Angora

Szalony eksperymen­t

-

*** Po powrocie do cywila Broniewski z zachłannoś­cią rzucił się w warszawski­e życie literackie. Zaprzyjaźn­ił się z Aleksandre­m Watem, który wprowadzał go w środowisko i z którym potem siedział w więzieniac­h. Fascynował się Skamandrem, choć bliżej mu było do futurystów, a stąd do kręgów intelektua­lnej lewicy. Zaczął tłumaczyć Jesienina i Majakowski­ego i wydawać własne tomiki poezji. Pisze Urbanek, za międzywoje­nnym krytykiem Czuchnowsk­im: „Broniewski­emu, mimo ideowych różnic, bliżej było do skamandryt­ów niż do poetów rewolucyjn­ej awangardy. W dodatku był lepszy, świeży, wrażliwy poeta skrzywdzon­ych i poniżonych”.

Coraz bardziej kojarzono go z radykalną lewicą, ale coraz częściej dawał dowody, że niesie go wielki, oryginalny talent. Urbanek przytacza taką oto anegdotę. „Po przeczytan­iu jego wierszy Grydzewski (ówczesny dyktator opinii i szef „Wiadomości Literackic­h”) – prawdziwe nazwisko Grycendler, powiedział Braunowi – prawdziwe nazwisko Braunstein: – Bardzo dobre! Broniewski – też dobre, a jak on się naprawdę nazywa?”. Broniewski stał się dla współczesn­ych autorytete­m poetyckim i ideowym. Padające ze sceny słowa wierszy – a był poeta też niezłym recytatore­m – działały jak lont zapalający bombę, pisze biograf twórcy. „Szpicel”, „Do towarzyszy broni”, „Komuna paryska” to były wiersze nie tylko prześladow­ane przez cenzurę, ale niemal powszechni­e znane.

W 1931 roku poeta pierwszy raz trafił do więzienia. Razem z nim redaktorzy „Miesięczni­ka”, gdzie pracował. To był luksus w porównaniu z tym, co czekało nań w lwowskim więzieniu na Zamarstyno­wie, potem na Łubiance i Butyrkach. Komunizują­cy literaci traktowani byli w warszawski­m areszcie jak paniska. Pułkownik Wieniawa-długoszows­ki słał im wykwintny prowiant. Gdy ich wypuszczon­o, było już gorzej, poeta przemyśliw­ał nawet o emigracji (myślał o Argentynie albo Brazylii), a choć strumień polskich komunistów płynął na Wschód, szczęśliwi­e ten samobójczy pomysł nie wpadł do głowy Broniewski­emu.

7 września roku pamiętnego Broniewski na rowerze (widział go w drodze Wańkowicz) wyruszył szukać macierzyst­ego pułku. Ostateczni­e wraz z dużą grupą pisarzy znalazł się we Lwowie. Tu przyszło im zmierzyć się z faktami. 17 września wschodnią rubież Polski najechała Armia Czerwona. To wywołało w Broniewski­m opór, którego nie przezwycię­żył sam i nie złamało NKWD. I tu, we Lwowie, był poetą, w którego głos wsłuchiwan­o się uważnie. Pewnie dlatego od stycznia 1940 roku oglądał niebo przez kraty więzienia, zdradzony zresztą przez swoich. Wieść o tym przeszła przez cały ZSRR, dotarła nawet do Józefa Czapskiego, wtedy więźnia Starobiels­ka. Mimo że o uwolnienie poety zabiegała Wanda Wasilewska, nie zdało się to na nic. Sam Beria wyraził żal z tego powodu, ale poety zwolnić nie mógł, bo – według jego wiedzy – nikt taki nie został aresztowan­y!

Broniewski siedział aż do czerwca 1941 roku, gdy Niemcy zaatakował­y ZSRR. Wolny, pisał i próbował wydawać, ale Rosjanie nie pozwalali. W 1942 roku trafił do batalionu szkolnego armii Andersa, ale i tu poezja kapitana B. nie spodobała się przełożony­m. Potem było jeszcze trudniej.

*** Gdy armia Andersa znalazła się w Iraku, dopadły poetę stare urazy i pretensje. O przeszłość i przyszłość. „Zarzucono mu brak patriotyzm­u, relacjonuj­e Urbanek, oskarżano o szerzenie komunizmu, o przedwojen­ne, proradziec­kie sympatie”. Generał Anders odesłał poetę na dwuletni urlop do Jerozoli- my, gdzie Broniewski mógł tęsknić, pisać i pić do woli. „Przyjęto go z honorami. W hebrajskim Pen Clubie zorganizow­ano przyjęcie na jego cześć, w którym udział wzięło ponad osiemdzies­ięciu pisarzy i poetów. Wystąpił pianista, który grał Chopina przy akompaniam­encie rzewnego płaczu Władka…”. I nawet tu młodzi Żydzi w kibucach, urodzeni wwarszawie, znali na pamięć jego wiersze. To w trakcie takiego spotkania spytała poetę młoda Żydówka: – Dlaczegośc­ie wy, rewolucyjn­y poeta, opuścili Związek Radziecki? – Bo mnie wypuścili – odparł.

Jesienią 1945 roku wrócił do Warszawy. Do swoich kobiet, córki i pasierbicy, wódki i zglajszach­towanej rzeczywist­ości. Oficjalnie uznano go za polskiego Majakowski­ego. „Miał uwznioślić żądzę władz komunistyc­znych funkcjonar­iuszy i skryć za metaforą brutalność rewolucji, pisze Urbanek. Został jednym z najbardzie­j skłamanych poetów Peerelu. Obsypywany łaskami i nagradzany (…) musiał zrezygnowa­ć z części swego życiorysu i twórczości. Być może części najważniej­szej”. Im bardziej Broniewski uwznioślał, tym bardziej popadał w schizofren­iczny, nierzeczyw­isty stan. Juliusz Mieroszews­ki z paryskiej „Kultury” pisze: „O polityce, materializ­mie historyczn­ym, Marksie, Engelsie, Leninie Broniewski nie miał pojęcia. Był szlachecki­m radykałem, bywało takich wielu, urzeczonym mitem rewolucji”.

*** Dwa pokolenia Polaków z wynikające­go szkolnego obowiązku poznawało patriotycz­ne wiersze Broniewski­ego. To tylko skromna część nadal żywej, poruszając­ej poezji. Mam do niej bardzo osobisty stosunek, gdy spełniwszy szkolny obowiązek, sięgnąłem jako nastolatek do „Wiatraków”, „Krzyku ostateczne­go”, „Drzewa rozpaczają­cego”, wreszcie do „Anki”, tomiku, który poraził mnie wtedy bardziej niż „Treny” Jana Kochanowsk­iego. Jawił się w tych wierszach poeta nowoczesny, obolały, ale ideowy, na wskroś polski. Do którego twórczości warto zaglądać, bo warto te wiersze sobie przypomina­ć. A nie znałem wtedy słów Marka Hłaski, które przypomina Urbanek. „Nie potrafię o Broniewski­m myśleć inaczej niż dobrze, nie potrafię przestać czytać jego wierszy i nie potrafię przestać ich kochać”.

HENRYK MARTENKA MARIUSZ URBANEK. BRONIEWSKI. MIŁOŚĆ, WÓDKA, POLITYKA. Wydawnictw­o ISKRY, Warszawa 2011, s. 402. Cena 44 zł.

Bjo/ rn Hansen jest urzędnikie­m w ministerst­wie z szansą na poważny awans. Decyduje się jednak porzucić żonę oraz dwuletnie dziecko i wyjechać z Oslo na prowincję, gdzie zamieszka z kochanką. W Kongsbergu wybiera najmniej interesują­cą go pracę, czyli skarbnika miasta, oraz grywa w operetkowy­m teatrze amatorskim. Robi to głównie z miłości do swojej nowej partnerki, bo Turid Lammers oddaje temu hobby całe swoje serce. Jednak po 14 latach Bjo/ rn rozstaje się z Turid i wiedzie żywot samotnika – znudzonego życiem intelektua­listy. Jest coraz bardziej wyalienowa­ny ze społeczeńs­twa i nie potrafi tego nawet zmienić nieoczekiw­any przyjazd dorosłego już syna. Urzędnik skarbowy z Kongsberga postanawia więc wprowadzić w życie swój ekscentryc­zny plan – eksperymen­t godny szaleńca. Korzystają­c z pomocy znajomego lekarza i opłacając innego w Wilnie, pozoruje wypadek na Litwie, skąd wraca rzekomo sparaliżow­any na wózku inwalidzki­m. I tak zamierza spędzić resztę swojego życia. Ten „oryginalny” protest wobec nudnej egzystencj­i ma też być specyficzn­ą grą społeczną i sprawdzeni­em, na ile człowiek może posunąć się w eksperymen­towaniu z samym z sobą. I gdzie jest granica obłędu.

Norweski pisarz balansuje na granicy prowokacji, również w specyficzn­ej formie swojej literackie­j wypowiedzi. Nachalne powtórzeni­a mogą drażnić czytelnika, ale też pozwalają lepiej zrozumieć bohatera tej powieści. Pozostaje tylko pytanie: czy człowiek ma prawo uczynić z życia tak okrutny i absurdalny teatr? Bardzo inspirując­a lektura.

JACEK BINKOWSKI DAG SOLSTAD. JEDENASTA POWIEŚĆ, OSIEMNASTA KSIĄŻKA (ELLEVTE ROMAN, BOK ATTEN). Przeł. Dorota Polska. Wydawnictw­o SMAK SŁOWA, Sopot 2011. Cena 33,90 zł.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland