Quo vadis, Premierze?
Panie urzędniku z Ministerstwa Zdrowia... Lepiej już było Dać lupę, laskę, zęby...
W kraju, w którym brak jest rzeczowej opozycji (marsze z pochodniami i obelżywe okrzyki to tylko destrukcja), „Angora” nieźle zastępuje opozycję dość trafną krytyką, ale to wszystko mało, bo Rząd nie dostrzega, że nam, Polakom, już się tli siedzenie. Rząd widzi tylko zagrożenia ekonomiczne – dobrze, że je dostrzega, ale nie widzi wyzwań społecznych ani cywilizacyjnych, którym nie da się sprostać metodami znanymi z historii. Mam kilka uwag na ten temat.
Wydaje się, że sytuacja ekonomiczna i polityczna w kraju, zresztą nie tylko w naszym, zmusza każdego myślącego człowieka i obywatela do zadania pytania, czym jest państwo, jaka jest jego rola i czy ta rola jest odgrywana właściwie. Niewątpliwie państwo jest formą organizacyjną znacznej grupy ludności mieszkającej wspólnie na określonym terytorium. Wynika stąd, że ta organizacja ma zdefiniowane zadania w sferze ochrony interesów tej grupy, w takich płaszczyznach jak: obronność, cywilizacja, bezpieczeństwo wewnętrzne, bezpieczeństwo socjalne, dobrobyt itd. Aby zadania te były wykonywane w sposób satysfakcjonujący grupę, ta forma organizacyjna winna funkcjonować optymalnie w stosunku do możliwości stwarzanych przez otoczenie. Co między innymi oznacza, że musi się sprawnie zmieniać w takt zmian zachodzących w tym otoczeniu, bo inaczej może nawet zacząć działać przeciwko celom, do których została powołana. Zmiany w otoczeniu wymuszają adaptację, a więc korektę struktur i procedur, muszą być dokonywane tak szybko iw takim momencie, aby sprawność państwa nie ulegała pogorszeniu.
Oczywisty problem w tych procesach to znalezienie kadry nadającej się do kierowania państwem – to jest ludzi posiadających niezbędne kwalifikacje intelektualne i moralne. Tu właśnie zaczynają się „schody”, nie tylko w Polsce zresztą. Do potrzebnych kwalifikacji zalicza się wiedzę ogólną i branżową, posiadanie zdolności przywódczych, wizji przyszłości oraz poczucia przyzwoitości i odpowiedzialności. I tu, rzecz znamienna, okazało się, że my, jako Polska, posiadamy znakomitych działaczy na forum europejskim (zdarzył się co prawda jeden pętak), pozytywnie odróżniających się od dość przecięt- nych osobowości polityków zachodnich. Natomiast to, co dzieje się w kraju, wygląda coraz żałośniej.
Pierwsze zło – to szkodliwa, w dodatku wspierana finansowo przez Państwo, działalność partii politycznych, które konfliktują społeczeństwo i oddziałują destrukcyjnie na organizację Państwa. W dzisiejszych czasach trudno jest o jakieś zasadnicze różnice merytoryczne w celach stawianych przez poszczególne partie, a więc chodzi tu wyłącznie o sprawowanie władzy przez tę lub inną ekipę, a to jest żałosne i szkodliwe. Osiąganie przewagi politycznej przez określoną ekipę stwarza wiele zagrożeń dla demokracji, głównie przez wprowadzanie do Sejmu i na wszelkie decydenckie stanowiska „swoich” ludzi oraz mieszanie interesów partii z interesem Państwa. W Polsce, tą drogą, administracja i biurokracja rozrosły się do monstrualnych rozmiarów. Na przykład stanowiska ministrów w Rządzie dublowane są takimi stanowiskami w Kancelarii Prezydenta, Urzędy Wojewódzkie – Urzędami Marszałkowskimi, które poorganizowane są w departamenty i posiadają nawet swoich rezydentów w Brukseli! Nic dziwnego, że ciężar utrzymania takiej bandy darmozjadów, która nic nie produkuje, przerasta możliwości ludzi pracujących. Naród popada w biedę, a wszelkie ruchy wokół emerytur i problematyki bezpiecznej starości są ruchami pozornymi.
Co gorsza, mimo że wśród polskiej inteligencji nie brak jest wybitnych umysłów, to np. liczni socjologowie, zamiast wysyłać poważne sygnały ostrzegawcze pod adresem Rządu, wolą bawić się w politykę, bo to bardziej opłacalne i mniej odpowiedzialne, a tu radykalne poglądy w społeczeństwie rosną. Na przykład, czy nawet mniej lotnym socjologom tak trudno było przewidzieć wyrośnięcie kibolstwa, gdy – po słusznym zresztą – zlikwidowaniu branki do wojska fala nieprzymkniętej w koszarach ciemnej i półgłówkowej masy wyleje się na ulice i stadiony? A co poza tym?
Organizacja Państwa nie posiada instrumentu do śledzenia, mierzenia i panowania nad zmianami na wewnętrznej scenie politycznej, a skoro się ładuje kasę na partie, to wypada tę scenę kontrolować, przynajmniej obserwować. A istnieją na niej dwa ważne zapotrzebowania – jedno na nowoczesną lewicę, drugie na opozycję. Tego pierwszego nie mógł dostrzec i wypełnić „gość” kalibru Pana Napieralskiego, drugiego, otoczony indolentnymi ludźmi obcesjonat. Jedno i drugie było na rękę partii rządzącej, która nie wykorzystała czasu i okazji przewietrzenia własnego podwórka i lekkomyślnie pozbyła się człowieka, który miał zadatki intelek- tualne, aby to zrobić. Mam na myśli Pana Palikota. Tę sytuację dostrzegł natychmiast ten chytry, bezideowy lis, wylazł z nory i montuje silną opozycję lewicową, która może się okazać nawet lepszym nabytkiem dla kraju niż kiepski koalicyjny partner partii rządzącej, która tu znów coś przegapiła. Tak jak i tworzenie Rządu z zastępu harcerzy, amatorskie zarządzanie z pomijaniem profesjonalnych zasad organizacji i kierowania, stosowania historycznych metod konfrontowania osób, a nie koncepcji.
Nie jestem muzykalny, ale wydaje się, że coś tu nie gra. Prezydencja się skończyła, pełne uznanie za Europę, ale w kraju trzeba się zresetować, Panie Premierze, bo quo vadis, Domine?
Zastanawiałam się, jak napisać to, co przychodzi mi na myśl po tym, czego świadkiem stałam się dzisiaj. I żeby było parlamentarnie.
Panie urzędniku z Ministerstwa Zdrowia, jest pan, jak mniemam, zdrowym, silnym, młodym i wysportowanym człowiekiem, dobrze zarabiającym i kompletnie niezdającym sobie sprawy z faktu, że Pańskie uposażenie pochodzi z naszych podatków. Czy, występując przed kamerami, chciał Pan zapewnić podwyżkę pensji sobie i podobnie jak Pan myślącym kolegom?! Czy na to mają pójść oszczędności poczynione na cukrzykach? Czy my zbiorowo śnimy?! Jeśli taki jest punkt Pańskiego widzenia, to, niestety, nic nie może Pana tłumaczyć.
Od 10 lat towarzyszę mojemu synowi i wraz z nim chorującym na cukrzycę typu 1 dzieciom, niektórym już dorosłym. Powiada Pan, że paski są nadużywane. Czy widział Pan kiedyś paluszki chorych dzieci, kłutych bez litości po 10 – 12 razy dziennie, żeby utrzymać możliwie najlepszą okołonormoglikemię? Jeśli jakiś termin nie będzie dla Pana zrozumiały, proszę o kontakt z osobą lepiej wykształconą, która będzie w stanie zrozumieć Pańską indolencję. Najlepiej, jeśli to będzie lekarz diabetolog, sam chory lub rodzic dziecka z cukrzycą. Tak, tak! Rodzic! Bo my, proszę Pana, jesteśmy niezwykle wyrozumiali, cierpliwie znosimy różne wymysły decydentów bez cukrzycy. Teraz jednak przekroczone zostały wszelkie bariery zrozumienia i odpowiedzialności za ludzi chorych.
Nasze dzieci mają wielkie szanse na to, żeby stać się wartościowymi członkami społeczeństwa, niekorzystającymi z pomocy Państwa, a dzieje się tak dlatego, że są na szczęście ludzie, którzy poświęcają swój czas i energię na to, by walczyć z brakiem wiedzy i wspomnianego już zrozumienia. Ludzie, dla których nauczanie samego chorego, środowiska, w którym żyje, stało się wartością nadrzędną, a rzeczą niedopuszczalną jest stygmatyzacja choroby przez otoczenie. Ludzi, którzy wolą pokłute palce niż obcięte nogi czy ręce!
Proszę, powiedzcie, że to zły sen!
W tej medialnej wrzawie o refundacji leków pragnę i ja zabrać głos i na wstępie powiem o tym, co już było i przeminęło wraz ze „straszliwą komuną”. Wtedy emeryci i renciści leki otrzymywali bezpłatnie. Dziś – jak jest – każdy widzi i płaci. Płaci – jeśli ma, jak nie ma – to do apteki nie idzie. Że chory? No to co, że chory, chorować każdemu wolno. I zapewne z taką filozofią myślenia podejmuje się decyzje, by lista leków refundowanych z każdym rokiem się kurczyła. Zakłada się zapewne, że emeryci, a oni przeważnie korzystają z usług służby zdrowia, pracowali nie dla „naszej” Polski, więc teraz nie mają prawa niszczyć „naszego” budżetu. Tak to chyba wprowadza się ozdrowieńcze rozwiązania ratowania finansów państwa. Ku chwale polskiego, liberalnego kapitalizmu.
Mam 50 lat, jestem z wykształcenia prawnikiem, mam ukończone studia podyplomowe na dwóch kierunkach, mieszkam w mieście wojewódzkim i od około roku szukam pracy. Do prac fizycznych się nie nadaję, bo mam za wysokie wykształcenie, a do prac umysłowych też się nie nadaję, bo pewnie mam za niskie wykształcenie, chociaż nikt mi tego wprost nie powiedział. Ani renta, ani emerytura mi nie przysługują.
I ja, jako obywatel tego Państwa, jestem jak najbardziej za tym, by można było pracować nawet do 70. roku życia. I ja, jako obywatel tego Państwa, deklaruję oficjalnie chęć przepracowania jeszcze 20 lat, pod warunkiem że ktoś mi wskaże, gdzie mogłabym dla dobra swojego i Państwa pracować za jakieś przyzwoite pieniądze, a nie za 4 zł brutto na godzinę (zresztą do tak płatnej pracy też się nie nadaję, bo mam za wysokie wykształcenie). To tak zupełnie na serio. A tak pół żartem, pół serio, to proponuję, by rząd rozważył niżej wymienione przeze mnie kwestie przed wprowadzeniem przepisów wydłużających wiek, od którego można by wreszcie mieć emeryturę.
Uważam, że każdy Pracujący Obywatel powinien po ukończeniu 60.