Wybuchowa Etna Włochy
Niezależne Państwo Samoa leży na końcu świata pomiędzy Nową Zelandią a Hawajami. Archipelag składający się z dziewięciu wysp to miejsce, gdzie najpóźniej na kuli ziemskiej zapadał zmierzch, kraj, który jako ostatni świętował Nowy Rok. Tuż obok wysp Samoa na mapach widniała linia dzieląca ziemię na dwie strefy czasowe – zachodnią i wschodnią. Samoa należało do tej pierwszej. Ale mały naród na południowym Pacyfiku pod koniec grudnia 2011 roku zdecydował się odbyć karkołomną podróż w czasie. Bez zaawansowanej technologii, rakiet kosmicznych czy pomocy czarnych dziur 1 stycznia 2012 roku Samoa z ostatniego stało się nagle pierwszym państwem witającym rok 2012. Jak tego dokonali? Wystarczyła decyzja parlamentu, który ogłosił, że wraz z nastaniem północy 29 grudnia kraj zmieni strefę czasową. Od tej pory nie będzie już należał do zachodniej półkuli, tej samej co USA, ale do wschodniej, z Australią i Chinami. Aby dokonać przeskoku w czasie, musieli wykreślić ze swojego kalendarza jeden dzień. W czwartek 29 grudnia podekscytowani Samoańczycy zgromadzili się wokół głównej wieży zegarowej w stolicy, śpiewali i wiwatowali. Biły dzwony kościelne, odbywały się uroczyste nabożeństwa. A gdy zegar pokazał północ, nastał dzień następny, czyli... 31 grudnia, sobota. Piątku w tym tygodniu na Samoa nie było. Rząd wyspiarskiego państwa zdecydował się na ten krok pod naciskiem lokalnych biznesmenów. Kiedy gospodarka kraju zaczęła coraz bardziej oddalać się od USA i znajdować nowych partnerów handlowych w Australii, Nowej Zelandii i Chinach, przedsiębiorcy mieli nie lada problem. Gdy na Samoa był jeszcze piątek, ich współpracownicy na półkuli wschodniej udawali się na weekend. Z kolei w niedzielę Samoańczycy jeszcze odpoczywali, a w Australii i Nowej Zelandii był już poniedziałek, normalny dzień pracy. Tym sposobem Samoa traciło dwa dni robocze w tygodniu i mnóstwo pieniędzy. Normalny handel zagraniczny był bardzo utrudniony. Ze zmiany czasu są dziś zadowoleni wszyscy. Trochę wprawdzie narzekały biura turystyczne, które zwabiały klientów obietnicą obejrzenia ostatnich zmierzchów na kuli ziemskiej, ale szybko rozwiązały problem, nieznacznie tylko zmieniając reklamowe foldery. Teraz zachęcają podróżników do oglądania pierwszych na ziemi wschodów słońca.
Etna uaktywniła się i przebojem weszła w karnawał. Wybudzanie się największego w Europie czynnego wulkanu zaczęło się kilkudniowym pomrukiwaniem, błyskami i epizodami słabych eksplozji strombolijskich.
Dopiero o świcie w czwartek, 5 stycznia, zboczami południowo-wschodniego Nowego Krateru popłynęły strumienie lawy, a na lekko rozjaśnionym promieniami wschodzącego słońca niebie skondensowała się wysoka kolumna popiołów i dymu. Sceneria niczym z obrazu Renato Guttuso. W konfrontacji z tym plenerowym widowiskiem, wi- docznym w prowincjach Katania i Mesyna, odpalanie sztucznych ogni w Rio de Janeiro czy laserowy pokaz przy Bramie Brandenburskiej, nie mogą ekscytować bardziej niż zapalanie światła przez standardowy włącznik.
Fontanny lawy, karmazyn ognia kontrastujący z bielą śniegu zalegającego na szczycie Etny – takie zdjęcia pierwszego w 2012 roku wybuchu w okamgnieniu obiegły świat. Ponieważ słup dymu osiągnął wysokość 5 tys. metrów, eksperci z Narodowego Instytutu Geofizyki i Wulkanologii w Katanii określili sytuację jako stan wysokiego ryzyka. Powołano sztab kryzysowy, odpowiedzialny m.in. za podejmowanie decyzji co do funkcjonowania lotniska Fontanarossa. Występowały na nim przejściowe problemy z lądowaniem i startowaniem samolotów, kiedy z analizy siły i kierunku wiatru oraz ruchu chmur popiołu wynikało, że nie mogą być spełnione normy bezpieczeństwa. Biuro prasowe portu lotniczego poinformowało, iż modyfikacje grafika lotów są nieznaczne i nie ma mowy o wielodniowym paraliżu terminalu.
Ostatnią aktywność Etny odnotowano 15 listopada 2011 roku, a zatem wybuch nastąpił po 50 dniach przerwy. W ubiegłym roku 18 razy wulkan bulgotał magmą, wydalał popiół oraz zasypywał okoliczne tereny pyłem wulkanicznym.
Chociaż powłoka wulkanicznego „pudru” na długie okresy zakłóca normalne funkcjonowanie poszkodowanym mieszkańcom, według statystyk bliskość żywiołu jest najrzadziej wskazywaną przyczyną wyprowadzek z regionu.