Broniewski jestem. Polak, katolik, alkoholik
Tak zwykle się przedstawiał wszystkim, których podejrzewał choć o szczyptę humoru – napisał Mariusz Urbanek, autor najnowszej biografii jednego z najważniejszych poetów polskich XX wieku.
Broniewskiego dotknęło najgorsze z przekleństw, jakie może spotkać wybitnego artystę. Przeświadczenie władzy, że jest chorążym jej ideologii. Broniewski – piłsudczyk-legionista, pepeesowiec, socjalista z życiorysu i przekonań – stał się po 1945 roku, wbrew swej woli, naczelnym poetą polskich komunistów. Ci wybaczali mu słowa gorzkiej prawdy o sobie, taili epizody z życiorysu artysty, przymykali oko na pijaństwo, byleby mieć go po swojej stronie.
Broniewski nie był artystą malowanym. Był poetą, którego wiersze znali na pamięć przedwojenni i powojenni robotnicy, a żołnierze II korpusu przepisywali je sobie na karteluszkach. Nie zawsze bowiem i nie wszystkie jego wiersze cenzura – polska, rosyjska czy brytyjska – akceptowała z entuzjazmem. Część trafiała do księgi zapisów, bo wiersze Broniewskiego były groźne jak utwory Chopina, armaty ukryte wśród kwiatów, jak nazwał je Robert Schumann. Zresztą to ich w jakiś sposób łączyło. Broniewski mówił, że „całe życie myślał, jak dorobić słowa do mazurka h-moll”.
Urbanek podjął się pracy, na którą czekało polskie środowisko literackie i czekał zwykły czytelnik, dla którego Broniewski to nie tylko autor „Bagnetu na broń” czy wiersza „Żołnierz polski”. Próba przywrócenia należnego Broniewskiemu miejsca w literackim panteonie powiodła się w nowym, zgrabnym odczytaniu wielowątkowej biografii i zastanawiająco witalnego dorobku poety. Książka wypełnia wymóg przystępności, nie jest przeładowana analizami krytycznoliterackimi, nie gubi się w szczególikach biografii. Raczej malowana jest długimi i szerokimi pociągnięciami pędzla, zaś każdy epizod z życia poety ma odniesienie do jego „Pamiętnika”, listów, wierszy i wspomnień ludzi jemu współczesnych. W tej metodzie tkwi świadoma dramaturgia autorskiej narracji i na tym opiera się konstrukcja książki Urbanka.
Naturalnie, „opis życia i dzieła”, jak wymagają tego cele autorskiej roboty, musi skoncentrować się na odpowiedzi, kim był Broniewski. Odpowiedź niełatwa, także dla jego oponentów i protagonistów. Był bez wątpienia klasycznym szlagonem, człowiekiem świadomym swych szlacheckich korzeni, które, owszem, były dlań dziedzictwem, ale w niczym nie krępowały jego przekonań.
Choć studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, jego szkołą było życie i historia. Jako osiemnastolatek wstąpił, na apel Piłsudskiego, do Legionów, wziął nawet udział w jakiejś nieistotnej bi- twie i parę miesięcy odsiedział w obozie w Szczypiornie. Potem walczył z bolszewikiem, dowodził pododdziałami armii polskiej na Ukrainie i Litwie. Lekcja, jaka z tych żołnierskich lat dlań wypłynęła, nie miała w sobie nic z pustego kombatanctwa. Podczas działań na Ukrainie w 1918 roku zapisał: „Zajmujemy ten kraj przemocą, czyli odgrywamy rolę okupantów”. Nie mógł zaakceptować przekrętów, jakie robiła tam administracja polska, nie godził się na upokarzanie przez kadrę wojskową chłopstwa i Żydów.
Po przeniesieniu do Wilna 22-letni porucznik zajmował się tym, co w wojskowym życiu jest najlepsze: piciem gorzały i romansami. I na obu tych polach Broniewski odnosił znaczące sukcesy. Ale bywało, jak pod Lanckoroną (koniec roku 1919), gdy oddział dowodzony przez Broniewskiego stoczył ciężką, nocną bitwę (spore straty w ludziach, wzięto jeńców!) z nieprzyjacielem, którego w rezultacie odparto, a którym okazał się… polski 6. pułk piechoty. Niemniej z wojny na Litwie Broniewski wracał w stopniu kapitana iz Virtuti Militari na piersi. Jak wyglądała noc, kiedy zasłużył na order, poeta opowiedział po latach Wojciechowi Żukrowskiemu: „Trafił z paroma ludźmi na jakąś plebanię, ksiądz zapalił świece i wyciągnął gąsiorek z wódką. Wydawało się, że wieczór upłynie na spokojnym biesiadowaniu i kolejnych toastach za zdrowie Piłsudskiego, gdy z sąsiedniego wzgórza zaczęli ich ostrzeliwać Kozacy. Broniewski złapał karabin i wybiegł, za nim jego ludzie. Ponieważ nie całkiem dobrze trzymał się na nogach, kazał się wieźć w kierunku Rosjan taczką. Żołnierze zaczęli wołać: «Broniewski, Broniewski», co zdaniem poety w uszach krasnoarmiejców miało brzmieć jak «broniewik», czyli auto pancerne, broń straszna. Przerażeni uciekli”. Si non e vero…