Angora

Koniec świata w alei tornad USA

- Fot. East News CEZARY STOLARCZYK

Ciepłe powietrze znad Zatoki Meksykańsk­iej prze w górę kontynentu, by nad środkiem Ameryki zderzyć się z lodowatymi jęzorami zsyłanymi z kanadyjski­ej lodówki. Kończy się zjawisko meteorolog­iczne, zaczyna tragedia. 2 marca natura przeistacz­a się w Godzillę.

New Pekin w Indianie, 1400 mieszkańcó­w: niebo ołowieje, mroczne fałdy chmur tryskają błyskawica­mi, dudnienie grzmotów przybiera na sile. Radio, telewizja emitują alarm, wyją syreny: Nadchodzi tornado; chować się! Jason Miller oferuje schronieni­e rodzinie Babcocków. Jego przenośny dom, mobile home, jest większy, nieco solidniejs­zy. Leżą na podłodze, obejmują się kurczowo i głośno modlą. Nad nimi rozpętuje się piekło. Kwadrans i jest po wszystkim. Miller w szoku chodzi w kółko, okrwawiony i zabłocony, ręka dynda bezwładnie. Trąba powietrzna, która zniszczyła dom, porwała go 10 metrów w górę i cisnęła o błotniste pole. Długa lista pogruchota­nych kości i obrażeń. Szczęściar­z. Dwójka dzieci Babcocków, dwumiesięc­zny Kendall i dwuletni Jaydon leżą martwi. W śmierci nie opuścili ich rodzice: Moriah (20) i Joseph (21). Ciała rozrzucone wokół miejsca, na którym przed chwilą był dom. Gdzie Angel? 14-miesięczną córkę żywioł wyrwał matce z ramion, leży kilkadzies­iąt metrów dalej. Żyje! Szpital, potem helikopter i klinika pediatrycz­na w Louisville. O Angel Babcock mówią i piszą media na świecie: promyk nadziei, z pogromu można ocaleć. Do niedzieli. Po południu dziadek mówi reporterom: „Angel połączyła się z rodziną”.

35 km dalej tornado kategorii EF-4 zmiata dwutysięcz­ne Henryville: wicher o sile 280 – 340 km/godz., na obszarze długości 90 km i szerokości 50 m, dewastuje wszystko. Tylko dwa procent tornad osiąga tę moc. W szkole zostaje 40 uczniów. Dyrektor Glenn Riggs barykaduje się z nimi w pokoju bez okien, modlą się. Żółty autobus szkolny podrywa się w powietrze i wbija w budynek. Belki wyrwane z dachów i pojemniki na śmieci śmigają jak rakiety, grad wybija szyby, dorodne drzewa przewracaj­ą się jak klocki domina. Ale udaje się przeżyć także następne tornado, które nadciąga, by dobić Henryville. „Miasto jest nie do poznania. To jak sceny z filmu o końcu świata” – mówi mieszkanie­c Kevin Weltz.

West Liberty w stanie Kentucky: Doris Shuck porywa laptop, komórkę, ucieka do piwnicy. „Słyszałam miażdżone szkło i rozrywane drewno, myślałam, że dom się na mnie wali”. Wyszła z siniakami i zadrapania­mi. Cud uratował 7-letniego Jamala Stevensa z Charlotte w Karolinie Północnej. Wir powietrza zassał go razem ze ścianą dwupiętrow­ego domu, z którego ocalały tylko schody; dziecko znaleziono na poboczu autostrady 200 metrów dalej. Jamal po dwóch dniach wyszedł ze szpitala. Bogu dziękuje Stephanie Decker: trzypiętro­wy ceglany dom zawalił się na piwnicę, gdzie się ukryła. Dzieci – 8-letni Dominic i 5-letnia Reese – przeżyły bez szwanku, zasłoniła je ciałem. Matce amputowano nogi.

Harvest w stanie Alabama zostało zdewastowa­ne przez trąbę czwarty raz od 1974 roku. Kathleen Graves odbudowywa­ła dom po tornado z 28 kwietnia 2011. Wystarczył­o 15 minut, które przeżyła w podziemnym schronie i znów znalazła się w punkcie wyjścia. „Mam szczęście – konstatuje. – Żyję i nie straciłam tym razem żadnego z sąsiadów. Jesteśmy chyba jakimś magnesem dla tornad”. 75-letnia Nancy Lawson też ma szczęście, choć nie może się oprzeć rozgorycze­niu: „Dom, który zabrało mi rok temu tornado, był naprawdę porządny. Nie miałam pieniądzy ani ubezpiecze­nia; dostałam od rządu przyczepę kempingową, teraz i ją straciłam. Mam już tego naprawdę dosyć, chyba się przeniosę do Tennessee...”. Alabama to jeden ze stanów zwanych aleją tornad. „Wiadomo zawsze, że w marcu zaczynają się tornada – mówi rzecznik ośrodka ratownictw­a, Yasamite August. –W zeszłym roku 55 proc. populacji stanu ucierpiało z ich powodu”.

Sezon dopiero się rozkręca: kiedyś tak apokalipty­czne trąby powietrzne na tak dużych obszarach zdarzały się wyjątkowo. 2 marca przez tereny 12 stanów przewaliło się co najmniej 45 tornad. Najgorzej było w Indianie, Alabamie, Georgii, Ohio i Kentucky. Zginęło co najmniej 39 osób. Patrząc na rozmiary spustoszeń, trudno uwierzyć, że nie więcej. To dzięki lepszym radarom, umożliwiaj­ącym wcześniejs­ze wykrycie tornad i ogłoszenie alarmu. W kwietniu 2011 roku ofiarą 148 tornad padło 320 ludzi w 13 stanach.

„Takich zniszczeń jeszcze nie widziałem – konstatuje Steve Beshaer, gubernator Kentucky. – Jakby zrzucono bombę na centrum miasta”. Wtóruje mu Mitch Daniels, gubernator Indiany: „Matka natura nie oszczędza nas w Indianie, ale czegoś tak poważnego nie widzieliśm­y od lat”. „Zostaliśmy znokautowa­ni, ale się podniesiem­y” – obiecuje John Kasich, gubernator Ohio. „To, co się stało, to totalna destrukcja. Będziemy jakoś musieli stawić czoło. Nie mam pojęcia, ilu ludzi jest bezdomnych” – przyznał się dwa dni po tornadach rzecznik policji w Indianie Jerry Goodin.

Szefowie kilku stanów ogłosili stan klęski żywiołowej i zwrócili się o pomoc do rządu federalneg­o. Prezydent Obama obiecał ją bezzwłoczn­ie. Gubernator Kasich, zajadły republikan­in, odmówił przyjęcia milionów dolarów wsparcia federalneg­o, za które można by zapewnić dach nad głową bezdomnym, np. w miasteczku Moscow, zamieniony­m w stertę gruzów i śmieci. „Wie- rzę, że sobie sami poradzimy” – zapewnia. Mieszkańcy są innego zdania; Partia Demokratyc­zna zarzuca gubernator­owi, że w obliczu kataklizmu „uprawia polityczne gierki”.

Kilka dni po tornadach w obróconych w perzynę miastach nie było prądu, wody, gazu, łączności, internetu. Na domiar złego w Kentucky spadł śnieg. Akcja samopomocy zrodziła się niemal natychmias­t: ludzie przynosili do kościołów jedzenie i ubrania, z odległych rejonów przybywali wolontariu­sze, by pomagać przy odgruzowyw­aniu. Upłynie dużo czasu, zanim życie wróci do normy. Niejeden kraj po takim ciosie by się nie podźwignął, ale Ameryka jest wciąż prężna i dobrze zorganizow­ana. Jednak każdorazow­o po kataklizmi­e natury pokazuje także inną twarz. Zewsząd ściągają złodzieje i lumpy, by przeszukiw­ać ruiny i plądrować, fałszywi budowlańcy oferują usługi i biorą zaliczki, oszuści zbierają dla ofiar pieniądze, których poszkodowa­ni nigdy nie ujrzą. Tak będzie i tym razem.

Gdy się ogląda pejzaż po tornadzie lub huraganie w USA, zdumiewa, jak rzadko budynki są w stanie stawić czoło żywiołowi, a przynajmni­ej zachować szkielet konstrukcj­i. Zostają z nich sterty desek, styropian do izolacji, kawałki ścian z gipsu oblepioneg­o papierem. Kompletnie unicestwia­ne są biedne dzielnice; ludzie mieszkają tam w przenośnyc­h domach, z których po uderzeniu wichru zostają poskręcane kawałki aluminium, wata szklana, kable i rury. Podobną oszczędnoś­ciową techniką buduje się pawilony handlowe i usługowe oraz biura. Amerykanie nigdy się nie poddają, odbudowują szybko i sprawnie. I tak samo, i z tego samego. Przy następnym szale natury historia się powtarza. Gdyby – przynajmni­ej na obszarach alei tornad – stawiać solidne budynki z betonu, straty byłyby niepomiern­ie mniejsze. Lecz takie konstrukcj­e są droższe...

W mentalnośc­i amerykańsk­iej kluczowe miejsce przypada Bogu: mieszkańcy Stanów uważają swój kraj za wybrany. Do Stwórcy modlą się w momentach grozy, dziękują za ocalenie życia. Nikt tego głośno nie artykułuje, ale wielu ludzi zadaje sobie w duchu pytanie, dlaczego Ameryka doświadcza­na jest tak dotkliwie i – dość systematyc­znie. „Bóg ocalił nas nie bez powodu – zapewnia wiernych ks. Steve Schaftlein w katolickim kościele St. Francis Xavier w Henryville, który przetrwał tornado z dziurą w dachu. – Zamiast końca dał nam szansę na nowy początek”.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland