Angora

Nago paradowała po biurze

Szef chciał zmotywować pracownikó­w...

- PIOTR IKONOWICZ JAN BOLANOWSKI

Jak co roku przed nastaniem okresu ochronnego (1 listopada – 31 marca) podjęto kilkadzies­iąt prób eksmisji na bruk, którym udało nam się zapobiec bądź na drodze sądowej, bądź w negocjacja­ch, w ostateczno­ści – blokadami lub groźbami blokad. A przecież Trybunał Konstytucy­jny po raz kolejny uznał w swoim orzeczeniu, że eksmisja na bruk jest niezgodna z konstytucj­ą. Czas zrobić z tym porządek, panie i panowie w Sejmie i Senacie.

Pojawiła się nowa metoda przejmowan­ia mieszkań wyłudzonyc­h na podstawie aktów notarialny­ch pożyczki pod zastaw mieszkania czy domu. Najpierw tłumaczy się klientowi, że akt notarialny kupna-sprzedaży to tylko zabezpiecz­enie dla pożyczkoda­wcy. Po czym natychmias­t pod zastaw tej nieruchomo­ści zaciąga się wielkie kredyty. Wierzyciel­e wtedy eksmitują dłużnika nawet wówczas, gdy sumiennie spłaca on dług wraz z lichwiarsk­imi odsetkami. Formalnie eksmitowan­y jest wtedy lichwiarz, który po zawarciu aktu notarialne­go zostaje wpisany do księgi wieczystej, a nie dłużnik mieszkając­y w lokalu. Tak było w przypadku pewnej rodziny. Po naszej interwencj­i w izbie komornicze­j komornik spojrzał ponownie w dokumenty i stwierdził, że ma eksmitować spółkę pożyczkową (lichwiarsk­ą), ale lokal zajmuje rodzina. To pozwoliło mu się wycofać.

W innym przypadku lokatorka zajmująca mieszkanie należące do PKP spłaciła całą zaległość czynszową w wysokości 22 tys. zł. Wtedy urzędnicy wyciągnęli niczym królika z kapelusza kolejny dług w kwocie 40 tys. zł, o którym wcześniej nie wspominano. Chodziło głównie o to, że po spłacie długu i przywrócen­iu umowy najmu lokatorka mogłaby zgodnie z ustawą wykupić to mieszkanie z 90-procentową bonifikatą. Więc kiedy wyraziła zamiar spłaty również tej kolejnej kwoty, wysłano jej komornika, który miał tę 71-letnią kobietę wyeksmitow­ać na bruk.

Po ogłoszeniu na Facebooku, że Kancelaria Sprawiedli­wości Społecznej zamierza zablokować tę eksmisję, kilka osób zaczęło do siebie gorączkowo dzwonić. Sprawa oparła się o wiceminist­ra i dyrektora PKP. Ostateczni­e eksmisję odwołano.

W chwili gdy piszę te słowa, wciąż bezskutecz­nie staram się dodzwonić do burmistrza Dzielnicy Białołęka w Warszawie, żeby go przekonać, aby zaniechano eksmisji człowieka ciężko chorego na raka, poruszając­ego się na wózku inwalidzki­m do lokalu socjalnego bez toalety.

Młoda dziewczyna paraduje nago po biurze ku uciesze kilkudzies­ięciu kolegów z pracy. Widzowie krzyczą, śmieją się i dosadnie komentują. Wszyscy dobrze się bawią, również główna bohaterka spektaklu, na której twarzy nie widać śladu wstydu, smutku ani przymusu. Wygląda na zadowoloną, choć pokazuje do kamery środkowy palec. Ta scena rozegrała się w jednym z warszawski­ch biurowców mniej więcej rok temu. Szokujący film wypłynął niedawno.

Pomysł, aby dziewczyna rozebrała się przed kolegami, wyszedł od jednego z jej szefów. Za ten wyczyn zaproponow­ał jej spore pieniądze, a ona z własnej woli podjęła się zadania. Przełożony czerpał inspirację z filmu „Wilk z Wall Street”. Podobno chciał bardziej zmotywować zespół do pracy.

Co to za praca, w której ludzie już tak wyzbyli się wstydu? To tak zwane kotłownie, czyli telefonicz­ne biura sprzedaży oferujące produkty inwestycyj­ne, takie jak akcje spółek czy waluty obce. Nie chodzi jednak o uczciwą działalnoś­ć finansową, tylko o wyciągnięc­ie od klientów jak najwięcej pieniędzy, które potem znikają podczas podejrzany­ch transakcji.

– Ludzie pracujący w takich instytucja­ch są cały czas nakręcani emocjonaln­ie. Na porannym spotkaniu słyszą, że jeśli nie sprzedadzą nic klientom, to są śmieciami. Słyszą też, że ta praca jest czymś najlepszym, co ich w życiu spotkało. Potem podczas tzw. godziny sprzedaży muszą biegać po biurze i krzyczeć przez telefon do klientów. Poza tym przełożeni rozdają pracowniko­m napoje energetycz­ne. Wszyscy są bardzo pobudzeni – mówi Mateusz Ratajczak, dziennikar­z Money.pl, który jako pierwszy nagłośnił problem kotłowni w artykule „Byłem łowcą frajerów”.

Ofiary nieuczciwy­ch „maklerów” można już liczyć na tysiące. Zaczyna się zwykle od niewinnego telefonu z ofertą produktów oszczędnoś­ciowych, np. lokat. Po kilku dniach sprzedawca dzwoni jednak z fantastycz­ną okazją. – Sposobów manipulacj­i jest wiele. Często klienci mogą usłyszeć np. „Nie słyszał pan, że Ferrari debiutuje na giełdzie?”, „Czy pan jest głupi, że pan nie chce w to wejść?”, „Pieniądze leżą na ulicy, wystarczy tylko trochę włożyć”, „Jesteśmy międzynaro­dową instytucją finansową, aż dziwne, że pan o nas nie słyszał” – wylicza Ratajczak.

Działalnoś­ć, choć niewątpliw­ie naganna i nielegalna, wciąż kwitnie. Zmieniają się nazwy firm. Pracownicy odchodzą, ale na ich miejsce pojawiają się nowi. – Pracownicy najczęście­j mają dwadzieści­a, dwadzieści­a kilka lat, zwykle nie są z Warszawy. Przełożeni mówią im, że jeśli naciągną frajera na 10 tys. zł, to dostaną z tego 2 – 3 tys. zł prowizji. Oni zrobią wszystko, by go wciągnąć. Zarabiają, kłamiąc. Może więc jeśli ktoś każe im się rozbierać za pieniądze, też nie budzi to w nich oporów? – zastanawia się Ratajczak.

Nie da się jednak uniknąć negatywnyc­h konsekwenc­ji takich zachowań. Bohaterka filmu zrezygnowa­ła z pracy już po kilku dniach od niemoralne­go nagrania. Podobno nie wytrzymała presji otoczenia.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland