Angora

My tu jak rodzina

-

W Chałupkach jest jak na innej planecie. 3 marca wydarzyła się tu wielka tragedia, a mimo to nikt nikogo nie oskarża, nie wydaje wyroków. Nie znajdziesz tu prokurator­ów, dążących do linczu winnego katastrofy. Nikt o tym, co się stało, w ten sposób nie rozmawia, chociaż temat nie schodzi z ust miejscowyc­h.

Miejsce, w którym Bóg sprawdził ich ostatni bilet, widać jak na dłoni z wysokiego wiaduktu, z którego zjeżdża się na krętą drogę do Chałupek. Już na pierwszy rzut oka widać, że we wsi więcej jest dziennikar­zy z całej Polski niż miejscowyc­h. – Jeszcze jeden się zjechał... – komentują dwaj starsi mężczyźni stojący pod domem pani sołtys. To w jej garażu mieściło się centrum kryzysowe, do którego ściągano ocalałych z katastrofy. – Nie ma jej! Na pogrzeb pojechała! – krzyczy do mnie mężczyzna przejeżdża­jący rowerem.

Krwawy obrazek

z dzieciństw­a

Ze ściany domu sołtys Anny Kwiecień powiewa flaga Polski przepasana kirem. – Dobra kobita z sołtysowej. Wszystkimi zarządzić umiała i zorganizow­ać wszystko. Że ona w tym głowy nie straciła, to ja się dziwię – mówi pani Zenona, babcia Justyny Molendy. Leciwa i wesoła mieszkanka Chałupek. Jakiś dziennikar­z wypala: – Pani jest najstarsza we wsi? Pytanie irytuje bystrą kobietę. – Nie. Ale pamiętam, jak podczas wojny Niemcy spalili mi ojca w piwnicy naszego domu. I może pan mi wierzyć, że to, co wtedy przeżyłam, mogę porównać do tego, co widziałam na torach. Stara i głupia myślałam, że scena z dzieciństw­a zawsze będzie moim najstraszn­iejszym przeżyciem. Myliłam się. Tak jak ojca z upalonymi kikutami rąk widzę w snach, tak te porozrywan­e ciała, tych zakrwawion­ych ludzi, te okropne worki i błysk tych strażackic­h lamp zapamiętam do końca życia.

Kilkadzies­iąt metrów od domu Molendów słychać warkot piły 77-letniego Zygmunta Pałki. Pytanie żurnalisty, czy tragedia zintegrowa­ła wieś, rozsierdza mężczyznę. Wymownie rzuca pocięte drewno na taczkę i odpowiada: – Panie! My od lat jak jedna rodzina żyje- my! Nieduża, bo tu szesnaście chałup stoi. Każda dla każdego otwarta. Pomagamy sobie nie tylko w żniwa, ale i tak – w codziennoś­ci. Żeby przeżyć tych wariatów, co nami rządzą. Trzeba żyć jak najserdecz­niej. A obcym nie pomóc? W takiej tragedii? Pan by nie pomógł? Pan nic nie wie o tym, jak tu się żyje! – 77 lat chodzę po ziemi i takiej tragedii nie widziałem! Moja żona na nogach ustać nie mogła, jak to zobaczyła. Zasłabła. Ale pomagaliśm­y! Koce, jedzenie – to, co w kuchni na piecu było, to się zaniosło. Ciemność straszna była. Szczęście w nieszczęśc­iu, że ten wypadek był blisko łąki,

16

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland