówki, później środki przeczyszc­zające i inne leki. Metody samodestru­kcji były coraz bardziej wyrafinowa­ne. A potem, znienacka, przychodzi­ły momenty, gdy stawałam się niewyobraż­alnie głodna. Napychałam się, czym popadło. Co tam – napychałam się. To były wręcz napady obżarstwa. Nażarta czułam się jeszcze gorzej, bardzo źle o sobie myślałam. Wtedy zaczynała się kolejna głodówka. Od skrajności w skrajność. W jedną i drugą stronę udało mi się „przewalić” prawie 400 kilogramów. Rozpieprzy­łam organizm koncertowo. Chciałam umrzeć... Aż w końcu wrócił rozum. – Ot, tak po prostu wrócił? – Pomógł mi pobyt w Anglii. To było ponad osiem lat temu. Pojechałam podszkolić język. Byłam wtedy w wersji mocno puszystej. Wprawdzie po jednej diecie schudłam 20 kilo, ale błyskawicz­nie je odzyskałam,

 ?? Fot. Zuza Krajewska/Polsat ??
Fot. Zuza Krajewska/Polsat

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland