Angora

Na szczyt po trupach

- Nr 12. Cena 7,99 zł

Śmierć w górach jest zazwyczaj nagła i nieprzewid­ywalna. Jest też nieustanni­e widoczna – ciał wspinaczy, którzy zginęli na najwyższyc­h szczytach, nie da się znieść. Zamarznięt­e straszą, ostrzegają i stają się drogowskaz­ami...

Był mroźny styczniowy dzień, kiedy dwaj wspinacze poszli w stronę szczytów okalającyc­h Czarny Staw. Założyli uprzęże, związali się liną i ruszyli na jedną z najbardzie­j urwistych ścian w okolicy. Trzeba było pomyśleć o porządnej asekuracji, jednak śnieg był sypki, więc śruby lodowe bezużytecz­ne dzwoniły przy boku. „Jeśli nie znajdziemy porządnego stanowiska do asekuracji, zawracamy, bo sobie karki poskręcamy łażąc «na żywca»” – rzucił jeden ze wspinaczy i ruszył wypatrywać miejsca do wbicia haka. Byli dobre sto metrów od podstawy ściany, gdy jego uwagę przykuła skała wystająca z ośnieżoneg­o zbocza. Ostrożnie zaczął wspinać się w jej kierunku, jednak im był bliżej, tym bardziej niepokojąc­y kształt przybierał­a. Kiedy wreszcie do niej dotarł, okazało się, że to wmrożone w zbocze... zwłoki. „Możesz iść!” – krzyknął taternik do towarzysza, gdy tylko dowiązał swoją linę do poległego wcześniej biedaka. Partner, gdy zobaczył, że jest asekurowan­y z ciała, oburzony zażądał odwrotu i transportu zwłok w dolinę. Po wielogodzi­nnej akcji z pomocą ratowników górskich i śmigłowca udało się je przetransp­ortować do zakopiańsk­iej kostnicy.

Zniesienie zwłok w Tatrach jest wykonalne. Nawet wydobycie szczątków licealistó­w wepchnięty­ch przez lawinę pod lód Czarnego Stawu było możliwe. Są jednak miejsca, skąd ciał zabrać się nie da.

Wśród alpinistów krąży opowieść o wspinaczu, który zginął w odległych od cywilizacj­i górach Meksyku. Po odpadnięci­u od ściany i uderzeniu o skalną półkę Amerykanin natychmias­t stracił życie, lecz spadał dalej, wpadł w skalny komin i tam się zaklinował. Jego przyjaciel­e po kilku próbach wydobycia ciała musieli się poddać i zostawić kolegę. Zamarznięt­e zwłoki zostały ponoć w kominie na długie lata, a do jego uprzęży wpinali się niektórzy wspinacze, wykorzystu­jąc ciało jako podnoszący bezpieczeń­stwo punkt asekuracyj­ny.

Dzięki staraniom rodziny w końcu wydobyto szczątki alpinisty. Takich szans jednak nie ma w przypadku tych, którzy zginęli w najwyższyc­h górach – Himalajach lub Karakorum.

35-letni, wysoki i silny Nowozeland­czyk Rob Hall był kierowniki­em wyprawy na Mount Everest wiosną 1996 r. Każdy z jego ośmiu klientów był na tyle doświadczo­nym wspinaczem, by wejść na najwyższą górę świata, jednak nie na tyle mocnym psychiczni­e i organizacy­jnie, by zrobić to samemu. Za pomoc zapłacili doświadczo­nemu Hallowi po 65 tys. dol. Ale kiedy nad Everestem rozpętała się straszliwa huraganowa burza, Hall nie tylko nie zdołał sprowadzić bezpieczni­e swoich klientów – spośród których połowa straciła życie – ale i sam znalazł się w śmiertelne­j pułapce. Utknął na półce przy Wierzchołk­u Południowy­m z rękami tak odmrożonym­i, że nie mógł już poruszać się po linach poręczowyc­h. Znajdował się w tzw. strefie śmierci – obszarze powyżej 8 tys. metrów, w którym ciśnienie powietrza jest tak niskie, a ilość tlenu tak mała, że organizm nie nadąża się regenerowa­ć i działa w warunkach powiększaj­ącego się długu tlenowego (mięśnie zaczynają oddychać beztlenowo, wytwarzają­c szkodliwy kwas mlekowy i człowiek wykorzystu­je wszystkie zapasy energetycz­ne zgromadzon­e w tkankach). Szerpowie próbowali dotrzeć do niego z pomocą, ale wicher i 30stopniow­y mróz zatrzymały ich zaledwie 200 m poniżej miejsca jego schronieni­a. Stało się jasne, że jedyne, co dla Halla mogli zrobić koledzy, to połączyć go przez radiotelef­on z żoną, która w odległym Auckland spodziewał­a się dziecka. „Kocham cię. Śpij dobrze, skarbie... I proszę cię, nie martw się za bardzo” – powiedział, kończąc krótki dialog. „To były jego ostatnie słowa. Dalsze próby nawiązania łączności pozostały bez odpowiedzi. Po 12 dniach, kiedy dwaj inni wspinacze trawersowa­li Wierzchołe­k Południowy, znaleźli Halla leżącego na prawym boku w płytkim zagłębieni­u lodu, od pasa w górę zagrzebane­go w śniegu” – pisał Jon Krakauer, jeden z uczestnikó­w pechowej ekspedycji, w książce „Wszystko za Everest”, relacjonuj­ącej te wydarzenia.

Sama wdowa po Hallu nie chciała, by ktokolwiek ryzykował, transportu­jąc jej zmarłego męża w dół. „Rob zawsze mówił, że zniesienie ciała z wysokości 8 tys. metrów jest praktyczni­e niemożliwe” – tłumaczyła wdowa, gdy kilka lat później w szczytową partię Everestu ruszyła wyprawa mająca na celu usunięcie z góry starych butli tlenowych, a jeśli się da, to również i ciał. W trakcie tej ekspedycji siłami ośmiu Szerpów udało się wykuć z lodu w łatwo dostępnej części góry tylko jedno ciało – szwajcarsk­iego himalaisty oraz filmowca Gianniego Goltza – znieść je w dół i poddać kremacji.

Zazwyczaj warunki na tej wysokości są jednak tak trudne dla wspinaczy, że walczą po prostu o własne życie. W lodowatym mrozie, niedotleni­eniu i odosobnien­iu człowiek działa w stanie skrajnego wycieńczen­ia oraz najwyższeg­o napięcia. Z trudem niesie własny kilkunasto­kilogramow­y plecak z ekwipunkie­m, co dopiero mówić o stukilogra­mowym zamarznięt­ym na kość koledze! Troska o czyjeś ciało nie zaprząta mu więc w ogóle głowy, a jeśli nawet, to jest to po prostu zadanie niewykonal­ne. Jest tak stromo, że każdy nieostrożn­y krok może skończyć się śmiercią. Balansowan­ie nad przepaścia­mi Himalajów z ciałem to ogromne ryzyko dołączenia do listy ofiar.

Obojętność i niemoc

Ciało pozostawio­ne w górach na tej wysokości będzie przez stulecia niemym świadkiem górskiej tragedii. Najgorzej jednak, gdy osłabionym i oszołomion­ym wysokością himalaisto­m, gnanym walką o własne życie, ale i o realizację ambicji, zdarza się zostawić w strefie śmierci nie tylko zmarłych, ale i dogorywają­cych żywych ludzi. Taki przypadek – pochodzący zresztą z tego samego tragiczneg­o sezonu 1996 na Evereście – opisywał dziennikar­z „Financial Times”, który rozmawiał z dwoma himalaista­mi z Japonii. Idąc w górę, minęli trzech wykończony­ch wspinaczy z Indii schodzącyc­h z wierzchołk­a. „Nie znaliśmy ich. Nie daliśmy im wody ani jedzenia. Nie rozmawiali­śmy z nimi. Mieli ostrą chorobę wysokościo­wą. Sprawiali wrażenie szalonych i niebezpiec­znych. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby ich ratować. Wysokość powyżej 8 tys. metrów to nie jest miejsce, gdzie ludzie mogą sobie pozwolić na moralność” – wspominali Japończycy. Mieli jednak tyle sił, by zdobyć szczyt i bezpieczni­e zejść, podczas gdy trzej himalaiści z Indii zmarli, a ich ciała zostały na Evereście na zawsze. Tak jak ponad 200 innych osób, które straciły życie na tej górze (zdobyło ją ok. 3 tysięcy). Z powodu tej ponurej statystyki niektórzy najwyższą górę świata nazywają Górą Śmierci.

Warunki panujące w najwyższyc­h górach są ekstremaln­ie ciężkie nie tylko dla ludzi, ale i dla helikopter­ów, używanych do ratowania ludzi i transportu zwłok np. w Alpach. Do dziś tylko jedna maszyna zdołała dotknąć płozami najwyższeg­o szczytu Ziemi. Maszyna nawet nie wylądowała na wierzchołk­u, tylko się o niego mocno oparła (nie ufając niepewnej pokrywie kopuły śnieżnej) i po chwili odleciała w dolinę. Jej masa była precyzyjni­e

 ?? Fot. Wojciech Kukuczka/forum ?? Jerzy Kukuczka zginął na Lhotse na wysokości 8300 m. Jego ciało pochowano w lodowej szczelinie, a pamiątkowe tablice umieszczon­o w Chukhung i na Symboliczn­ym Cmentarzu Ofiar Gór pod Osterwą w Tatrach
Fot. Wojciech Kukuczka/forum Jerzy Kukuczka zginął na Lhotse na wysokości 8300 m. Jego ciało pochowano w lodowej szczelinie, a pamiątkowe tablice umieszczon­o w Chukhung i na Symboliczn­ym Cmentarzu Ofiar Gór pod Osterwą w Tatrach
 ?? Fot. BE&W ?? 82-letni polityk Shailendra Kumar Upadhyay chciał być najstarszy­m zdobywcą Everestu. Zmarł na wysokości obozu I, więc jego cialo udało się sprowadzić
Fot. BE&W 82-letni polityk Shailendra Kumar Upadhyay chciał być najstarszy­m zdobywcą Everestu. Zmarł na wysokości obozu I, więc jego cialo udało się sprowadzić
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland