Wizualizacja Jerzego Grotowskiego i Elizabeth Czerczuk
w których proces twórczy odbywał się bez podziału na widzów i uczestników ( aktorów).
W okresie stanu wojennego opuścił Polskę. Przyjął obywatelstwo francuskie, ale przeniósł się do włoskiej Pontedery (Toskania), gdzie realizował swój ostatni program – „sztuki rytualne”, konstruując tzw. Akcje dotykające archetypów różnych kultur świata. Ten ostatni etap jego twórczości Peter Brook nazwał „sztuką jako wehikuł”, bo mającą przenosić uczestników w inny wymiar rzeczywistości; sztuką, która nie potrzebuje już widza, bo jej odbiorcą jest sam działający. To próba dotknięcia czegoś istotnego w człowieku, tego, co łączy nas z całym łańcuchem istnienia, osaczenia owej „istotności” całym ciałem, całym sobą. – Nie, nie jestem ani uczonym, ani naukowcem. Czy jestem artystą? Prawdopodobnie tak. Jestem rzemieślnikiem – mówił Grotowski. A o sztuce: – Jest jak drabina Jakubowa, po której szczeblach mogą schodzić aniołowie. Trzeba jednak, aby szczeble drabiny były zrobione dobrze, żeby były najwyższej rzemieślniczej jakości. On i te szczeble jego sztuki otoczone były nimbem tajemnicy, wręcz magii. Posądzano go nawet o szamanizm, pozowanie na guru, na proroka.
W konferencji jemu poświęconej, jaka w ostatni weekend odbyła się w teatrze Elizabeth Czerczuk, uczestniczyli naukowcy z uniwersytetów z Francji, Polski i Maroka. Referowali jego twórczość i dziedzictwo, konfrontowali z Artaudem, Dubuffetem, Mickiewiczem. Gdy przywołano wieszcza, przypomniało mi się dawne wystąpienie Krzysztofa Rutkowskiego (nie detektywa, ale profesora i pisarza), który na sorbońskiej sesji wygłaszał referat na temat: „Mickiewicz – Grotowski, od poezji czynnej do sztuki jako wehikuł”. Mówił o ich przynależności do światowej rodziny mistyków i mędrców zajmujących się tajemnicami tkwiącymi w człowieku, które od problemów różnią się tym, że nie są rozwiązywalne, można je tylko z różnych stron oświetlać. W latach 40. XIX wieku Mickiewicz odrzucił poezję pisaną. Doszedł do wniosku, że ona nie angażuje całego człowieka, że trzeba uprawiać inną poezję – czynną, która dokona transformacji człowieka. Grotowski poszedł analogiczną drogą. Jak Mickiewicz szukał w człowieku czegoś w rodzaju esencji. Czegoś, co nie jest już działaniem artystycznym, lecz jest próbą odnalezienia elementu najbardziej pierwotnego w człowieku. Sztuka rytualna Grotowskiego powracała do doświadczenia, które przez wieki było udziałem ludzi, a które zostało zapomniane. Jest jak odkrywanie piachu ze starej tablicy nagrobnej i próba odczytania, co na niej zapisano.
Jerzy Grotowski zmarł w 1999 roku w Pontederze. Jego prochy rozsypano w Indiach, niedaleko Madrasu, nad Arunaczalą (Płomieniem), świętą górą Ramany Maharishiego, w miejscu dla niego szczególnie ważnym. Tam schodzi on wiatrem po solidnie zrobionych szczeblach Jakubowej drabiny.
A przed paryskim teatrem Elizabeth Czerczuk też powiało ciepłym wiatrem. – Wiatr żyje, powietrze można zobaczyć – mawiał Grotowski. Na afiszu „Matka” Witkiewicza i „Requiem dla artystów”. turkiewicz@free.fr