Kto zamordował braci Marców?
Coś jest nie tak... – musiała pomyśleć sąsiadka braci Marców, kiedy przez cały dzień nie zobaczyła żadnego z mężczyzn w ich obejściu.
Gospodarstwo rolne ma stały rytm dnia: praca przy zwierzętach, codzienna krzątanina na podwórku, wystawianie przed bramę pojemników z mlekiem. A tego dnia – 25 października 2005 roku nie działo się nic. Nawet gdy zaczęło się ściemniać, w domu nie zapłonęło światło. To było tak nienormalne, że sąsiedzi postanowili sprawdzić, czy coś się nie stało. Podeszli do ogrodzenia, ale brama i furtka były zamknięte, a na nawoływania nikt nie odpowiadał. Świecąc latarką, zauważyli, że drzwi wejściowe do mieszkania były częściowo uchylone. Na teren gospodarstwa nie odważyli się wejść, zawiadomili policję, podejrzewali bowiem, że mogło się tu stać coś niedobrego. Jednak – jak wynika z policyjnych, późniejszych oględzin – to słowo nie jest adekwatne do tego, co rozegrało się w małej wiosce Marcinkowice w woj. małopolskim 24 października 2005 roku. Oto fragment z policyjnych akt: „Na miejsce przyjechali policjanci z KP Charsznica, którzy wraz z Robertem D. weszli na teren posesji. Policjanci, za lekko otwartymi drzwiami wejściowymi do domu, ujawnili zwłoki Stanisława Marca. Zwłoki leżały na betonowej posadzce na wznak, z nogami skierowanymi w stronę drzwi w taki sposób, że lewa noga dotykała wewnętrznej strony drzwi, uniemożliwiając ich swo- bodne otwarcie. Głowa skierowana była w stronę schodów prowadzących na strych i wspierała się na pierwszym schodku. Twarz była zmasakrowana z obrażeniami części nosa. W domu panował nieporządek, w pokoju wiele sprzętów ustawionych było w nieładzie. W jednym z pokoi pod oknem poukładane były worki z ziarnem, a niektóre łóżka wyściełane słomą nosiły ślady przeszukania. Po dokładnym sprawdzeniu domu i podwórka, przy drzwiach do chlewni znajdującej się w wolno stojącym budynku gospodarczym, odnaleziono zwłoki drugiego z braci – Zdzisława Marca. Zwłoki leżały na wznak, zwró- cone głową do zamkniętego wejścia do chlewni. Metalowa zasuwa stanowiąca zamknięcie znajdowała się w pozycji otwartej. Twarz denata była mocno zabrudzona i stłuczona. Wewnątrz chlewni była w 1/5 części wypełniona dojarka”.
Bracia prowadzili swoje 10-hektarowe gospodarstwo samotnie. Nigdy żaden z nich nie był żonaty. We wsi uważani byli za odludków. Nie mieli przyjaciół, nie utrzymywali kontaktów towarzyskich, nie chodzili do kościoła. Wydaje się, że nie lubili nikogo – i sami nie byli lubiani. Ich ojciec uchodził kiedyś za bardzo bogatego, bodaj najbogatszego we wsi. Ale i synowie często chwalili się, że są zamożni. Czasem zatrudniali kogoś z sąsiadów do pomocy przy pracach w gospodarstwie lub do naprawy sprzętu rolniczego, ale generalnie należeli do osób nieufnych. Nie wyglądali oni również na osoby zamożne. Obejście prowadzone było w męskim stylu; wszędzie widoczny był nieporządek, a mieszkanie dosłownie cuchnęło. Trudno zatem wyobrazić sobie motyw zbrodni. Policjanci, oglądając miejsce zdarzenia, stwierdzili, że po dokonaniu zabójstwa sprawca przeszukał dwa miejsca, łóżko jednego z braci i kredens. Trudno powiedzieć, czy udało mu się coś znaleźć, ale jest to możliwe, gdyż w drugim łóżku – tym niesplądrowanym – znajdował się słoik z dolarami amerykańskimi.
Jedna z policyjnych hipotez zakłada, że ktoś wykonał dla Marców jakąś pracę. Wieczorem 24 października zgłosił się po pieniądze za swoją robotę. Mogło to być w czasie wieczornego dojenia, gdyż dojarka była częściowo wypełniona mlekiem. Przybysz mógł być niezadowolony z wynagrodzenia, więc znalazł na podwórku jakiś przedmiot, którym uderzył w głowę pierwszego z braci – Stanisława. Uderzył od tyłu. Pierwszy cios nie był śmiertelny, brat próbował najwidoczniej zasłonić dłonią głowę, w którą trafiały kolejne, coraz silniejsze uderzenia. W końcu od jednego z nich pękła czaszka. Sprawca nie próbował ukryć swego czynu. Pozostawił martwego mężczyznę i skierował się do domu. Przy drzwiach natknął się na drugiego brata, który właśnie wychodził z mieszkania z wiklinowym koszem i czapką w ręku.
36