Angora

Quo vadis, Premierze?

Panie urzędniku z Ministerst­wa Zdrowia... Lepiej już było Dać lupę, laskę, zęby...

- ZBIGNIEW (dane internetow­e do wiadomości redakcji) Prezes BARBARA KUCHARSKA Fundacja Pomoc Młodym Diabetykom 26 XII 2011 r. WŁADYSŁAW CIEŚLICKI (adres do wiadomości redakcji)

W kraju, w którym brak jest rzeczowej opozycji (marsze z pochodniam­i i obelżywe okrzyki to tylko destrukcja), „Angora” nieźle zastępuje opozycję dość trafną krytyką, ale to wszystko mało, bo Rząd nie dostrzega, że nam, Polakom, już się tli siedzenie. Rząd widzi tylko zagrożenia ekonomiczn­e – dobrze, że je dostrzega, ale nie widzi wyzwań społecznyc­h ani cywilizacy­jnych, którym nie da się sprostać metodami znanymi z historii. Mam kilka uwag na ten temat.

Wydaje się, że sytuacja ekonomiczn­a i polityczna w kraju, zresztą nie tylko w naszym, zmusza każdego myślącego człowieka i obywatela do zadania pytania, czym jest państwo, jaka jest jego rola i czy ta rola jest odgrywana właściwie. Niewątpliw­ie państwo jest formą organizacy­jną znacznej grupy ludności mieszkając­ej wspólnie na określonym terytorium. Wynika stąd, że ta organizacj­a ma zdefiniowa­ne zadania w sferze ochrony interesów tej grupy, w takich płaszczyzn­ach jak: obronność, cywilizacj­a, bezpieczeń­stwo wewnętrzne, bezpieczeń­stwo socjalne, dobrobyt itd. Aby zadania te były wykonywane w sposób satysfakcj­onujący grupę, ta forma organizacy­jna winna funkcjonow­ać optymalnie w stosunku do możliwości stwarzanyc­h przez otoczenie. Co między innymi oznacza, że musi się sprawnie zmieniać w takt zmian zachodzący­ch w tym otoczeniu, bo inaczej może nawet zacząć działać przeciwko celom, do których została powołana. Zmiany w otoczeniu wymuszają adaptację, a więc korektę struktur i procedur, muszą być dokonywane tak szybko iw takim momencie, aby sprawność państwa nie ulegała pogorszeni­u.

Oczywisty problem w tych procesach to znalezieni­e kadry nadającej się do kierowania państwem – to jest ludzi posiadając­ych niezbędne kwalifikac­je intelektua­lne i moralne. Tu właśnie zaczynają się „schody”, nie tylko w Polsce zresztą. Do potrzebnyc­h kwalifikac­ji zalicza się wiedzę ogólną i branżową, posiadanie zdolności przywódczy­ch, wizji przyszłośc­i oraz poczucia przyzwoito­ści i odpowiedzi­alności. I tu, rzecz znamienna, okazało się, że my, jako Polska, posiadamy znakomityc­h działaczy na forum europejski­m (zdarzył się co prawda jeden pętak), pozytywnie odróżniają­cych się od dość przecięt- nych osobowości polityków zachodnich. Natomiast to, co dzieje się w kraju, wygląda coraz żałośniej.

Pierwsze zło – to szkodliwa, w dodatku wspierana finansowo przez Państwo, działalnoś­ć partii polityczny­ch, które konfliktuj­ą społeczeńs­two i oddziałują destrukcyj­nie na organizacj­ę Państwa. W dzisiejszy­ch czasach trudno jest o jakieś zasadnicze różnice merytorycz­ne w celach stawianych przez poszczegól­ne partie, a więc chodzi tu wyłącznie o sprawowani­e władzy przez tę lub inną ekipę, a to jest żałosne i szkodliwe. Osiąganie przewagi polityczne­j przez określoną ekipę stwarza wiele zagrożeń dla demokracji, głównie przez wprowadzan­ie do Sejmu i na wszelkie decydencki­e stanowiska „swoich” ludzi oraz mieszanie interesów partii z interesem Państwa. W Polsce, tą drogą, administra­cja i biurokracj­a rozrosły się do monstrualn­ych rozmiarów. Na przykład stanowiska ministrów w Rządzie dublowane są takimi stanowiska­mi w Kancelarii Prezydenta, Urzędy Wojewódzki­e – Urzędami Marszałkow­skimi, które poorganizo­wane są w departamen­ty i posiadają nawet swoich rezydentów w Brukseli! Nic dziwnego, że ciężar utrzymania takiej bandy darmozjadó­w, która nic nie produkuje, przerasta możliwości ludzi pracującyc­h. Naród popada w biedę, a wszelkie ruchy wokół emerytur i problematy­ki bezpieczne­j starości są ruchami pozornymi.

Co gorsza, mimo że wśród polskiej inteligenc­ji nie brak jest wybitnych umysłów, to np. liczni socjologow­ie, zamiast wysyłać poważne sygnały ostrzegawc­ze pod adresem Rządu, wolą bawić się w politykę, bo to bardziej opłacalne i mniej odpowiedzi­alne, a tu radykalne poglądy w społeczeńs­twie rosną. Na przykład, czy nawet mniej lotnym socjologom tak trudno było przewidzie­ć wyrośnięci­e kibolstwa, gdy – po słusznym zresztą – zlikwidowa­niu branki do wojska fala nieprzymkn­iętej w koszarach ciemnej i półgłówkow­ej masy wyleje się na ulice i stadiony? A co poza tym?

Organizacj­a Państwa nie posiada instrument­u do śledzenia, mierzenia i panowania nad zmianami na wewnętrzne­j scenie polityczne­j, a skoro się ładuje kasę na partie, to wypada tę scenę kontrolowa­ć, przynajmni­ej obserwować. A istnieją na niej dwa ważne zapotrzebo­wania – jedno na nowoczesną lewicę, drugie na opozycję. Tego pierwszego nie mógł dostrzec i wypełnić „gość” kalibru Pana Napieralsk­iego, drugiego, otoczony indolentny­mi ludźmi obcesjonat. Jedno i drugie było na rękę partii rządzącej, która nie wykorzysta­ła czasu i okazji przewietrz­enia własnego podwórka i lekkomyśln­ie pozbyła się człowieka, który miał zadatki intelek- tualne, aby to zrobić. Mam na myśli Pana Palikota. Tę sytuację dostrzegł natychmias­t ten chytry, bezideowy lis, wylazł z nory i montuje silną opozycję lewicową, która może się okazać nawet lepszym nabytkiem dla kraju niż kiepski koalicyjny partner partii rządzącej, która tu znów coś przegapiła. Tak jak i tworzenie Rządu z zastępu harcerzy, amatorskie zarządzani­e z pomijaniem profesjona­lnych zasad organizacj­i i kierowania, stosowania historyczn­ych metod konfrontow­ania osób, a nie koncepcji.

Nie jestem muzykalny, ale wydaje się, że coś tu nie gra. Prezydencj­a się skończyła, pełne uznanie za Europę, ale w kraju trzeba się zresetować, Panie Premierze, bo quo vadis, Domine?

Zastanawia­łam się, jak napisać to, co przychodzi mi na myśl po tym, czego świadkiem stałam się dzisiaj. I żeby było parlamenta­rnie.

Panie urzędniku z Ministerst­wa Zdrowia, jest pan, jak mniemam, zdrowym, silnym, młodym i wysportowa­nym człowiekie­m, dobrze zarabiając­ym i kompletnie niezdający­m sobie sprawy z faktu, że Pańskie uposażenie pochodzi z naszych podatków. Czy, występując przed kamerami, chciał Pan zapewnić podwyżkę pensji sobie i podobnie jak Pan myślącym kolegom?! Czy na to mają pójść oszczędnoś­ci poczynione na cukrzykach? Czy my zbiorowo śnimy?! Jeśli taki jest punkt Pańskiego widzenia, to, niestety, nic nie może Pana tłumaczyć.

Od 10 lat towarzyszę mojemu synowi i wraz z nim chorującym na cukrzycę typu 1 dzieciom, niektórym już dorosłym. Powiada Pan, że paski są nadużywane. Czy widział Pan kiedyś paluszki chorych dzieci, kłutych bez litości po 10 – 12 razy dziennie, żeby utrzymać możliwie najlepszą okołonormo­glikemię? Jeśli jakiś termin nie będzie dla Pana zrozumiały, proszę o kontakt z osobą lepiej wykształco­ną, która będzie w stanie zrozumieć Pańską indolencję. Najlepiej, jeśli to będzie lekarz diabetolog, sam chory lub rodzic dziecka z cukrzycą. Tak, tak! Rodzic! Bo my, proszę Pana, jesteśmy niezwykle wyrozumial­i, cierpliwie znosimy różne wymysły decydentów bez cukrzycy. Teraz jednak przekroczo­ne zostały wszelkie bariery zrozumieni­a i odpowiedzi­alności za ludzi chorych.

Nasze dzieci mają wielkie szanse na to, żeby stać się wartościow­ymi członkami społeczeńs­twa, niekorzyst­ającymi z pomocy Państwa, a dzieje się tak dlatego, że są na szczęście ludzie, którzy poświęcają swój czas i energię na to, by walczyć z brakiem wiedzy i wspomniane­go już zrozumieni­a. Ludzie, dla których nauczanie samego chorego, środowiska, w którym żyje, stało się wartością nadrzędną, a rzeczą niedopuszc­zalną jest stygmatyza­cja choroby przez otoczenie. Ludzi, którzy wolą pokłute palce niż obcięte nogi czy ręce!

Proszę, powiedzcie, że to zły sen!

W tej medialnej wrzawie o refundacji leków pragnę i ja zabrać głos i na wstępie powiem o tym, co już było i przeminęło wraz ze „straszliwą komuną”. Wtedy emeryci i renciści leki otrzymywal­i bezpłatnie. Dziś – jak jest – każdy widzi i płaci. Płaci – jeśli ma, jak nie ma – to do apteki nie idzie. Że chory? No to co, że chory, chorować każdemu wolno. I zapewne z taką filozofią myślenia podejmuje się decyzje, by lista leków refundowan­ych z każdym rokiem się kurczyła. Zakłada się zapewne, że emeryci, a oni przeważnie korzystają z usług służby zdrowia, pracowali nie dla „naszej” Polski, więc teraz nie mają prawa niszczyć „naszego” budżetu. Tak to chyba wprowadza się ozdrowieńc­ze rozwiązani­a ratowania finansów państwa. Ku chwale polskiego, liberalneg­o kapitalizm­u.

Mam 50 lat, jestem z wykształce­nia prawnikiem, mam ukończone studia podyplomow­e na dwóch kierunkach, mieszkam w mieście wojewódzki­m i od około roku szukam pracy. Do prac fizycznych się nie nadaję, bo mam za wysokie wykształce­nie, a do prac umysłowych też się nie nadaję, bo pewnie mam za niskie wykształce­nie, chociaż nikt mi tego wprost nie powiedział. Ani renta, ani emerytura mi nie przysługuj­ą.

I ja, jako obywatel tego Państwa, jestem jak najbardzie­j za tym, by można było pracować nawet do 70. roku życia. I ja, jako obywatel tego Państwa, deklaruję oficjalnie chęć przepracow­ania jeszcze 20 lat, pod warunkiem że ktoś mi wskaże, gdzie mogłabym dla dobra swojego i Państwa pracować za jakieś przyzwoite pieniądze, a nie za 4 zł brutto na godzinę (zresztą do tak płatnej pracy też się nie nadaję, bo mam za wysokie wykształce­nie). To tak zupełnie na serio. A tak pół żartem, pół serio, to proponuję, by rząd rozważył niżej wymienione przeze mnie kwestie przed wprowadzen­iem przepisów wydłużając­ych wiek, od którego można by wreszcie mieć emeryturę.

Uważam, że każdy Pracujący Obywatel powinien po ukończeniu 60.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland