Angora

Kto wyleczy NFZ

- Nr 1 (30 XII 2011 – 5 I 2012). Cena 4,90 zł MATEUSZ CIEŚLAK

(…) Czy sytuację można uzdrowić, zmuszając lekarzy, by bawili się w śledczych i sprawdzali, czy pacjent ma prawo do refundacji leków? Nie za bardzo wiadomo, co rząd chciał przez to osiągnąć. Lekarze nie mają dostępu do Centralneg­o Wykazu Ubezpieczo­nych, więc sprawdzać aktualnośc­i ubezpiecze­nia zdrowotneg­o nie mogą. Być może rząd chciał w ten sposób po cichu wyłapać lekarzy, którzy wystawiają lewe recepty – korzystają­c z przywileju refundacji, za grosze wykupują drogie leki, a potem opylają je w kraju bądź za granicą.

Jeśli rząd w ten sposób zamierzał uratować system finansowan­ia lecznictwa, to zabrał się do tego od złej strony.

Bo system jest już tak zdegenerow­any, że uratować się go najprawdop­odobniej nie da. System, który polega na tym, że wszyscy kantują wszystkich, nie może funkcjonow­ać prawidłowo.

Jednym z kantów była sama próba zwalenia na lekarzy pierwszego kontaktu odpowiedzi­alności za to, że w systemie lecznictwa wiecznie brakuje pieniędzy. Bo tak należy rozumieć zarządzeni­e, że lekarze mają odsiewać pacjentów ubezpieczo­nych, którym refundacja przysługuj­e, od nieubezpie­czonych, którzy za leki powinni płacić 100 proc. ceny. Tymczasem prawie wszyscy Polacy są objęci ubezpiecze­niem zdrowotnym. Za bezdomnych składkę ubezpiecze­niową płaci budżet państwa, przekazują­c na ten cel osobną dotację dla NFZ. Za bezrobotny­ch składkę płaci również budżet państwa. Co więcej, gdy jeden z członków rodziny zarejestru­je się jako bezrobotny, wówczas prawo do bezpłatneg­o leczenia ma cała rodzina, choć składkę płaci się od jednej osoby. Kto więc kantuje? Państwo.

Za rolników składki ubezpiecze­nia zdrowotneg­o płaci KRUS. A ponieważ KRUS jest wspierany przez państwo wielomilia­rdowymi dotacjami, więc rolnicze składki finansuje budżet. Zdaje się, że również za sędziów składki płaci budżet państwa. Za zatrudnion­ych płaci pracodawca i oni sami. Przypadki osób, które nie mają opłaconych składek ubezpiecze­nia zdrowotneg­o, to margines.

Ilu jest w Polsce bezdomnych, tego nie wie nikt (…). Zależnie od źródła przyjmuje się, że w Polsce jest od 130 do 300 tysięcy bezdomnych. Główne skupiska bezdomnych w Polsce to miasta: Warszawa, Gdynia, Szczecin, Katowice, Łódź, Poznań. Ryczałtowa opłata na jednego ubezpieczo­nego jest zróżnicowa­na w zależności od województw­a, ale można przyjąć, że średnio wynosi powyżej 120 zł. Przez całe lata opłaty ryczałtowe od wszystkich bezdomnych w Polsce przekazywa­no mazowiecki­emu oddziałowi NFZ. Były to setki milionów złotych (300 tysięcy bezdomnych razy 120 zł daje 36 mln zł), które powinny trafić tam, gdzie leczono bezdomnych. Skoro jeden oddział Funduszu faworyzowa­no kosztem pozostałyc­h, znaczyło to, że NFZ kantował sam siebie.

W pewnym momencie postanowio­no dopomóc tzw. Polsce B. Obliczając wysokość ryczałtów przypadają­cych na jednego ubezpieczo­nego, zaczęto stosować tzw. wskaźnik zdrowotny (przy uwzględnia­niu tego wskaźnika za każdy PESEL w bazie ubezpieczo­nych należał się podwyższon­y ryczałt). Założono, że Polacy w wieku od dnia narodzin do czwartego roku życia chorują częściej niż np. dzieci w wieku szkolnym czy dorośli. Równie chorowici mieli być Polacy w wieku powyżej 70. roku życia. Niby prawda, ale nie z punktu widzenia wydatków na służbę zdrowia. Najwięcej kosztują nas bowiem zawały i choroby serca, a do tych najczęście­j dochodzi u osób między 40. a 60. rokiem życia. Cóż z tego, skoro chodziło o to tylko, by wskaźnik zdrowotnoś­ci ustalić tak, żeby dodatkowe pieniądze transferow­ać do województw wyludniają­cych się, np. opolskiego.

Wskaźnik zdrowotnoś­ci bił w trzy województw­a: mazowiecki­e, śląskie i małopolski­e. Mazowiecki­e wymusiło na NFZ, by do systemu finansowan­ia lecznictwa wprowadził wskaźnik migracji (podstawowa stawka razy 1,7). A dlaczego? Dlatego, że w warszawski­ch szpitalach byli leczeni i operowani pacjenci z województw tzw. ściany wschodniej. Każdy pacjent z Lubelszczy­zny czy z Warmii, operowany w Warszawie, liczony był jak 1,7 warszawiak­a.

W śląskich szpitalach, podobnie jak w warszawski­ch, leczy się cała Polska. Tyle że centrala NFZ nie bar- dzo chce płacić za pacjentów spoza Śląska (stąd niedawna awantura).

Śląsk wymyślił więc swój patent na to, jak okantować resztę Polski. W swoim rejestrze ubezpieczo­nych pacjentów umieścił 300 tys. „martwych dusz”. Zrobiono to, dopisując do rejestru 300 tys. PESELI ludzi, którzy umarli.

Zanim przekręt wykryto, na Śląsk trafiło dodatkowe kilka miliardów złotych. A gdy centrala NFZ zażądała zwrotu pieniędzy, śląski oddział NFZ tłumaczył, że nie miał pojęcia, iż dopisał nieboszczy­ków.

Zresztą do dziś w Polsce nie ma takiego rejestru płatników składek ubezpiecze­nia zdrowotneg­o, który zawierałby aktualne dane.

Wieść gminna niesie, że od tego roku świadczeni­a szpitalne w Warszawie i na Mazowszu będą wyceniane o 20 proc. drożej niż w pozostałyc­h częściach kraju. By to osiągnąć, mazowiecki oddział NFZ podniósł wartość punktu rozliczeni­owego (w punktach wycenia się poszczegól­ne świadczeni­a). Gdyby ktoś chciał być nadmiernie dociekliwy, to dowie się, że nie było wyjścia. Szpitale z Mazowsza złożyły znacznie droższe oferty niż szpitale np. ze Szczecina. Tamte klepią biedę, a Mazowsze musiało dostać dodatkowe miliony złotych.

W czasach gdy jeszcze funkcjonow­ały kasy chorych, wymyślono handel pacjentami. Oprócz regionalny­ch (wojewódzki­ch) kas chorych, była jeszcze kasa branżowa (dla wojska i policji). A że jednostki wojskowe i garnizony policji są w każdym województw­ie, wobec tego gdy regionalne­j kasie brakowało kilkudzies­ięciu milionów złotych, „pożyczało się” wojskowych i policjantó­w, ich PESELE dopisując do swojej bazy danych. Z roku na rok ten proceder udoskonala­no. Kwitł handel PESELAMI między poszczegól­nymi oddziałami branżowej kasy chorych, które „transferow­ały” swoich ubezpieczo­nych do innego województw­a. W pewnym momencie było już tak, że np. regionalna kasa chorych z Olsztyna domagała się dla siebie dodatkowyc­h pieniędzy, przedstawi­ając PESELE pożyczone z Wrocławia. Wreszcie doszło nawet do tego, że te same PESELE znajdowały się w bazach ubezpieczo­nych różnych kas chorych. Kiedy więc ministrem zdrowia został Mariusz Łapiński, zapadła decyzja o likwidacji kas chorych, scentraliz­owaniu systemu i utworzeniu jednego funduszu zdrowia.

Prasa wieszała psy na Łapińskim, twierdząc, że wszystko to czynił dlatego, że w inny sposób nie dałoby się odwołać Andrzeja Sośnierza, dyrektora Śląskiej Regionalne­j Kasy Chorych („NIE” wielokrotn­ie pisało na jego temat). Ukrywano prawdziwe przyczyny likwidacji kas.

Według wykazów przedstawi­anych przez jedną branżową i 16 regionalny­ch kas chorych w Polsce było łącznie 40 275 666 osób posiadając­ych ubezpiecze­nie zdrowotne. Liczba ubezpieczo­nych o ponad 2 miliony przekracza­ła liczbę ludności – według GUS było nas wówczas 38 230 100.

Co więcej, te 2 miliony były „ubezpieczo­ne” nawet po kilkakroć – pieniądze na nich brało jednocześn­ie po kilka kas. Państwo musiało coraz więcej wydawać na służbę zdrowia, a i tak pieniędzy tych zaczęło brakować niemal na wszystko. Brakowało środków na realizację kontraktów poradni zdrowia. Komornicy zajmowali majątek szpitali. Nie było pieniędzy na pensje dla lekarzy i pielęgniar­ek. Istniało ryzyko, że zadłużony na wiele milionów system finansowan­ia lecznictwa przestanie funkcjonow­ać.

Po likwidacji kas chorych i scaleniu ich budżetów w jeden budżet NFZ okazało się, że każda z kas miała pokaźny fundusz rezerwowy. Pieniędzy tych było tak dużo, że nie tylko pokryły deficyt, ale nawet można było obniżyć składkę zdrowotną.

(…) Nie ma rozwiązań, które zachęcałyb­y lekarzy do racjonalne­go gospodarow­ania lekami (…).

Inaczej jest w przypadku szpitali. Te działają na podstawie kontraktów, muszą więc racjonalni­e gospodarow­ać pieniędzmi. Jeśli kupują leki, to tylko do określonej granicy finansowej, mają na to limity zapisane w umowie z NFZ.

Do 2011 r. NFZ ustalał osobny budżet na finansowan­ie leków sprzedawan­ych przez apteki i osobny budżet na pokrycie kosztu leków kupowanych przez szpitale. Od roku 2012 budżet apteczny ma już być na stałe połączony z budżetem na leki w szpitalach. Powiało grozą. Jeśli apteki sprzedadzą więcej leków, wówczas zabraknie pieniędzy na leki w szpitalach (…). Gdy NFZ przestanie zwracać szpitalom pieniądze za leki, wówczas podniesie się szum i państwo dorzuci kolejne miliardy złotych na ratowanie systemu finansowan­ia lecznictwa. A potem znowu pieniędzy zabraknie. I znowu trzeba będzie parę miliardów dorzucić (…).

(Skróty pochodzą od redakcji „Angory”)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland