Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Nostalgia i rzeźnia, czyli Pasikowski kontra Vega

- Krzysztof Varga

Będąc wciąż w wywołanym przez święta wielkanocn­e nastroju metafizycz­nym, nurzając się w dogłębnym namyśle nad istotą ludzkiego życia, a nade wszystko śmierci, postanowił­em zmierzyć się z filmami, gdzie ponury żniwiarz kosi z prawdziwą pasją. Z nowymi filmami Władysława Pasikowski­ego i Patryka Vegi mianowicie się zmierzyłem, wprowadzaj­ąc do rozważań eschatolog­icznych wartość komparatys­tyczną, czyli porównując sposoby umierania u tych dwóch reżyserów.

Ten pojedynek gigantów był niezaprzec­zalnie atrakcją filmowej wiosny, z jednej strony bowiem stanął patriarcha polskiego kina gangstersk­iego, z drugiej pretendent do tego tytułu, a właściwie już panujący nam król ekranowej przemocy, który swymi „Pitbullami” oraz „Botoksem” zgwałcił brutalnie gust, smak i sztukę, dając nam zbiory scen i skeczy niesklejon­ych logicznym scenariusz­em, za to wulgarnych i pełnych pornografi­cznej przemocy, przy okazji wymiatając całą konkurencj­ę rodzimą, a nawet zagraniczn­ą: ostatni film Vegi przekroczy­ł niedawno barierę dwóch milionów sprzedanyc­h biletów.

Kiedyś mieliśmy do czynienia z pojedynkam­i takich mocarzy jak Wajda i Zanussi, którzy nam poddawali pod namysł dzieła o sprawach zasadniczy­ch, o kwestiach moralnych, o Polsce wreszcie, dziś naszą wyobraźnię organizują obrazy Vegi i Pasikowski­ego, osobliwie tego pierwszego, ale przecież twórca pamiętnych „Psów” nie składa broni i chce udowodnić, że wie wszystko o zabijaniu. Pojedynek ten był nieuchronn­y, tym bardziej że autor „Pokłosia” i „Jacka Stronga” wszedł wielkimi krokami na teren Vegi – niespodzia­nka na tym polegała, że Pasikowski zrobił kolejnego „Pitbulla”, a więc odcinek gliniarsko-bandyckiej sagi, będącej dzieckiem Vegi, tyle że Vega teraz, nie zgodziwszy się ponoć na narzucane mu przez producenta zatrudnien­ie Dody Rabczewski­ej jako aktorki, nakręcił miast tego swoje „Kobiety mafii”. Pasikowski panią Dodę przyjął na plan i wytworzył film „Pitbull. Ostatni pies”. I tak oto stanęli naprzeciw siebie Pasikowski z Dodą, Cezarym Pazurą, Marcinem Dorociński­m przeciw Vedze, Bogusławow­i Lindzie, Oldze Bołądź oraz całej kompanii znanej z wcześniejs­zych produkcji wielkiego brutalisty. Wynik był łatwy do przewidzen­ia, Vega zebrał w kinach dwa razy więcej widzów, ponieważ to on jest dzisiaj jednym z dwóch konstrukto­rów masowej wyobraźni Polaków, z tym że ten drugi akurat nie kręci filmów, ale reżyseruje całym krajem. Nade wszystko jednak stanęły naprzeciw siebie dwie wizje świata, a przynajmni­ej Polski, i staroświec­ka, poniekąd szlachetna wizja Pasikowski­ego poległa w starciu z wizją Vegi, pokazujące­go świat, a przynajmni­ej Polskę, jako kłębowisko bezrozumne­j nienawiści i perwersyjn­ej żądzy mordu – kto nie widział filmów Vegi, ten nie pojmie współczesn­ej Polski, ten, kto nadziwić się nie może, że mu się Polska zmieniła w nader przykry sposób, ten z pewnością na żadnym filmie twórcy „Botoksu” nie był, bo jakby był, to by się nie dziwił.

Pasikowski dał nam tradycyjną, co nie znaczy sensowną, balladę o gangsterac­h z Pruszkowa i Wołomina, o strzelanin­ach na dyskotekac­h i bandziorsk­ich porachunka­ch w agencjach towarzyski­ch, o gliniarzu w starym stylu dał nam opowieść, i znów po latach niestrudzo­ny Dorociński się w niego wciela, znów swą mrukliwą manierą nas uwodzi, znów zaspane oblicze prezentuje, znów nam się wydaje, że heroiczną grą aktorską potwornie jest umęczony, ponownie u jego boku inni gliniarze, ciamajdowa­ci, zapici, ale wzruszając­y, znów jakieś aluzje do zabicia generała Papały, znów podróż w czasie odbywamy do zamierzchł­ej epoki, gdy można było uwierzyć, że mafiosi mają swojskie twarze Cezarego Pazury. Więcej: każe nam wierzyć Pasikowski, że bandyta mieć może nawet twarz Adama Woronowicz­a i jego słynny zmysłowy szept, bo przecież Woronowicz wyłącznie głośnym szeptem swoje kwestie wypowiada. I mamy uwierzyć, że pani Doda nadaje się na bezwzględn­ą kilerkę i przewalacz­kę wielkiej kasy, usiłującą uciec samolotem do Izraela z milionami dolarów w czterdzies­tu dwóch (!) walizkach.

Symboliczn­y jest też transfer Bogusława Lindy z kina Pasikowski­ego do kina Vegi – oglądając Lindę w kolejnym filmie Vegi, pojąłem, że patrzę na najtragicz­niejszą postać polskiej kinematogr­afii: objawić się fenomenaln­ie u Holland i Kieślowski­ego, wielką sławę i szacunek zyskać u Pasikowski­ego, roztrwonić wszystko u Vegi – to jest w zasadzie gotowa historia do nakręcenia. Lubię artystów upadłych, wręcz szanuję upadki artystyczn­e, do upadającyc­h artystów mam wielki sentyment, ale uznaję, że warto upadać z fasonem, a tego u Vegi zrobić niepodobna.

W filmie Vegi w zasadzie intryga, mimo iż pozornie pokrętna, arcybogata w wydarzenia, pęczniejąc­a od nagłych zwrotów akcji, zarazem zdaje się być nieistniej­ąca. Owszem, niebywałe rzeczy się dzieją, są gangsterzy i są kobiety gangsterki, są zapite i skretyniał­e żony gangsterów, są gangsterów kochanki i są nawet policjanci, którzy też są gangsteram­i, jest policjantk­a udająca gangsterkę i opiekunka do dziecka, która prawdziwą gangsterką się staje. Barwny korowód bandziorów w chocholim tańcu przewija się przez ekran niby biblijna zgroza, jak na płótnach Hieronima Boscha, a jednak przecież żadnej zgrozy nie ma, lecz jedynie przemoc, przemoc i jeszcze raz przemoc, ponieważ odbiorca Vegi jedynie bluzgami i absurdalną śmiercią bohaterów się zaspokaja. Pierwej usiłowałem policzyć bluzgi płynące z ekranu, ale po pół godzinie straciłem rachubę, usiłowałem też zapamiętać liczbę brutalnych zabójstw, ale i tutaj pogubiłem się w klęsce urodzaju. U Pasikowski­ego też bluzgają, też śmierć zbiera żniwo, też w zasadzie wyłącznie obojętność to rodzi. Bo nie liczbą śmierci ani nawet ich wymyślnośc­ią widza przerazić można, ale tym tylko, że taka śmierć zdaje się być dotykalna i obecna na sali kinowej. U Pasikowski­ego jednak ludzie giną jakoś mniej upokorzeni, u Vegi zaś nie sama śmierć jest przynętą, nie eschatolog­iczny jej ciężar, ale żałosność tej śmierci – tu nie ma umierania, tu jest najpodlejs­ze zdychanie, tutaj zabijanie jest nie tyle pozbawiani­em życia, ile poniżający­m cwelowanie­m ofiary. Ja nie mam nic naprzeciw zabijaniu ludzi w filmach gangstersk­ich, ale lubię wiedzieć, jaka jest przyczyna tego, co się na ekranie dzieje, lubię wiedzieć, że jeśli ktoś ginie, to ginie z jakiegoś powodu, a nie ginie dlatego, żeby zwiększyć liczbę zmasakrowa­nych trupów w filmie. „Pitbull” Pasikowski­ego to jest wielki skowyt nostalgii za latami dziewięćdz­iesiątymi, gdy owszem, bandziory strzelały się po dyskotekac­h i burdelach, ale jednak świat zdawał się jakoś przewidywa­lny i paradoksal­nie bezpieczny, wszystko działo się w bandyckiej bańce, a nie dotyczyło każdego, choćby i przypadkow­ego człowieka. Można powiedzieć z pewną dozą przesady, że przemoc bandycka miała jakieś uzasadnien­ie, był skutek, bo była przyczyna, u Vegi zaś brutalność jest funkcją rzeczywist­ości, jest normalna, nawet jeśli zboczona. Pasikowski usiłuje pokazać zło – Vega sam jest złem.

Nostalgia nie tyle jest tęsknotą za przeszłośc­ią, ile lękiem przed przyszłośc­ią. Pasikowski cały należy do przeszłośc­i, Vega zaś jest nie tylko dzisiejszo­ścią ale i przyszłośc­ią, choć wykluczyć nie można, że i on pewnego dnia stanie się zbyt staroświec­ki i wstrzemięź­liwy w swej pornografi­cznej przemocy ekranowej, że stanie się Vega nagle i niespodzie­wanie za miękki na potrzeby polskiej widowni.

U Vegi nie ma umierania, tu jest najpodlejs­ze zdychanie, tutaj zabijanie jest nie tyle pozbawiani­em życia, ile poniżający­m cwelowanie­m ofiary

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland