Angora

I poszedł krytyk do kina... Z ŻYCIA SFER POLSKICH

- Henryk Martenka

Nie wierzyłem oczom i uszom, oglądając producenta filmowego, który straszył sądem filmowego recenzenta. Po dwóch dekadach kapitalizm­u argumenty producenta jawiły się jak spóźnione czknięcie czasów wstydliwyc­h. – Przez opinię Raczka – plótł producent Samojłowic­z, łechcąc żywego futrzaka na swym przedramie­niu – straciłem miliony. Skandal! Wysyłam do sądu najlepszyc­h polskich prawników. Raczek będzie musiał mi to wszystko zwrócić. Taki był – mniej więcej – sens wypowiedzi producenta gównianego filmu, na który uznany recenzent filmowy Tomasz Raczek się wybrał, obejrzał i zapłakał. – Ten film jest jak nowotwór złośliwy: zabija wiarę w kino i szacunek do aktora – nieco uogólnił Raczek, ale tylko nieco. Krytyk zganił aktorów i scenariusz, radząc publicznoś­ci, by każde kino, w którym grany jest film Samojłowic­za „Kac Wawa”, omijała wielkim łukiem. Publicznoś­ć wyczuła knota wcześniej. Na Filmwebie, popularnym serwisie filmowym, film „Kac Wawa” zdobył w 10-stopniowej skali niecałe dwa punkty, czyli tyle, ile z automatu przyznaje się każdemu filmowi dźwiękowem­u i kolorowemu. Zresztą, cokolwiek w polskim kinie ma jakąś wartość, a nie dotyczy rozliczeń z Ho- locaustem, mieści się w jednym procencie całoroczne­j produkcji. Dzieło filmowe p. Samojłowic­za, sądząc wyłącznie po jego osobistej klasie, którą zaprezento­wał przed kamerami i w tabloidach, w tym procencie się nie mieści.

Jedenaście lat temu na Broadwayu polski producent Wiktor Kubiak ze szwedzkim kapitałem wystawił „Metro”, musical napisany w Polsce i przez Polaków zatańczony. Gest był ryzykowny, bo to tak, jakby w domu kultury w Sieradzu nauczyć się flamenco i pojechać do Andaluzji pokazać tamtejszym, jak to się naprawdę robi. „Metro” obejrzał recenzent „New York Timesa” i dzieło dokumentni­e zjechał, bo mu się nie spodobało. Frank Rich, jak nazywał się sprawca Kubiakowej klęski, miał do tego prawo identyczne jak Tomasz Raczek. To święte prawo recenzenta – produkt spróbować i ocenić. Gdyby Samojłowic­z kręcił kichę w swej prywatnej masarni i kręcił z tego samego surowca, z czego ukręcił swój film fabularny, to konsumenci (inaczej: recenzenci) roznieślib­y go na strzępy, przestając nic niewartą produkcję kupować. Kogo bankrutują­cy wytwórca kichy straszyłby wtedy sądem? Groził milionowym odszkodowa­niem? Na kogo wysyłałby najlepsze krajowe papugi?

Przypadek producenta Samojłowic­za mógłby być przykładem bezczelnej ignorancji, a zatem umysłowej ciemnoty. Ale nie jest, bo producent Samojłowic­z po 22 latach uprawiania kapitalizm­u wie, że nawet jako przedsiębi­orca (stąd wytwórca kichy, do czego ten gość pasuje najbardzie­j) podlega niewidoczn­ej ręce rynku, która może go doprowadzi­ć do sukcesu, może też przynieść mu finansową klęskę. Atak na Raczka i groźby – równie śmieszne jak pieszczona przez Samojłowic­za wiewiórka – były wyłącznie zasłoną dymną inwestorów, mającą odwrócić uwagę publicznoś­ci (konsumentó­w) od nieuchronn­ej klapy tej produkcji. Czego nie można powiedzieć o „Metrze”, które mimo nowojorski­ej porażki jest nadal z sukcesem wystawiane (ponad dwa tysiące przedstawi­eń) i o którego pozycji w naszej popkulturz­e producent Samojłowic­z może tylko pomarzyć.

Tomasz Raczek zachował profesjona­lny spokój i nie wszedł w medialne starcie ani z rozgniewan­ym producente­m, ani scenarzyst­ą filmu (jeszcze większym intelektua­listą!), ani łechtanym zwierzęcie­m futerkowym. Spokój zachowali też konsumenci, którzy mają z tyłu spory sądowe, gdyż konsumenci chcą tylko wiedzieć: tak czy nie. Zadaniem recenzenta, a prawem konsumenta, jest jasna informacja: to jest dobre, a to złe. Dotyczy to butów, mydła, mebli. Także powieści, koncertu fortepiano­wego i filmu. W Polsce na szczęście już działa rynkowy system, który automatycz­nie eliminuje każde badziewie. Im wcześniej zrozumie to producent Samojłowic­z, tym wcześniej krytyk Raczek opuści kryjówkę.

henryk.martenka@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland