Jak malować dygnitarzy
Rozmowa z prof. STANISŁAWEM WIŚNIEWSKIM – malarzem, grafikiem, rzeźbiarzem, kierownikiem Katedry Kształcenia Ogólnoplastycznego w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie
– Panie profesorze, malarz portrecista czy rzeźbiarz postaci, a pan do nich należy, musi być też psychologiem. Wiedząc o tym, zgodziłby się pan namalować portret Jarosława Kaczyńskiego? Jakie jego cechy by pan wyeksponował?
– Pomijając już sympatie i antypatie, nie bardzo widziałbym go jako obiekt mojego portretu. Czasami są takie twarze, które w sensie estetycznym inspirują do wypowiedzi plastycznej. Jarosław Kaczyński takiej twarzy nie ma. Z portretowanym muszę czuć jakąś więź, dostrzegać w nim coś interesującego. Na temat portretowania polityków można by napisać książkę, ale wniosek z jej lektury byłby jeden – to nie takie łatwe, jak wydaje się nawet wielu malarzom. Proszę zauważyć, że żaden z wielkich dygnitarzy, zwłaszcza ostatnich dziesięcioleci, nie ma dobrego portretu. Ani Stalin, ani Hitler, już nie mówiąc o Janie Pawle II, do którego malowania biorą się różni twórcy. To straszne, że powstało tak wiele okropnych obrazów przedstawiających Karola Wojtyłę. To samo można powiedzieć o tych jego koszmarnych posągach stawianych niemal w każdej pipidówce. W tym jest pewna prawidło- wość. Kiedy Tycjan malował papieża Pawła III, byli po imieniu, prowadzili długie rozmowy. A kto dziś uniósłby ciężar odpowiedzialności, mając za portretowanego najczęściej chłodnego, nic niemówiącego polityka? Kogo więc najlepiej malować? Innego malarza, bo on wprawdzie też zwykle milczy, lecz coś niecoś o obrazach wie, bo sam niejeden malował.
– Ale niejeden polityk też niejedno zmalował. To którego z nich pan by sportretował?
– Nie myślałem o tym, ale prawdopodobnie żadnego. Bo dla mnie obok wyrazistej twarzy musi być widoczna inteligencja. O znaczeniu tych dwóch elementów mówię moim studentkom (studentom też): Niech sobie pani wyobrazi, że spotyka pani mężczyznę, który jest niezwykle przystojny i atrakcyjny, dopóki się nie odezwie. Z pustymi dziewczynami ślicznotkami też tak jest. – Wróćmy do polityków. – Kiedy Konrad Adenauer skończył 80 lat, postanowiono powiesić jego obraz w Bundestagu. Wtedy żył jeszcze Oskar Kokoschka, kiedyś artystyczne objawienie, i jemu powierzono zadanie uwiecznienia kanclerza, którego twarz nawet na fotografii wyglądała jak żołnierski but. Kiedy Adenauer przyszedł na odsłonięcie portretu i popatrzył, powiedział: Biblia Święta, strona taka a taka, wers taki a taki. Zastanawiano się, czy z kanclerzem nie dzieje się coś niedobrego, ale wysłano jakiegoś urzędnika po Biblię. Ten ją przyniósł i przeczytano: „Nie lękajcie się, to ja”. Twórców i polityków łączy coś wspólnego. Jedni i drudzy mają cechy przywódcze, łączy ich swoiste zniewalanie umysłów. Przecież gdy się czyta dzieła wybitnych pisarzy, to człowiek się z nimi zgadza. To nie jest forma zniewalania? Jeżeli jest jakiś charyzmatyczny przywódca polityczny, to on nie zniewala?
– Jeden i drugi wpływają też na edukację historyczną. Czy Matejko zrobił dobrze Polakom, malując swoje dzieła?
– Za granicą wielokrotnie pytano mnie, kto był największym polskim malarzem. Zawsze odpowiadałem: Jan Matejko. Jego wpływ na mentalność Polaków jest kolosalny, ale czy to całkiem dobrze? Choć Długosz nie sypiał po nocach i coś bajkowego popisał, my to traktujemy serio. Sienkiewicz też, ku pokrzepieniu serc, zdominował myślenie historyczne Polaków, choć w jego powieściach kłamstwo na kłamstwie. Polacy powinni Szajnochę czytać, a nie jego. Jan Matejko też nie starał się być perfekcyjny, zgodny ze szczegółami, nie przejmował się detalami. Dlatego książę Witold ma w ręce jakiś hinduski miecz, a czołowa postać w „Bitwie pod Grunwaldem”, choć nie w bitwie, Czech Jan Žižka, jest odziany w zbroję – karacenę. O czym Matejko doskonale wiedział. My natomiast najczęściej o tym nie wiemy, ale nawet gdybyśmy wiedzieli, to czy zmieniłby się nasz stosunek do tego malarza, pół Czecha, pół Niemca? Zresztą nie tylko Matejko wrył się w naszą pamięć, przedstawiając heroizm. Był przecież Artur Grottger, który rozdrapywał nasze rany, pokazując, do czego prowadzą szaleńcze zrywy wolnościowe.
– Ale przegrał z Matejką, do którego dzieł peregrynują dzieciaki z podstawówek i w ten sposób wbija się im, a właściwie nam, do głów, że jesteśmy narodem wyjątkowym, wielkimi zwycięzcami.
– Jesteśmy narodem wybitnym? Wstosunku do kogo? Do mających dziś trudności Greków? Czy mamy nie pamiętać, że wszystko, co wielkiego stworzono choćby w filozofii, pochodzi od nich? Nam, Europejczykom, wydaje się, że człowiek jest punktem odniesienia dla całego kosmosu. Żadnemu Chińczykowi nic takiego do głowy nie przychodzi, bo jest wychowany na Konfucjuszu, na zupełnie innej filozofii. Chińczycy wiedzą, że są tu przejściowo, każdy z nich jest jednym z mrowiska. Czy oni są lepsi od nas albo my od nich? Nie podejmuję się tego roztrząsać. Choć wiem, że sztuka nigdy nas, Polaków, specjalnie nie interesowała, bo rzeczy najwyższego lotu są dla elit, a tych nie mieliśmy za wiele. Z drugiej strony wiem, że chłop z Bretanii jest tak samo głupi jak chłop z Galicji, więc niby dlaczego ma się interesować sztuką, szerzej – prawdziwą kulturą?
– Wspomniał pan o minionych elitach, a jakie mamy obecnie?
– Różne. Nie brakuje wśród nich zwyczajnych durniów z cenzusem, nawet z tytułami naukowymi. Ot choćby ci, któ-
56