Zaskoczenie, potem cisza
Przypomnijmy: ujawnienie afery to skutek dziennikarskiego półrocznego śledztwa. Sól z zakładów chemicznych „Anwil” zamiast na drogi trafia na rynek spożywczy. „Anwil” potrzebny do dalszej obróbki chlor uzyskuje z soli. Solanka płynie rurociągiem do zakładu, tam poddawana jest elektrolizie i sól rozpada się na chlor i ług sodowy. Części płynu udaje się przemknąć przez proces i – po osuszeniu – „Anwil” uzyskuje odpad, czyli sól wypadową. Zamiast wyrzucić – sprzedaje go (ponad 80 tysięcy ton rocznie). Solą taką możemy posypywać drogi, możemy ją też użyć w przemyśle szklarskim, energetycznym czy farbiarskim, nie możemy – jeść.
Czemu? W czasie elektrolizy niegroźne zanieczyszczenia solanki mogą przeobrazić się w rakotwórcze dioksyny czy furany. Poza tym na żadnym z etapów produkcji, transportu, pakowania i użycia nie są stosowane odpowiednie warunki sanitarne: wozimy sól luzem, zsypujemy do dołu, chodzimy po niej w gumiakach.
Kilku młodych wilków „polskiej odmiany kapitalizmu” kilkanaście lat temu dokonało prostej obserwacji, że na oko sól spożywcza od wypadowej różni się nieznacznie, jest zaś cztery razy tańsza. Zagospodarowali więc lukę na rynku, kupując sól z „Anwilu”, a następnie – sprzedając do piekarni, masarni czy hurtowni jako sól spożywczą. Zarobili na tym miliony, a kapitalistami pełną gębą nie stali się wyłącznie dlatego, że każdy z nich podpisał kiedyś w „Anwilu” kwit, że sól ta jest niejadalna. Stąd prokuratorskie zarzuty, a nie nagroda ogierów biznesu.
Proceder udowodniliśmy trzem firmom. Udając ekologów, obserwowaliśmy, co dzieje się na terenie zakładów, śledząc jednocześnie cię- żarówki przywożące surowiec i te wyjeżdżające z towarem. Wniosek: tysiące ton soli wypadowej trafiało na rynek jako sól spożywcza.
Pierwsze reakcje władzy są zrozumiałe – dominuje zaskoczenie i zapewnienia o ukaraniu winnych. – Wiemy już, że w tych zakładach działy się rzeczy złe, ale nie wiemy, na ile ta sól zaszkodziła ludzkiemu zdrowiu – mówi premier Donald Tusk dzień po ujawnieniu afery. – Na podstawie list dystrybucyjnych z zakładów fałszujących sól opracowujemy listę produktów, do których trafił niejadalny surowiec – mówią zgodnie inspektorzy weterynarii i sanepidu. Zdaje się, że za moment produkty te zostaną wycofane z obrotu, a tych, które zdążyliśmy kupić, nie zjemy, bo służby opublikują ich listę.
Nie trzeba wymyślać żadnych wzorów zachowań. Media informują, że półtora miesiąca temu identyczna bez mała afera przetoczyła się przez Islandię: z Holandii sprowadzono masowo sól techniczną, której używano do produkcji spożywczej. Jedna ze znanych sieci fast foodów soliła nią nawet frytki. Tak jak u nas, większość odbiorców prawdopodobnie została oszukana – kupowała sól jako spożywczą. Nie zmienia to faktu, że kilka dni po ujawnieniu sprawy obywatele poznali pełną listę produktów, do których trafiła sfałszowana sól, a towary, których wcześniej nie sprzedano, zniszczono. U nas na razie jest inaczej.
Konsumenci przegrywają
Bezsporną winę za trwanie procederu przez 12 lat ponoszą, poza organami ścigania, inspekcje: sanitarna w zakresie samej soli i nadzoru nad produkcją roślinną (np. chleb, kiszonki), weterynaryjna zaś w pozostałym (np. sery, wędliny, mięso, ryby). W tej sytuacji wydawałoby się, że służby, chcąc zmazać wrażenie kompletnej nieudolności, zrobią wszystko, by naprawić, wizerunek.
Jednak gdy dziennikarze coraz