Siedzieć na leżąco
przyjmujący go powiedział: – Ja takiego nawet w telewizji nie widziałem.
Ktoś rzucił mu więzienny mundurek. Wyszeptał, że nie może założyć. Podano mu piżamę, żeby się ubrał. – Ma być regulaminowo. Potem wezwano więźniów pracujących w ambulatorium. Kazano go ubrać i zanieść do celi.
– Nie umiem go wziąć. Boję się. Połamiemy go – mówili przerażeni, ale nikt ich nie słuchał. Chwycili go jak worek, rzucili na łóżko, w którym Lisowski spędził następne 3 miesiące.
Przyszli po niego przed siódmą rano. Mówili, że zabierają go do lekarza. Wiedział, że jest w kiepskim stanie. Dopiero opuścił niemiecką klinikę. Wiedział, że lekarz – tak jak poprzednio – nie zgodzi się na tak długą podróż. Tymczasem wbrew przepisom nie zbadano go, tylko wrzucono na nosze i wpakowano do samochodu, który pojechał do Polski. Do więzienia w Czarnem. Zastosowano areszt tymczasowy.
Jechał 14 godzin bez jedzenia, picia, ciepłego ubrania w mróz. Gdy na granicy polsko-niemieckiej odbierali go polscy policjanci i przenosili do drugiej karetki, jeden powiedział do drugiego: – Chyba tu kogoś popierdoliło.
Marek Lisowski to więzień od 22 lat. Więzień własnego ciała. Po wypadku samochodowym jest całkowicie sparaliżowany. Ma porażenie czterokończynowe. Tylko stabilizator, czyli metalowa płytka w karku, utrzymuje mu głowę w pionie. Ma ubytki w kręgosłupie. Po 22 latach leżenia przykurcze w rękach i nogach oraz zanik nieużywanych od lat mięśni powodują, że jego ciało jest zdeformowane.
– Jeszcze wszyscy pójdziemy za niego za kraty – powiedział na granicy policjant do policjanta.
W drodze do kogoś dzwonił. Prawdopodobnie do prokuratury. Mówił, że to miał być gangster, a nie roślina, że w karetce powinien być lekarz, że boi się jechać z nim bez fachowej opieki. Lekarza nie dostał.
Żeby było regulaminowo
Gdy Lisowskiego wniesiono do Zakładu Karnego w Czarnem,
Żeby wiedział, kto tu rządzi
Lisowski nie jest w stanie sam zrobić siku. Trzeba go parę razy dziennie cewnikować. Podobnie nie ma perystaltyki jelit. Brak odruchu parcia moczu i kału – to normalne zjawisko u pacjentów z porażeniem. Ale wystarczy pobudzić pewne miejsce w okolicy odbytu, żeby chory się wypróżnił. Zawsze robił to ojciec albo brat. Oni także od lat go cewnikowali.
Lisowski prosił o opróżnienie pęcherza. Nikt jednak nie umiał go cewnikować. – Rżnij w łóżko. Nie rozumieli, że nawet tego Lisowski nie zrobi sam. Musiał poczekać do rana. Gdy wył z bólu i czuł, że zaraz pęknie mu pęcherz, więzienny lekarz założył mu cewnik. Do połowy. I tak fachowo, że siknęła krew. Próbował parę razy.
Po kilku dniach Lisowski sygnalizował, że musi zrobić kupę. – No to sraj. Lekarz nie rozumiał, że chory nie ma odruchu parcia.
– Zjedz na noc jabłuszko – doradził chirurg Roman Potaż.
Nawet cały sad nie przywróciłby Lisowskiemu perystaltyki jelit, ale żaden więzienny medyk nie mógł tego pojąć. Przez 10 dni Lisowski prosił o pomoc. Powiedział, że wystarczy pobudzić mu odbyt, ale usłyszał, że nikt mu tu nie będzie robił dobrze. Jedenastego dnia, gdy chory był już spuchnięty i wciąż nie mógł się wypróżnić, pielęgniarka postanowiła pokazać, kto tu rządzi.
– Pani Kasia. Nie chcieli podawać nazwisk. Nie zapomnę tego do końca życia... – mówi dziś Lisowski.
Wezwała pracujących więźniów i kazała go zanieść do łaźni. Prawie zupełnie nagiego, gdy wszyscy wokół nosili kurtki. Było wtedy tak zimno, że wodę mineralną trzeba było stawiać na kaloryfer, żeby nie zamarzła.
– Możesz tu siedzieć nawet do czwartku, mam czas – powiedziała pani Kasia. Był poniedziałek. Po czym wezwała innych więźniów, żeby stali obok, bo... boi się, że on jej coś zrobi.
Lisowski nie wie, ile czasu był tam goły, poniżony i sponiewierany. A pani Kasia siedziała w kurtce, opatulona kocem, machając nogą.
– Czy wiecie, że dla mnie zapalenie płuc to śmierć? – zapytał, dygocząc z zimna.
– Wiemy – gniarka.
Po kilku godzinach bezowocnej próby zmuszenia go do wypróżnienia Lisowski zemdlał. Wtedy wrzucono go z powrotem do celi. Kupę zrobił po 14 dniach.
– Po tym to nawet nieboszczyk by się w trumnie zesrał – rzucił lekarz, gdy podawał mu jakiś lek.
I faktycznie – chory myślał, że umrze. Długo leżał w odchodach, zanim ktoś mu pomógł.
– Będę miał odleżyny – powiedział do lekarza.
– Pawiany też mają czerwone dupy i im wesoło – usłyszał.
odpowiedziała
pielę-
Żeby nie robił herbatki
Jego cela miała nad drzwiami czerwoną lampkę, bo było to w więziennym szpitalu. Gdy chory potrzebował pomocy, mógł wcisnąć guzik i żarówka się świeciła.
– Masz możliwości jak panisko – poinformowali go pracownicy więzienia.
Ale Lisowski nie miał czym przycisnąć. Jego ręce leżały bezwładnie wzdłuż ciała. W celi było jeszcze dwóch chorych. Jeden też sparaliżowany, ale ze sprawnymi rękami. To on wzywał lekarza, gdy Lisowskiego trzeba było cewnikować. Zwykle długo czekali. Raz w ogóle nikt nie przyszedł.
– Ups, zepsuło się światełko – powiedziała pielęgniarka. – Popatrzcie, jakie badziewie.