Nago paradowała po biurze
Szef chciał zmotywować pracowników...
Jak co roku przed nastaniem okresu ochronnego (1 listopada – 31 marca) podjęto kilkadziesiąt prób eksmisji na bruk, którym udało nam się zapobiec bądź na drodze sądowej, bądź w negocjacjach, w ostateczności – blokadami lub groźbami blokad. A przecież Trybunał Konstytucyjny po raz kolejny uznał w swoim orzeczeniu, że eksmisja na bruk jest niezgodna z konstytucją. Czas zrobić z tym porządek, panie i panowie w Sejmie i Senacie.
Pojawiła się nowa metoda przejmowania mieszkań wyłudzonych na podstawie aktów notarialnych pożyczki pod zastaw mieszkania czy domu. Najpierw tłumaczy się klientowi, że akt notarialny kupna-sprzedaży to tylko zabezpieczenie dla pożyczkodawcy. Po czym natychmiast pod zastaw tej nieruchomości zaciąga się wielkie kredyty. Wierzyciele wtedy eksmitują dłużnika nawet wówczas, gdy sumiennie spłaca on dług wraz z lichwiarskimi odsetkami. Formalnie eksmitowany jest wtedy lichwiarz, który po zawarciu aktu notarialnego zostaje wpisany do księgi wieczystej, a nie dłużnik mieszkający w lokalu. Tak było w przypadku pewnej rodziny. Po naszej interwencji w izbie komorniczej komornik spojrzał ponownie w dokumenty i stwierdził, że ma eksmitować spółkę pożyczkową (lichwiarską), ale lokal zajmuje rodzina. To pozwoliło mu się wycofać.
W innym przypadku lokatorka zajmująca mieszkanie należące do PKP spłaciła całą zaległość czynszową w wysokości 22 tys. zł. Wtedy urzędnicy wyciągnęli niczym królika z kapelusza kolejny dług w kwocie 40 tys. zł, o którym wcześniej nie wspominano. Chodziło głównie o to, że po spłacie długu i przywróceniu umowy najmu lokatorka mogłaby zgodnie z ustawą wykupić to mieszkanie z 90-procentową bonifikatą. Więc kiedy wyraziła zamiar spłaty również tej kolejnej kwoty, wysłano jej komornika, który miał tę 71-letnią kobietę wyeksmitować na bruk.
Po ogłoszeniu na Facebooku, że Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej zamierza zablokować tę eksmisję, kilka osób zaczęło do siebie gorączkowo dzwonić. Sprawa oparła się o wiceministra i dyrektora PKP. Ostatecznie eksmisję odwołano.
W chwili gdy piszę te słowa, wciąż bezskutecznie staram się dodzwonić do burmistrza Dzielnicy Białołęka w Warszawie, żeby go przekonać, aby zaniechano eksmisji człowieka ciężko chorego na raka, poruszającego się na wózku inwalidzkim do lokalu socjalnego bez toalety.
Młoda dziewczyna paraduje nago po biurze ku uciesze kilkudziesięciu kolegów z pracy. Widzowie krzyczą, śmieją się i dosadnie komentują. Wszyscy dobrze się bawią, również główna bohaterka spektaklu, na której twarzy nie widać śladu wstydu, smutku ani przymusu. Wygląda na zadowoloną, choć pokazuje do kamery środkowy palec. Ta scena rozegrała się w jednym z warszawskich biurowców mniej więcej rok temu. Szokujący film wypłynął niedawno.
Pomysł, aby dziewczyna rozebrała się przed kolegami, wyszedł od jednego z jej szefów. Za ten wyczyn zaproponował jej spore pieniądze, a ona z własnej woli podjęła się zadania. Przełożony czerpał inspirację z filmu „Wilk z Wall Street”. Podobno chciał bardziej zmotywować zespół do pracy.
Co to za praca, w której ludzie już tak wyzbyli się wstydu? To tak zwane kotłownie, czyli telefoniczne biura sprzedaży oferujące produkty inwestycyjne, takie jak akcje spółek czy waluty obce. Nie chodzi jednak o uczciwą działalność finansową, tylko o wyciągnięcie od klientów jak najwięcej pieniędzy, które potem znikają podczas podejrzanych transakcji.
– Ludzie pracujący w takich instytucjach są cały czas nakręcani emocjonalnie. Na porannym spotkaniu słyszą, że jeśli nie sprzedadzą nic klientom, to są śmieciami. Słyszą też, że ta praca jest czymś najlepszym, co ich w życiu spotkało. Potem podczas tzw. godziny sprzedaży muszą biegać po biurze i krzyczeć przez telefon do klientów. Poza tym przełożeni rozdają pracownikom napoje energetyczne. Wszyscy są bardzo pobudzeni – mówi Mateusz Ratajczak, dziennikarz Money.pl, który jako pierwszy nagłośnił problem kotłowni w artykule „Byłem łowcą frajerów”.
Ofiary nieuczciwych „maklerów” można już liczyć na tysiące. Zaczyna się zwykle od niewinnego telefonu z ofertą produktów oszczędnościowych, np. lokat. Po kilku dniach sprzedawca dzwoni jednak z fantastyczną okazją. – Sposobów manipulacji jest wiele. Często klienci mogą usłyszeć np. „Nie słyszał pan, że Ferrari debiutuje na giełdzie?”, „Czy pan jest głupi, że pan nie chce w to wejść?”, „Pieniądze leżą na ulicy, wystarczy tylko trochę włożyć”, „Jesteśmy międzynarodową instytucją finansową, aż dziwne, że pan o nas nie słyszał” – wylicza Ratajczak.
Działalność, choć niewątpliwie naganna i nielegalna, wciąż kwitnie. Zmieniają się nazwy firm. Pracownicy odchodzą, ale na ich miejsce pojawiają się nowi. – Pracownicy najczęściej mają dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat, zwykle nie są z Warszawy. Przełożeni mówią im, że jeśli naciągną frajera na 10 tys. zł, to dostaną z tego 2 – 3 tys. zł prowizji. Oni zrobią wszystko, by go wciągnąć. Zarabiają, kłamiąc. Może więc jeśli ktoś każe im się rozbierać za pieniądze, też nie budzi to w nich oporów? – zastanawia się Ratajczak.
Nie da się jednak uniknąć negatywnych konsekwencji takich zachowań. Bohaterka filmu zrezygnowała z pracy już po kilku dniach od niemoralnego nagrania. Podobno nie wytrzymała presji otoczenia.