Straż pożarna Białystok, słucham
macje groźnie brzmiące, ale nie dotyczyły bezpośredniego zagrożenia życia. Oczywiście, w każdej chwili mogło dojść znów do zatrzymania akcji oddechowej. Tak się jednak nie zdarzyło. Przyjechało pogotowie i dziecko zostało uratowane. Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej i poszedłem do szpitala odwiedzić chłopca.
Nie wiedziałem, czy mnie wpuszczą na oddział i jak to się skończy, ale spróbowałem. Zaprowadzono mnie do sali, gdzie leżał Michałek. Rozmawiałem z rodzicami. Próbowałem rozmawiać z chłopczykiem. Przestraszony był. Jednak mundur, obca osoba robią swoje. Rodzice podziękowali mi. Taka po prostu przyjacielska 15-minutowa rozmowa. Chcą zachować anonimowość. Telewizja nie została wpuszczona na oddział.
K. Zahorowski: – To moje miejsce pracy. Tu siedzę, kiedy mam służbę. Ciężko jest tu rozmawiać ot tak, między sobą, bo jest bardzo dużo telefonów. Zgłaszanych jest wiele spraw, a także pomyłek.
Kolega ze zmiany: – Mamy tak ciekawą pracę, że praktycznie nie zdarzają się dwa takie same zdarzenia. Bywają i dwa telefony naraz. A nawet setki, jeśli jest poważny wypadek. Tak było z płonącą cysterną.
Dziennikarz: – Ale was dwóch jest tu tylko na takim stanowisku.
Kolega ze zmiany: – Musimy sobie jakoś radzić. System nigdy nie jest zajęty, a rozmowy oczekują na realizację. Trzeba czekać, zawsze ktoś odbierze.
K. Zahorowski: – Widocznie rozmawiamy z innym zgłaszającym. Cztery, pięć telefonów. Dwa są alarmowe, a w szafie kolejne dwa. Dzwoniący słyszy, że nie odbieramy, a my w tym czasie prowadzimy rozmowę z kimś innym. Oprócz tego są radiostacje i samochody w akcji, z którymi musimy mieć kontakt. Czasami wystarczy 30 sekund, a czasami dwie minuty. Zależy to od zdarzenia, a także od sposobu zgłaszania. Jeśli telefonuje ktoś spanikowany, to musimy taką osobę uspokoić i wydobyć z niej cenne dla nas informacje, a to zajmuje czas.
Kolega ze zmiany: – Otrzymujemy teraz telefony i maile ze słowami uznania i podziękowania za wzorową postawę naszego kolegi. To korespondencja nie tylko z Polski, ale i od naszych rodaków, którzy mieszkają poza granicami kraju, z Wielkiej Brytanii, Niemiec. Nie są to listy anonimowe. Bywają i zaproszenia na wakacje dla pana Krzysztofa. Staramy się przekazywać mu wszystko na bieżąco albo informować, że takie rzeczy miały miejsce.
K. Zahorowski: – Duże zamieszanie wokół tej sytuacji i wokół mojej osoby. Nie czuję się szczególnym bohaterem. Trochę mnie to krępuje, ale muszę sobie z tym jakoś poradzić. Radzę sobie z innymi, bardziej stresującymi sytuacjami, więc myślę, że z telewizją i radiem też jakoś będzie.
Żona: – Przyzwyczaiłam się już do 24-godzinnego systemu pracy męża. Tyle lat tak pracuje. Później jest więcej wolnego.
Dziennikarz: – Pielęgniarka, ratownik medyczny, strażak. To ułatwia życie rodzinne, czy utrudnia?
Żona: – Ułatwia. To jednak wspólny temat i zainteresowania. Łatwiej się żyje i pracuje.
K. Zahorowski: – Mimo iż przez dobę mnie nie ma, to potem jesteśmy dwie doby razem.
Żona: – Nasza praca... (dziennikarz wtrąca – ... jest doceniona...), nie, nie jest doceniana, chodziło mi o to, że niesie pomoc innym. Potrafimy drugiego człowieka uratować i jeśli czuje się on lepiej, a jak w tym przypadku żyje, to jest wspaniałe. A wracając do pana pytania – ani pielęgniarki, ani ratownicy nie są to zbyt dobrze opłacane zawody.
K. Zahorowski: – Ale nie tylko pieniądz się liczy. Żona: – No oczywiście. K. Zahorowski: – Właśnie ta satysfakcja z wykonywanej pracy, pomocy drugiemu człowiekowi. To jest fajne. Jednak satysfakcją rodziny się nie nakarmi, dlatego pracuję też dodatkowo, równolegle ze strażą pożarną w pogotowiu ratunkowym. Co prawda nie tu na miejscu w Białymstoku. Do dodatkowej pracy dojeżdżam 100 km, na 12 lub 24 godziny na dyżur. To nie odbija się na pracy zawodowej w straży pożarnej. I tak od 1998 roku gaszę pożary i ratuję ludzi. Lubię bardzo swoją pracę. Nie mogę jeździć już do zdarzeń, ale mogę pracować przy telefonach. Odbierać zgłoszenia.
Dziennikarz: – Przez telefon można uratować życie.
K. Zahorowski: – Jak się okazuje… tak. Cieszę się z tego.
też
Opracowała: Agnieszka Pacho
Wczasie urządzania mieszkania dużą trudność sprawia nam dobór odpowiedniej suszarki do bielizny. Jest to sprzęt, który po rozłożeniu zajmuje niejednokrotnie całą wolną przestrzeń w pomieszczeniu przeznaczonym na tymczasową suszarnię. Dobrze, jeżeli używa się go sporadycznie i można po użyciu złożyć. Ale co robić, jeśli w niektórych okresach życia rodzinnego każda ilość suszarek jest przydatna? A mamy duży wybór: nawannowe, grzejnikowe, brodzikowe, teleskopowe, sufitowe, stojące oraz składane naścienne. Wszystkie te suszarki za mało jednak wykorzystują przestrzeń podsufitową, której mamy niejednokrotnie dużo. Mieszkania w starym budownictwie mają wysokość 3 m i ponad, ale również nowe mieszkania mają już wysokość 2,8 m. Przede wszystkim możemy wykorzystać przestrzeń nad wanną oraz nad brodzikiem. Niewielkim kosztem możemy zamocować do ścian we wnęce lub do sufitu rury chromowane (do kupienia w markecie budowlanym) wykorzystywane w urządzaniu szaf wnękowych oraz do budowy różnych stojaków na garderobę – odległość od sufitu 5 – 6 cm. Podstawę rozwiązania stanowi drążek teleskopowy z uchwytem na wałek malarski. Końcówkę uchwytu za pomocą imadła kształtujemy jak na zdjęciu. Zagięcie takie umożliwia nam bardzo łatwe powieszenie bez drabiny koszul, bluzek itp. na rurze dowolnie wysoko zamocowanej. Drążek teleskopowy może być wykorzystywany również do piętrowych garderób zamiast stosowania specjalnych i drogich rozwiązań. Pomysłodawca:
Tadeusz Urysiak z Łodzi
janik@angora.com.pl