Mroczny trampek pożądania USA
Centymetr wzdłuż styku z ziemią szary. Nad nim pasek biały, też centymetr. Potem zaczyna się lakierek: dwukrotnie grubszy, czarny, błyszczący, rozlewający się na cały przód. Nad nim biała reszta ze sznurówką. Z tyłu znak: koszykarz w wyskoku z piłką. But. On i jego bliźniak – sprawcy masowych zamieszek w USA.
Air Jordan Eleven Retro Concords, trampki do koszykówki firmy Nike, coś znacznie więcej niż obuwie. Obiekt pożądania dziesiątek tysięcy homo nie za bardzo sapiens w Ameryce. 23 grudnia rzucono na sklepy ograniczoną partię owego przedmiotu pożądania. Po 180 dolarów – 4 razy drożej niż inne markowe tenisówki, ale to bez znaczenia.
Ciżby ludzkie w chłodzie grudniowej nocy warowały przed zamkniętymi sklepami i domami towarowymi. Niektóre placówki otwierano o 4 nad ranem, lecz nie wszyscy byli w stanie doczekać. W Westfield Southcenter w Seattle
o godzinie 4 kłębiło się ponad tysiąc klientów.
Zniecierpliwionych, agresywnych. Gdy zaczęto otwierać bramę, fala runęła do środka, wywaliła kilka par drzwi, policja usiłowała interweniować, psikając paraliżującym sprejem. W Jersey City w kolejce wybuchła bijatyka, jeden z klientów skończył zakupy z nożem w brzuchu. W Hilltop Mall w Richmond w Kalifornii o 7 rano rozległy się strzały. W centrum handlowym w Taylor w stanie Michigan 100-osobowe tsunami o 5.30 rozniosło świąteczne dekoracje, poprzewracało ławki. W Litonii w stanie Georgia tłum wywalił drzwi do sklepu z Air Jordanami; interweniowało 20 radiowozów policji. Policjanci wybili szybę, by uratować parę niemowlaków zamkniętych kilka godzin wcześniej w zimnym aucie na parkingu. Matka walczyła o trampki.
W niedalekim Dekalb policji udało się wyprzeć na zewnątrz rozgorączkowany tłum, który włamał się nad ranem do centrum handlowego. W Toledo w stanie Ohio też trzeba było aresztować najbardziej opętanych trampkami klientów podczas szturmu na dom towarowy. W Tukwila w Kalifornii 25 policjantów usiłowało poskromić zamieszki. Tłum – twierdzą – zionął marihuaną i wódką. „ To nie byli mili, spokojni klienci – zapewnia funkcjonariusz Murphy. – To był wrogi, agresywny tłum”. Wewnątrz sklepów walczono o miejsce w kolejce, wyrywano sobie buty, okładano pięściami w atmosferze gęstej od wyzwisk. „ Sytuacja chaotyczna i niebezpieczna” – konstatuje policyjny raport. W zespole domów towarowych Jefferson Mall w Louisville w stanie Kentucky nad ranem lało się nawzajem około 100 osób, agent security został stratowany. Jesz- cze przed opuszczeniem sklepu opylano buty po 260 dolarów. W Pineville w Karolinie Północnej dziesiątki policjantów usiłowało przywrócić porządek;
tłum wyrywał drzwi
z zawiasami,
kobiety tłukły się pięściami po twarzach. Bój o Air Jordany nie toczył się tylko w sklepach. W Redford w stanie Michigan ciężko postrzelono nastolatka; dwójka napastników włamała się do jego domu, by zrabować trampki. Na ulicy w Houston Efrain Espinoza nie chciał oddać jordanów, więc został sprany i skopany, a jego dziewczyna zarobiła cięcie nożem przez cały policzek. Rozruchy i bijatyki odbywały się wzdłuż i wszerz Stanów; dominowali w nich młodzi Murzyni, o czym media taktownie nie wspominają.
W sumie nie było tragicznie. Bez ofiar śmiertelnych. A bywały w przeszłości... bo boje o trampki imienia czarnoskórego koszykarza Michaela Jordana to już tradycja. Ostatnio bywało spokojniej, lecz 20 lat temu przez wiele miast USA przewaliła się fala rozruchów i masowych napadów na posiadaczy kultowego obuwia, zainicjowanego przez Nike w roku 1984, a w obecnej postaci rzuconego na rynek w roku 1996, gdy Jordan i jego drużyna Chicago Bulls byli na świeczniku. Ten model retro jest marzeniem kolekcjonerów; niektórzy nie wyjmują butów z pudełka, o noszeniu nie ma mowy.
Przemoc i burdy sklepowe nie ograniczają się w Stanach do tenisówek Jordana. Rokrocznie w ostatni weekend listopada, w dzień zwany „czarnym piątkiem”, po Święcie Dziękczynienia, klientela po dobrowolnej gehennie stania w kolejce (niektórzy koczują przed domami towarowymi przez tydzień), szturmuje otwierane o północy sklepy, zaopatrując się w podchoinkowy asortyment. Z 310-milionowej populacji Stanów na zakupy 25 listopada 2011 roku ruszyło 228 mln ludzi, kupili towar (głównie gry elektroniczne i wielkie telewizory) za 52 miliardy dolarów. Znaczną jego część, po otrzeźwieniu, zwrócono. Podkreśla się rosnącą agresję i zachłanność uczestników ubiegłorocznej paranoi handlowej. W domu towarowym Target w zachodniej Wirginii tłum w wyścigu do lad niemal stra- tował konającego na zawał starszego mężczyznę. W Los Angeles kobieta torowała sobie drogę po grę Xbox sprejem pieprzowym. W San Francisco przed domem towarowym Walmart
zastrzelono klienta, by zrabować mu zakupy.
Walczący o gadżety ludzie wywalali drzwi, odnosili rany w bójkach. Telewizje pokazały 54-letniego mężczyznę w kałuży krwi na podłodze Walmartu w Buckeye w Arizonie. Jerald Newman włożył za pazuchę jedną z gier, jak twierdzi, by nie wyrwali mu jej z rąk walczący młodzieńcy. Oskarżono go o kradzież. Policjant najpierw go skuł, a potem ciosem powalił twarzą na ziemię. Newman stracił przytomność i zalał się krwią.
Starsi Polacy pamiętają nocne ogonki i komitety kolejkowe z czasów PRL. Wówczas jednak ludzie polowali na dobra deficytowe, bez których trudno było się obyć (żywność, papier toaletowy, sprzęt gospodarstwa domowego, meble itp.), a do aktów przemocy i chaosu w zasadzie nie dochodziło. W USA paliwem ekscytacji zakupowej są obiecywane redukcje cen oraz pojawienie się towarów kultowych, takich jak trampki Air Jordan. Drogie, rekreacyjne towary konsumpcyjne rozdrapywane są z tak nieokiełznaną łapczywością w kraju od kilku lat doświadczającym ciężkiej recesji gospodarczej, zubożenia mieszkańców i wysokiego bezrobocia. Należy więc podejrzewać, że albo sytuacja nie jest aż tak zła, jak pokazują wskaźniki ekonomiczne, albo mamy do czynienia z konsumpcyjną patologią o niebezpiecznym, agresywnym obliczu. Za tą drugą diagnozą przemawia fakt, iż w tegorocznym sezonie świątecznym odnotowano rekordowy wzrost sprzedaży broni palnej. W grudniu sprzedano ponad pół miliona pistoletów i karabinów więcej, niż kiedykolwiek przedtem. Ponieważ towarzyszy temu drastyczny spadek liczby Amerykanów opowiadających się za ograniczeniem sprzedaży broni, przyszłe sezony świąteczne w sklepach mogą mieć jeszcze bardziej krwawy przebieg.