Trójka nie żartuje do rechotu
Rozmowa z WOJCIECHEM MANNEM, legendą radiowej Trójki
– Oj, długo. Jeśli dobrze pamiętam, to ze dwa lata. Tzw. antena, czyli występ przed mikrofonem, był największą nagrodą, na którą trzeba było mozolnie zapracować. Zaczynałem od pisania wstawek, czyli krótkich tekścików o piosenkach i wykonawcach. Z pozoru nic trudnego, ale wtedy ani internet nikomu się jeszcze nie śnił, ani profesjonalna prasa muzyczna. Trzeba się więc było sporo natrudzić, żeby wygrzebać jakieś ciekawe informacje. Inną formą szlifowania umiejętności było pisanie zapowiedzi, czyli tekstów wprowadzających do małych bloczków muzycznych. Czytali je zawodowi spikerzy. Zresztą również oni czytali teksty wielu audycji, które szły na żywo.
– Który okres w 50-letniej historii Trójki uważa pan za najbardziej udany? Czy lepiej pracowało się w niej za komuny i cenzury, czy później?
– To pytanie to jedna wielka pułapka, ale OK, wpadnę w nią ku pani radości i jako czas piękny bezczelnie wskażę ten związany z moimi zawodowymi początkami, czyli za komuny i cenzury. Każdy idealizuje okres własnej młodości. Pod tym względem nie jestem wyjątkiem. Ludzie, których wtedy poznawałem, wrażenia związane z tymi spotkaniami, fascynacja czarnymi płytami, które znajomi przysyłali mi z Anglii i dzięki temu mogłem robić wymarzone audycje. Ależ to był odjazd! Dat mogę nie pamiętać, ale wiem, że wszystko to były emocje, których dzisiaj już nie przeżywam.
Drugi okres, który wspominam z ogromną łzą w oku, to moja współpraca w Grześkiem Wasowskim. Czas, kiedy robiliśmy razem „Listę przebojów dla oldboyów” i „Nie tylko dla orłów”... Teraz mówią, że robiliśmy audycje satyryczne, ale to nie była satyra. To, o czym gadaliśmy na antenie, w minimalnym stopniu dotykało przecież rzeczywistości. Był to raczej purnonsens, abstrakcja, humor dla humoru. I Grzesiek, i ja uwielbialiśmy to niczym nieskrępowane pisanie o wszystkim, co przyszło nam do głowy. Cenzury – mimo jej niezaprzeczalnego istnienia – w ogóle nie czuliśmy.
– Maria Czubaszek, postać równie legendarna w Trójce jak pan, wyznała niedawno: Moje życie nie wiąże się z ustrojem. I dlatego nie czułam się kiedyś tak bardzo ciemiężona przez komunę ani teraz nie czuję się tak bardzo wolna. Pan by się podpisał pod takim wyznaniem?
– Chyba nie… A może tak?… Sam nie wiem… Ustrój mnie ograniczał... Ale czy aż tak bardzo?... Właściwie po co pani o to pyta? Przecież nie robię z siebie kombatanta! Nie snuję opowieści, z których miałoby wyniknąć, że przez cały okres PRL-U walczyłem z władzą ludową. Co najwyżej – w sposób delikatny i po swojemu, próbowałem omijać ustrojowe ograniczenia i cenzuralne rafy, których było bez liku, bo miłościwie nam panujący co i rusz wprowadzali szlabany na myśli, na słowa, na pewnych wykonawców i pewne gatunki muzyki. Zakazywali tak głupio, że nikt, kto tego nie przeżył, nie uwierzy. Mogłem puścić na antenie piosenkę absolutnie wywrotową i żadna krzywda mnie z tego powodu nie spotkała, bo cenzor nie znał angielskiego i nic nie zrozumiał. Z drugiej strony, kiedy puściłem jakieś punkowe nagranie o niczym, zaczynała się dzika awantura, bo pan kontroler ubrdał sobie, że taki utwór „źle wpłynął na młodzież”. A z trzeciej strony, trzeba było wykony-