Zamienić śnieg w wodę
Tak dziś wygląda najpopularniejszy polski kurort – Zakopane. Na jego bezwładzie rozwojowym korzystają okoliczne miejscowości. Bukowina Tatrzańska i Białka Tatrzańska zainwestowały nie tylko w stoki narciarskie, ale też w przyciągające turystów przez cały rok termy wodne.
Zanim jednak udało im się zbudować obiekty na poziomie europejskim, i Bukowina, i Białka musiały pokonać animozje wśród miejscowych górali, a potem zabiegać o fundusze.
Najpierw udało się Bukowinie. Kiedy pierwsze odwierty umożliwiły dostęp do bogatych zasobów wód geotermalnych, w 2002 r. utworzono spółkę Bukowiańskie Towarzystwo Geotermalne. Na czterech hektarach postanowiła zbudować 12 basenów (2,5 tys. mkw.) i8 saun, w których jednorazowo może przebywać do 2,5 tys. osób.
Inwestycja o nazwie Terma Bukowina Tatrzańska została otwarta w 2008 roku. Przypomina klasyczne ośrodki alpejskie zarówno pod względem architektonicznym, jak i infrastrukturalnym, ale jest od nich większa. Nic w tym dziwnego, bo podobne obiekty przy hotelach w Austrii czy Włoszech powstawały przed laty, gdy turystyka narciarska nie była jeszcze rozwinięta na tak masową skalę. A klienci tłumnie korzystający latem z samych basenów pojawiali się tam rzadko. Dwa lata później Bukowina uruchomiła zmodernizowaną stację narciarską Rusiń-ski z czteroosobowym wyciągiem (2400 osób na godzinę).
W tym czasie liczba samochodów przy wjeździe do Zakopanego rosła z miesiąca na miesiąc, zaś w Szczyrku już wczesnym popołudniem zamykano niektóre wyciągi.
Gdy Bukowina liczyła już dutki zostawiane przez nowych klientów, Białka szykowała się do pierwszych odwiertów. Poszła odwrotną drogą niż sąsiedzi: najpierw postawiła na wyciągi, a potem na park wodny. W sezonie 2006/2007 w Białce ruszyła nowoczesna kolej krzesełkowa.
Miejscowość ta jest nastawiona na rodziny i początkujących narciarzy. Znajdują się tu trzy wyciągi dla stawiających pierwsze kroki na stoku, dwa dla dzieci, które mogą także korzystać z narciarskiego przedszkola. Od czasów modernizacji zaplecza narciarskiego popularność Białki znacznie wzrosła. ści. Dzięki temu miał powstać polski odpowiednik włoskich czy austriackich kurortów, który z powodzeniem pozyska pieniądze z GPW.
Zwyciężyła jednak niezależność. Górale byli w stanie się zjednoczyć, ale wyłącznie w obrębie własnych włości. Nie chcieli wchodzić do dużego przedsięwzięcia, w którym część akcji trzeba byłoby też oddać anonimowym inwestorom.
Dziubasik nie dopiął swego, zajął się więc samą Białką, w której rozwój zaangażowany jest od wczesnej młodości. Pod koniec lat 70. zaczynał od małej budki gastronomicznej, w latach 80. miał już własny pensjonat i wziął się do modernizacji wyciągów orczykowych. Przywoził je z Włoch. Potem kupił armatki do sztucznego
Mówiono nawet o tym, jak umiejętnie potrafią jednoczyć się tamtejsi górale w przeciwieństwie do tych z Podbeskidzia i samego Zakopanego. Białczańscy górale biznes mają we krwi – od lat całe rodziny wyjeżdżały do pracy w USA i wolą inwestować w coś trwałego, niż toczyć lokalne waśnie.
Do inwestycji w stok nakłonił ich spiritus movens miejscowego życia społeczno-gospodarczego – Józef Dziubasik. Myślał także o sprywatyzowaniu stacji narciarskiej Kotelnica i dołączeniu do tej spółki stacji narciarskich z okolicznych miejscowo- naśnieżania. Firma od armatek tak się rozrosła, że właśnie startuje w przetargu na naśnieżanie stoków podczas olimpiady zimowej w Korei Południowej w 2018 roku.
W 1999 r. Dziubasik wraz z 150 góralami, których przekonał, by wnieśli do spółki Kotelnica swoją ziemię, założył stację narciarską Kotelnica Białczańska. Ruch turystyczny w Białce wzrósł wtedy kilkakrotnie. Dziś na stokach tej miejscowości szusuje w sezonie 5,8 tys. narciarzy, którzy korzystają z 20 wyciągów.
Choć na Podhalu z roku na rok poprawiają się warunki dla amatorów