Jan Lisewski odnaleziony!
Dwie doby poszukiwań ze szczęśliwym finałem w niedzielę. Wczoraj udało się uratować Jana Lisewskiego, kitesurfera z Gdańska, który od piątku dryfował po Morzu Czerwonym. Odwodniony mężczyzna trafił do szpitala. Nie doznał większych obrażeń, był przytomny, ale osłabiony i nie mógł mówić. Okoliczności, w jakich odnaleziono sportowca, wczoraj nie były jeszcze znane.
– Wydaje mi się, że na samej krótkiej desce chybaby nie przeżył. Przypuszczam, że z latawca zrobił sobie ponton, ale to teraz nie jest ważne. Będzie czas, by rozmawiać i o tym – mówi Małgorzata Lisewska, żona kitesurfera, która już dziś planuje podróż do Arabii Saudyjskiej, by spotkać się z mężem w szpitalu.
Gdański sportowiec zamierzał dopłynąć na desce surfingowej z latawcem z Egiptu do miasta Duba w Arabii Saudyjskiej. Gdy po kilku godzinach od startu Lisewskiego urwał się z nim kontakt, a do służb ratunkowych nadszedł pierwszy sygnał SOS, wszyscy wstrzymali oddech. Kitesurfer był bowiem przygotowany do spędzenia 10 godzin na otwartych wodach Morza Czerwonego, płynął bez łodzi asekuracyjnej i jedzenia – wyposażony jedynie w napoje energetyczne i urządzenie SARSAT – międzynarodowy system ratownictwa morskiego, który w razie niebezpieczeństwa wysyła sy- gnał do jednostek ratowniczych, wskazując jego pozycję z dokładnością do 4 metrów.
Dobrą wiadomość w niedzielę po godz. 14 przekazał Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych. „Chociaż tu dobra wiadomość. Jan Lisewski odnaleziony. Żywy. Dziękuję służbom ratunkowym i władzom Arabii Saudyjskiej” – napisał Sikorski na Twitterze. Około godz. 14 telefon z Arabii Saudyjskiej otrzymała też żona Lisewskiego.
Rozmowa z JANEM LISEWSKIM
– Co się wydarzyło, że o godzinie 17 odebrany został od pana pierwszy sygnał SOS?
– Wystartowałem przy wietrze o sile 4 st. w skali Beauforta, który potem doszedł do pięciu. Kiedy do celu pozostało około 60 km, wiatr nagle zgasł. Nastała flauta, latawiec padł. Potem morze się rozbujało, fale były coraz większe. Słońce mówiło dobranoc i nacisnąłem przycisk SOS. Po mniej więcej trzech godzinach ponowiłem wezwanie. – Jak pan spędził pierwszą noc? – Skończyło się picie, dwa litry napoju energetycznego i woda z glukozą; wcześniej zjadłem dwa wysokokaloryczne batony i... trzeba było pościć. Z komór latawca wypuściłem nieco powietrza i zrobiłem z niego tratwę, mając także deskę. Dryfowałem w stronę brzegu, ale gdy wiatr się odwrócił, wypchnęło mnie na morze. Ta „zabawa” powtarzała się – krok do przodu, dwa do tyłu. W pewnym momencie byłem 30 – 40 km od brzegu. Zobaczyłem rybackie łodzie, wystrzeliłem racę, ale chyba jej nie zauważyli, bo nie zareagowali.
– No i przyszła druga noc...
– Kapitan dowodzący akcją ratowniczą oznajmił mi, że odnaleziono męża i podał numer łodzi, która pierwsza go zobaczyła – potwierdza pani Małgorzata.
Marcin Bosacki, rzecznik MSZ, poinformował z kolei, że gdańskiego kitesurfera po 40 godzinach poszukiwań odnaleźli saudyjscy ratownicy. – Jan Lisewski został przetransportowany do szpitala w miejscowości Duba, gdzie czekał na niego polski konsul, który otoczy go opieką
– Od razu powiem, że jej przeżycie zawdzięczam bratu Piotrowi, który kazał mi zabrać nóż. Zostałem zepchnięty przez wiatr na rafę, gdzie żerowały rekiny. Miały gdzieś od 2,5 do 6 metrów. Atakowały mnie przez latawiec, który pewnie jeszcze swym kolorem bardziej je przyciągał. Dźgałem nożem w oczy, nos, skrzela. Walka, z której cudem wyszedłem zwycięsko, trwała całą noc. Rano już ich nie było. W sumie zmagałem się z jedenastoma napastnikami. Z kolei w niedzielę przyglądała mi się jakaś inna odmiana. Te rekiny krążyły blisko tratwy, ale nie atakowały.
– Miał pan po tej drugiej nocy nadzieję, że zostanie odszukany, zanim nie zjedzą pana rekiny?
– Oczywiście, bo nadzieja umiera ostatnia. Umocniła się we mnie w sobotę po południu, gdy przeleciał nade mną helikopter. Byłem pewny, że załoga mnie zauważyła, bo machała. Ja tym samym odpowiedziałem, ale na pozdrowieniu skończył się nasz kontakt. Podobnie było z łodzią. Myślałem, że mnie prawie staranuje. Nic z tego. Być może w blasku słońca, przy dużej fali, nie byłem widoczny. W końcu zostałem dostrzeżony przez wojskową motorówkę, chyba z 6-osobową załogą. – mówi Bosacki. Dodaje też, że akcję poszukiwawczą prowadziło 16 jednostek ratunkowych oraz 2 helikoptery z Arabii Saudyjskiej, a teren wzdłuż wybrzeża przeszukiwany był przez patrole zmotoryzowane.
– Jednostki te nie tylko były kierowane w miejsca wskazane przez organizatorów rejsu, ale i przeczesywały znacznie szerszy akwen. Dodatkowo w niedzielę została włączona egipska jednostka ratownicza – zaznacza Bosacki. – Władze polskie pragną wyrazić ogromne podziękowania dla władz Królestwa Arabii Saudyjskiej, którego służby prowadziły akcję ratunkową z pełnym zaangażowaniem, choć cała sytuacja spadła na nie z zaskoczenia.
Podziękowania złożył też minister Sikorski, który spotkał się z szefem dyplomacji saudyjskiej – księciem Saudem Al Faisalem.
Poszukiwaniami Lisewskiego od piątku żyła cała Polska. W akcję poszukiwawczą włączyli się polscy dyplomaci w Egipcie i Arabii Saudyjskiej oraz rodzina i przyjaciele kitesurfera. W sobotę rodzina za pośrednictwem strony internetowej Lisewskiego zaapelowała o pomoc do tych, którzy mają znajomych w Arabii. Wyznaczyła też 10 tys. dolarów
54