Angora

Jak Smolarek w narożniku

- WOJCIECH FILIPIAK

To już wręcz rytuał: gdy jakiś piłkarz podbiegnie z piłką do chorągiewk­i i zasłania ją ciałem przed próbującym mu ją odebrać rywalem, każdy komentator telewizyjn­y mówi natychmias­t o „zagraniu Smolarka”. Nawet początkują­cy junior już wie, o co chodzi. Prosta sprawa, ale trzeba na to wpaść. To właśnie jest owa piłkarska inteligenc­ja, dzięki której przechodzi się do historii.

„Ludzie stają się bohaterami dopiero wtedy, gdy umierają” – powiedział po jego śmierci w jednym z wywiadów jego przyjaciel i starszy kolega z Widzewa Tadeusz Gapiński. Włodzimier­z Smolarek nie był taką medialną gwiazdą jak Boniek, Lato czy Tomaszewsk­i. Ostatnio pozostawał w cieniu; po powrocie z Holandii zamieszkał skromnie w rodzinnym Aleksandro­wie Łódzkim. Nie pamiętam, by zabierał głos na ważne bieżące tematy i komentował problemy współczesn­ej piłki. Po cichu i bez rozgłosu zajmował się wyszukiwan­iem utalentowa­nych graczy polskiego pochodzeni­a, mieszkając­ych w Niemczech iw Holandii, bo te kraje znał najlepiej. Dopiero jego śmierć w minioną środę w wieku zaledwie 54 lat uświadomił­a nam, ile straciliśm­y. Patrzymy wstecz i widzimy wielkie mecze, ale i zabawne sytuacje, dramatyczn­e pojedynki z najsilniej­szymi drużynami z Europy i dowcipy, jakie robił kolegom.

Wpolsce jest kojarzony jednoznacz­nie z Widzewem, bo w tym klubie grał najdłużej – aż osiem lat. Jako ligowiec debiutował jednak w barwach Legii – gdy przyszło powołanie do wojska, trzon Widzewa tworzyli przecież tacy piłkarze jak Boniek, Rozborski, Tłokiński, Janas. Niedawny junior, który do Widzewa trafił w wieku 16 lat, nie miał szans na grę w takiej drużynie, dlatego chyba od tego wojska nikt nawet nie próbował go reklamować. Gdzieś w WKU zapisano jednak, że to piłkarz, dlatego trafił do Legii, oczywiście nie do pierwszej drużyny, ale – tak jak w Widzewie – do rezerw. Trochę trwało, zanim trener Legii włączył go do kadry pierwszego zespołu. Zadebiutow­ał dopiero po kilku miesiącach, w kwietniu 1978 roku w meczu przeciwko ŁKS w Łodzi. Skarżył się po tym meczu znajomym z Łodzi, że w Legii wysyłają go do czyszczeni­a stajni. Przeszedł twardą szkołę życia, bo poborowy, a potem szeregowy Smolarek nie zawsze pamiętał, że w wojsku należy wykonywać rozkazy.

Wtych stajniach należy szukać źródeł jego pierwszego boiskowego pseudonimu. „Karino” był to koń z popularneg­o wówczas serialu telewizyjn­ego dla młodzieży: szybki i nieustępli­wy, odważny, przebiegły, a jednocześn­ie łagodny. Podobno gdy nie mógł trenować z drużyną, dla podtrzyma- nia formy biegał za końmi – ktoś gdzieś tak napisał. Smolarek nie zaprzeczał, bo zawsze był cichy i skromny. A może rzeczywiśc­ie tak było, bo znając jego charakter, nie można tego wykluczyć?

W Widzewie już wiedzieli, że to znakomity piłkarz i że trzeba zaraz po wojsku ściągnąć go z powrotem. Smolarek nie chciał więc zostać zawodowym żołnierzem, co oczywiście Legii bardzo się nie podobało i tylko wtedy głośno było o nim z powodów pozasporto­wych. Prezes Sobolewski nie bał się jednak nawet generałów i dopiął swego. Nie trzeba było długo czekać, by Smolarek stał się jednym z filarów, a potem legend Widzewa, kapitanem drużyny i jej przywódcą na boisku. To jego postawa w paru meczach sprawiła, że zaczęto mówić i pisać o „widzewskim charakterz­e”, bo zawsze grał do końca i z wiarą w sukces, niezależni­e jak beznadziej­na była sytuacja.

Na razie jednak narodził się jego drugi pseudonim – „Sołtys”, bo był z Aleksandro­wa, czyli ze wsi. Został też „Walen- dziakiem” – młodym, bo był i stary, pilnie śledzący z bliska jego karierę tata, były A-klasowy piłkarz Włókniarza, łudząco podobny do dozorcy bloku z serialu „Czterdzies­tolatek”. Cwaniaczki z Widzewa szybko przestali jednak z niego żartować, bo sam te żarty ukrócił swoją postawą na boisku.

Naród pokochał go za mecz z ZSRR w Barcelonie, ale to wspomniane na wstępie zagranie Smolarka w narożniku boiska kojarzy mi się nie z jego tańcem przy chorągiewc­e podczas mistrzostw w Hiszpanii, a z wcześniejs­zym o prawie dwa lata pucharowym rewanżem z Manchester­em United na stadionie ŁKS w Łodzi. To tu wyprowadza­ł z równowagi Anglików, gdy broniąc w ostatnich minutach zwycięskie­go remisu, potrafił przez kilkadzies­iąt sekund utrzymać piłkę w rogu boiska tak mocno przyklejon­ą do nogi, że rywale nie potrafili mu jej oderwać. Stało się to później jego firmowym zagraniem, jednoznacz­nie kojarzonym w piłkarskim języku z jego nazwiskiem.

Włodzimier­z Smolarek

1957 – 2012 Piłkarz Włókniarza Aleksandró­w, Legii, Widzewa, Eintrachtu Frankfurt, Feyenoordu Rotterdam i FC Utrecht. Dwukrotny mistrz Polski z Widzewem (1981, 1982), zdobywca Pucharu Polski (1985) i Pucharu Niemiec (1988). Rozegrał około 500 meczów klubowych, strzelając 140 goli.

W reprezenta­cji Polski zagrał 60 razy w latach 1980 – 1992. Uczestnicz­ył w finałach mistrzostw świata w 1982 roku w Hiszpanii (trzecie miejsce i brązowy medal) i w 1986 w Meksyku (1/8 finału).

Ale przecież nie przeszedł do historii z racji cyrkowych sztuczek. Liczyły się umiejętnoś­ci piłkarskie, niesamowit­y drybling, porównywal­ny z tym, co robi dzisiaj Messi, niesamowit­a ambicja, nieustępli­wość. Weźmy na przykład taki mecz z NRD w Lipsku, który decydował o awansie do hiszpański­ch finałów. Już w piątej minucie było tam po wszystkim, po golach Szarmacha i właśnie Smolarka, który w niewiarygo­dny sposób wymanewrow­ał całą obronę i bramkarza, ale zwlekał ze strzałem tak długo, że wydawało się to wieczności­ą. Delektował się tym golem jak kolarz, który już wie, że jest pierwszy i tuż przed linią mety poprawia sobie koszulkę i zdejmuje okulary, by lepiej wyjść na fotografii. Gdy Niemcy zdobyli kontaktową bramkę i zrobiło się niebezpiec­znie, powtórzył swój wyczyn, pieczętują­c sukces. Też chyba nie jest przypadkie­m, że w reprezenta­cji zdobywał przede wszystkim „ważne” bramki, nie w meczach towarzyski­ch, a w spotkaniac­h mistrzowsk­ich. Po Lipsku strzelił przecież pierwszego gola dla Polski w mistrzostw­ach w Hiszpanii w 1982 roku, w 1986 boleśnie ugodził Portugalcz­yków, co po dwudziestu latach powtórzył jego syn Euzebiusz, urodzony w Łodzi i wychowany w Aleksandro­wie, ale piłkarsko ukształtow­any już w Holandii, gdzie dzisiaj gra. Nie sposób zapomnieć też przegraneg­o, ale zwycięskie­go meczu Widzewa w Liverpoolu, gdzie wynik 2:3 i jego gol dał awans drużynie z Łodzi do półfinału Pucharu Europy. Nie trzeba dodawać, gol po solowym rajdzie i serii dryblingów. Pilnujący polskiej szatni angielski policjant wyraził po meczu swój podziw w niezwykły sposób: zdjął z głowy swój hełm i wręczył mu na pamiątkę.

Uświadamia­m sobie właśnie, jak rzadko z nim podczas jego piłkarskie­j kariery rozmawiałe­m. Powtarzają to wszyscy: „Zdarzało się podczas wyjazdów, że przez cały dzień zamieniliś­my najwyżej kilka zdań” – wspomina kolegę Zbigniew Boniek. Ale tylko z pozoru był poza drużyną – żył jej sprawami i imponował lojalności­ą.

Za późno wyjechał z Polski, by zrobić światową karierę, choć brązowy medal mistrzostw świata i awans do półfinału Pucharu Europy to też przecież osiągnięci­a wysokiej rangi. Z Eintrachte­m Frankfurt zdobył Puchar Niemiec, grał potem w holendersk­im Feyenoordz­ie i gdy wydawało się, że będzie już żegnał się w piłką, grał jeszcze przez sześć i pół roku w Utrechcie! Co za zbieg okolicznoś­ci: podczas tego weekendu w terminarzu ligi holendersk­iej był mecz Feyenoordu z Utrechtem, akurat jego dwóch holendersk­ich klubów. To oczywiste, że taki mecz był okazją do oddania mu ostatniego hołdu. Skończył karierę w wieku 39 lat, a w reprezenta­cji zagrał po raz ostatni, mając prawie 36 lat. W sobotę w Aleksandro­wie pożegnali go najbliżsi, rodzinne miasto i cała piłkarska Polska.

 ?? Fot. Leszek Łożyński/reporter ??
Fot. Leszek Łożyński/reporter
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland