Psy z faweli Santa Marta Brazylia
Wąskie przejście z jednej strony ograniczał płot z siatki, z drugiej – pomalowany na niebiesko dwupiętrowy budynek, na którym wielka tablica informowała, że to posterunek Unidade de Policia Pacificadora. To jeden z pierwszych posterunków policji w Rio de Janeiro zbudowanych po to, by mieć pod kontrolą zło dziejące się w faweli. Budynek robił wrażenie opustoszałego, w przeciwieństwie do wąskiego przejścia, w którym pojawiło się znienacka pięć rosłych psów. Niewielka grupka ludzi, z jaką wjechałem windą z parkingu dla turystów na najwyższy poziom opadającego na stoku osiedla, zatrzymała się zbita z tropu. Ale to właśnie psy powiedziały więcej o faweli Santa Marta niż młody przewodnik, z którym wysiedliśmy z turystycznego jeepa.
Widziałem psy w różnych miejscach. Na przedmieściach Bombaju i w slumsach Lagos, widziałem psy w Soweto i psy z dzikich wysypisk w Luandzie. Psy, które odzwierciedlały całą nędzę ich świata. Owrzodzone, z zapadniętymi brzuchami, o skołtunionej, brudnej sierści, psy bezokie, poranione w walkach toczonych na śmierć i życie. Przerażone niekończącym się głodem, świadome, że ich psi żywot nikogo nie interesuje. Widok zwierząt, które w naszych szerokościach geograficznych cieszą się statusem członków rodzin, mówią więcej o ich świecie, niż opowiedzieć to może najlepszy przewodnik.
Psy z faweli Świętej Marty w Rio, które nas zatrzymały, były wesołe, ich brzuchy okrągłe, a sierść lśniąca. Poszczekiwały na siebie, ale nie słychać było w tym agresji. Bawiły się beztrosko. Natychmiast rozbiegły się, gdy weszliśmy na schodki prowadzące w dół i znaleźliśmy się na terytorium faweli. Jeszcze kilka razy widzieliśmy je, biegające na stromych betonowych podejściach i podobnie jak my unikające cuchnącego rynsztoka. Ich sympatyczny obraz zburzył drzemiący w każdym z nas stereotyp, że wchodzimy do piekielnego kręgu, w którym skrajna bieda, przestępczość i przeludnienie przeczą potędze i pięknu Rio de Janeiro.
*** W wielu publikacjach o Rio spotkamy zalecenie, by nie zapuszczać się do faweli. Rada mądra, jak zwykle gdy chodzi o to, by nie pakować się w miejsca, w których zostalibyśmy uznani za intruzów. Fawele, niezbywalny element pejzażu wielkich brazylijskich miast, nie są gettami zła, ale ciasnymi, zagęszczonymi do absurdu osiedlami, w których żyją normalni ludzie, niemający żadnego związku z przestępczością. Często to ludzie z odległych krańców Brazylii, pozostający bez pracy lub stałego zajęcia, albo mieszkający w faweli od pokoleń, jakby wrośnięci nie tylko w mikroskopijne betonowe domki, ale – co gorsza – naznaczeni klątwą braku szansy na dogonienie w standardzie życia pozostałych cariocas (rodowici mieszkańcy Rio), mieszkających ledwie kilkaset metrów w dół zbocza, na którym rozsiadła się Santa Marta. Favelado nazywano kiedyś mieszkańca faweli, rozpoznając go po charakterystycznym stygmacie – bliźnie na przedramieniu, pozostałej po celowym nacięciu. Tak dawno temu znaczono tych, którzy osiedlali się w miastach nielegalnie.
Favelados nie są kryminalnym problemem w Rio de Janeiro. Dwugodzinny spacer krętymi schodkami ze szczytu faweli do jej frontowego wejścia na dole to marsz między setkami starannie utrzymywanych domków, gdzie mieszkają ludzie zapracowani i poczciwi, dorabiający się z wielkim mozołem. Mikroskopijne wnętrza domostw, do których nie sposób nie zajrzeć, gdy kręcący się meandrami chodnik wyprowadza człowieka prosto na okno czyjejś kuchni czy sypialni, ukazują ich wyposażenie: lodówka i telewizor, nierzadko to plazma zajmująca powierzchnię całej ściany, radio, komputer (fawela ma bezpłatny Wi-fi). Słupy wyrastające nad płaskimi dachami unoszą istne kłębowiska kabli, zaś na wielu dachach widać talerze satelitarne. Nie ma tu miejsc bez prądu i wody, choć jest wiele miejsc z otwartą kanalizacją. Raz po raz przekraczamy mostki, pod którymi rwie w dół strumień fekaliów. Domki zbudowane na stoku stoją na słupach: spod nich wali obuchem w nozdrza fetor gnijących odpadków, niespłukanych przez deszcz.
*** Agencja turystyczna, za sto reali organizująca wycieczki po fawelach Rio, specjalizuje się w trasach po tej największej w mieście (i największej w Brazylii) – Rocinha. Ale akurat od kilku dni w Rocinhi trwała gigantyczna operacja wojskowa przeciwko ukrywającym się tam szefom gangów narkotykowych. Policja w Rio, znana z brutalności, znana jest też z wysokiego stopnia skorumpowania, co tłumaczyło obecność armii. Wozy pancerne, olbrzymia liczba żołnierzy, helikoptery i reszta militarnych rekwizytów praktycznie odcięły Rocinhę od reszty 11-milionowego miasta. Przeczesywanie tysięcy domostw faweli pozwoliło wojsku odnieść sukces. Złapano czterech ważnych bossów. Ich zdjęcia (z pełnymi personaliami i en face!) pokazywała bez końca telewizja brazylijska, jakby chciała nasycić telewidzów dumą i nadzieją. – Wyłapywanie bandytów to jeden z najważniejszych punktów w polityce miasta przed letnią olimpiadą w 2016 roku – mówi recepcjonista w hotelu na Copacabanie, gdy zamawiam miejsce w grupie wycieczkowej do faweli. – Do Rio ludzie muszą przyjeżdżać bez obaw… Po kilku dniach media poinformują, że bandziorów przewieziono do najpilniej strzeżonego więzienia w interiorze, gdzie będą oczekiwać kary.
Fawelą nazywane jest każde dzikie osiedle w Rio. Najstarsze istnieją od końca XIX wieku, a powstały jako akt społecznego oporu i desperacji weteranów wojennych, którym rząd obiecał