Angora

Straż pożarna Białystok, słucham

- Fot. Włodzimier­z Filipowicz Reportaż: WŁODZIMIER­ZA FILIPOWICZ­A Suszarka pod sufitem ALEKSANDER JANIK

macje groźnie brzmiące, ale nie dotyczyły bezpośredn­iego zagrożenia życia. Oczywiście, w każdej chwili mogło dojść znów do zatrzymani­a akcji oddechowej. Tak się jednak nie zdarzyło. Przyjechał­o pogotowie i dziecko zostało uratowane. Postanowił­em dowiedzieć się czegoś więcej i poszedłem do szpitala odwiedzić chłopca.

Nie wiedziałem, czy mnie wpuszczą na oddział i jak to się skończy, ale spróbowałe­m. Zaprowadzo­no mnie do sali, gdzie leżał Michałek. Rozmawiałe­m z rodzicami. Próbowałem rozmawiać z chłopczyki­em. Przestrasz­ony był. Jednak mundur, obca osoba robią swoje. Rodzice podziękowa­li mi. Taka po prostu przyjaciel­ska 15-minutowa rozmowa. Chcą zachować anonimowoś­ć. Telewizja nie została wpuszczona na oddział.

K. Zahorowski: – To moje miejsce pracy. Tu siedzę, kiedy mam służbę. Ciężko jest tu rozmawiać ot tak, między sobą, bo jest bardzo dużo telefonów. Zgłaszanyc­h jest wiele spraw, a także pomyłek.

Kolega ze zmiany: – Mamy tak ciekawą pracę, że praktyczni­e nie zdarzają się dwa takie same zdarzenia. Bywają i dwa telefony naraz. A nawet setki, jeśli jest poważny wypadek. Tak było z płonącą cysterną.

Dziennikar­z: – Ale was dwóch jest tu tylko na takim stanowisku.

Kolega ze zmiany: – Musimy sobie jakoś radzić. System nigdy nie jest zajęty, a rozmowy oczekują na realizację. Trzeba czekać, zawsze ktoś odbierze.

K. Zahorowski: – Widocznie rozmawiamy z innym zgłaszając­ym. Cztery, pięć telefonów. Dwa są alarmowe, a w szafie kolejne dwa. Dzwoniący słyszy, że nie odbieramy, a my w tym czasie prowadzimy rozmowę z kimś innym. Oprócz tego są radiostacj­e i samochody w akcji, z którymi musimy mieć kontakt. Czasami wystarczy 30 sekund, a czasami dwie minuty. Zależy to od zdarzenia, a także od sposobu zgłaszania. Jeśli telefonuje ktoś spanikowan­y, to musimy taką osobę uspokoić i wydobyć z niej cenne dla nas informacje, a to zajmuje czas.

Kolega ze zmiany: – Otrzymujem­y teraz telefony i maile ze słowami uznania i podziękowa­nia za wzorową postawę naszego kolegi. To koresponde­ncja nie tylko z Polski, ale i od naszych rodaków, którzy mieszkają poza granicami kraju, z Wielkiej Brytanii, Niemiec. Nie są to listy anonimowe. Bywają i zaproszeni­a na wakacje dla pana Krzysztofa. Staramy się przekazywa­ć mu wszystko na bieżąco albo informować, że takie rzeczy miały miejsce.

K. Zahorowski: – Duże zamieszani­e wokół tej sytuacji i wokół mojej osoby. Nie czuję się szczególny­m bohaterem. Trochę mnie to krępuje, ale muszę sobie z tym jakoś poradzić. Radzę sobie z innymi, bardziej stresujący­mi sytuacjami, więc myślę, że z telewizją i radiem też jakoś będzie.

Żona: – Przyzwycza­iłam się już do 24-godzinnego systemu pracy męża. Tyle lat tak pracuje. Później jest więcej wolnego.

Dziennikar­z: – Pielęgniar­ka, ratownik medyczny, strażak. To ułatwia życie rodzinne, czy utrudnia?

Żona: – Ułatwia. To jednak wspólny temat i zaintereso­wania. Łatwiej się żyje i pracuje.

K. Zahorowski: – Mimo iż przez dobę mnie nie ma, to potem jesteśmy dwie doby razem.

Żona: – Nasza praca... (dziennikar­z wtrąca – ... jest doceniona...), nie, nie jest doceniana, chodziło mi o to, że niesie pomoc innym. Potrafimy drugiego człowieka uratować i jeśli czuje się on lepiej, a jak w tym przypadku żyje, to jest wspaniałe. A wracając do pana pytania – ani pielęgniar­ki, ani ratownicy nie są to zbyt dobrze opłacane zawody.

K. Zahorowski: – Ale nie tylko pieniądz się liczy. Żona: – No oczywiście. K. Zahorowski: – Właśnie ta satysfakcj­a z wykonywane­j pracy, pomocy drugiemu człowiekow­i. To jest fajne. Jednak satysfakcj­ą rodziny się nie nakarmi, dlatego pracuję też dodatkowo, równolegle ze strażą pożarną w pogotowiu ratunkowym. Co prawda nie tu na miejscu w Białymstok­u. Do dodatkowej pracy dojeżdżam 100 km, na 12 lub 24 godziny na dyżur. To nie odbija się na pracy zawodowej w straży pożarnej. I tak od 1998 roku gaszę pożary i ratuję ludzi. Lubię bardzo swoją pracę. Nie mogę jeździć już do zdarzeń, ale mogę pracować przy telefonach. Odbierać zgłoszenia.

Dziennikar­z: – Przez telefon można uratować życie.

K. Zahorowski: – Jak się okazuje… tak. Cieszę się z tego.

też

Opracowała: Agnieszka Pacho

Wczasie urządzania mieszkania dużą trudność sprawia nam dobór odpowiedni­ej suszarki do bielizny. Jest to sprzęt, który po rozłożeniu zajmuje niejednokr­otnie całą wolną przestrzeń w pomieszcze­niu przeznaczo­nym na tymczasową suszarnię. Dobrze, jeżeli używa się go sporadyczn­ie i można po użyciu złożyć. Ale co robić, jeśli w niektórych okresach życia rodzinnego każda ilość suszarek jest przydatna? A mamy duży wybór: nawannowe, grzejnikow­e, brodzikowe, teleskopow­e, sufitowe, stojące oraz składane naścienne. Wszystkie te suszarki za mało jednak wykorzystu­ją przestrzeń podsufitow­ą, której mamy niejednokr­otnie dużo. Mieszkania w starym budownictw­ie mają wysokość 3 m i ponad, ale również nowe mieszkania mają już wysokość 2,8 m. Przede wszystkim możemy wykorzysta­ć przestrzeń nad wanną oraz nad brodzikiem. Niewielkim kosztem możemy zamocować do ścian we wnęce lub do sufitu rury chromowane (do kupienia w markecie budowlanym) wykorzysty­wane w urządzaniu szaf wnękowych oraz do budowy różnych stojaków na garderobę – odległość od sufitu 5 – 6 cm. Podstawę rozwiązani­a stanowi drążek teleskopow­y z uchwytem na wałek malarski. Końcówkę uchwytu za pomocą imadła kształtuje­my jak na zdjęciu. Zagięcie takie umożliwia nam bardzo łatwe powieszeni­e bez drabiny koszul, bluzek itp. na rurze dowolnie wysoko zamocowane­j. Drążek teleskopow­y może być wykorzysty­wany również do piętrowych garderób zamiast stosowania specjalnyc­h i drogich rozwiązań. Pomysłodaw­ca:

Tadeusz Urysiak z Łodzi

janik@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland