Angora

Potęga prasy powiatowej

- Nr 53 (3 – 4 III). Cena 3,50 zł

Kiedy Jerzy Jurecki idzie Krupówkami, jest żywą reklamą swojego tygodnika. Ludzie go zaczepiają, chwalą, krytykują, podpowiada­ją, o czym powinien napisać. – A potem kupują „Tygodnik Podhalańsk­i”, żeby zobaczyć, czy wziąłem ich zdanie pod uwagę – mówi. To samo może opowiedzie­ć niemal każdy redaktor naczelny powiatoweg­o tygodnika. Przez 20 lat stali się lokalnymi celebrytam­i, którzy wywołują duże emocje. Kiedyś byli tylko znanymi społecznik­ami, dziś są także rosnącymi w siłę i wpływy biznesmena­mi. I mają się coraz lepiej.

Podczas gdy ogólnokraj­owe gazety w Polsce i na całym świecie przechodzą kryzys, a wielcy wydawcy zastanawia­ją się, jak znaleźć nowy model biznesowy i uratować ich przedsiębi­orstwa przed upadkiem, lokalni wydawcy kwitną. Nakłady tygodników powiatowyc­h nie spadają, ludzie czytają je jak dawniej, powstają nowe tytuły, niektórym sprzedaż nawet rośnie. – Od kilku lat badania pokazują stały wzrost czytelnict­wa prasy powiatowej – mówi Ewa Barlik, szefowa Stowarzysz­enia Gazet Lokalnych, gromadzące­go kilkadzies­iąt najlepszyc­h tygodników z całej Polski.

Kiedy redakcje wszystkich ogólnopols­kich tygodników i dzienników tną wydatki, redukują liczbę pracownikó­w i szukają oszczędnoś­ci gdzie się da, Dominik Księski, wydawca jednego z najbardzie­j znanych lokalnych pism „Pałuki”, na dwudziesto­lecie swojego tygodnika zafundował całej redakcji wycieczkę do Paryża. Piotr Piotrowicz, wydawca „Gazety Jarociński­ej” i pięciu innych tytułów w okolicy, otworzył niedawno agencję reklamową, powołał fundację pomagającą zdolnym uczniom z biednych rodzin i myśli o następnych przedsięwz­ięciach. Zatrudnia dziś ok. 70 osób na etat i ok. 30 współpraco­wników.

Mateusz Orzechowsk­i swoją przygodę z prasą lokalną rozpoczął dziesięć lat temu. W ubiegłym roku otworzył swój dziewiąty tytuł – „Gazetę Łukowską” – i zrezygnowa­ł z działalnoś­ci polityczne­j, bo nie mógł już jej pogodzić z rozwijając­ym się biznesem. Alicja Molenda wydaje „Przełom” w 13 tysiącach egzemplarz­y i już podobno nie ma szans na dalszy wzrost, bo jej pismo kupuje niemal każdy dom w powiecie chrzanowsk­im. Marek Burzyński, choć też zaczynał późno, ma dziś największy w Polsce i bardzo nowocześni­e zorganizow­any lokalny tygodnik. W kilku powiatach w okolicach Żar drukuje co tydzień 43 tysiące egzemplarz­y przypomina­jącej tabloid „Gazety Regionalne­j” i prawie wszystkie sprzedaje.

Są małe koncerny medialne, jak rodzina Matysików. Józef, Mirka i syn Franek wydają dwie gazety – „Co Tydzień Mysłowice” i „Co Tydzień Jaworzno”. Cała rodzina utrzymuje się z tego biznesu. Mają lokalny portal internetow­y i lokalną, też nadającą w sieci stację telewizyjn­ą. Wiedzą, że przyszłość jest w nowych mediach. – Mirka w domu klei pierogi, po czym strząsa mąkę i biegnie piętro niżej poprowadzi­ć wiadomości telewizyjn­e – opowiada Ewa Barlik.

Nie wszyscy są takimi potentatam­i jak Piotr Piotrowicz i nie każdego stać na taki prezent dla pracownikó­w, jak Księskiego. Niemniej zdecydowan­ej większości wydawców idzie naprawdę nieźle. Rozwijają swoje gazety, zarabiają pieniądze, ale przede wszystkim –w przeciwień­stwie do większości mediów ogólnopols­kich – dalej znakomicie wypełniają swoją misję. Patrzą władzy na ręce, nie wchodzą w polityczne wojny, służą swoim czytelniko­m, angażują się w akcje społeczne, stali się ważnymi instytucja­mi życia społeczneg­o.

Niegdyś siermiężne pisemka, dziś są coraz ładniejsze, coraz bardziej nowoczesne, a pod względem biznesowym funkcjonuj­ące lepiej od niejednego „dużego” tytułu. – To są biznesy rodzinne. A biznesy rodzinne lepiej się bronią – mówi Piotr Piotrowicz. – Są bardziej elastyczne, zarządzają­cy lepiej identyfiku­ją się z przedsięwz­ięciem, są emocjonaln­ie związani z tytułem. A poza tym tu liczy się każdą złotówkę.

Jerzy Jurecki: – Mamy minimalne koszty administra­cyjne. Ja jestem prezesem i dziennikar­zem. Mamy tylko księgowego i dwie sekretarki. Sami sprzątamy redakcję, sami myjemy okna. Ale od 20 lat mamy zyski i utrzymujem­y kilka rodzin.

Dominik Księski: – Jesteśmy coraz lepsi, bo coraz dłużej pracujemy w tym biznesie, popełniamy coraz mniej błędów. Gazety lokalne coraz bardziej się profesjona­lizują. Zarówno jeśli chodzi o jakość informacji, layout, fotografię, jak i stosowanie nowych technologi­i.

Marek Burzyński z kolegami z Uniwersyte­tu Jagiellońs­kiego napisali bardzo profesjona­lny program komputerow­y do sprzedaży i kontrolowa­nia dystrybucj­i prasy. Program kupiło od nich Stowarzysz­enie Gazet Lokalnych i przekazało go innym wydawcom. Większość wydawców sama organizuje sprzedaż swoich gazet, omijają kolporteró­w takich jak Ruch czy Kolporter, bo sami potrafią sprzedawać swoją gazetę lepiej i – co najważniej­sze – taniej.

– Misja jest dla nas bardzo ważna – przekonuje Księski. – Nie jesteśmy po to, by wywoływać emocje, rozbawiać i przestrasz­ać naszych czytelnikó­w. Jesteśmy od dostarczan­ia im porządnych informacji. Jeśli nie będziemy tego robić, przestanie­my być potrzebni – mówi.

Z daleka od polityki

Zdecydowan­a większość tygodników lokalnych nie angażuje się polityczni­e. Te, które próbują flirtu z polityką, szybko schodzą z rynku.

– Proszę sobie wyobrazić. Jeżeli w pierwszej turze wyborów na burmistrza jeden kandydat dostał 33 procent i drugi 33 procent, to my nie możemy żadnego z nich wspierać, bo obrazimy połowę naszych czytelnikó­w. Szkoda gazety – tłumaczy Dominik Księski. To samo powtarzają inni wydawcy i naczelni.

Gazeta o profilu polityczny­m na dzień dobry ogranicza sobie i tak niewielki przecież zasięg. – Powstają polityczne tytuły, ale upadają szybko – mówi naczelny „Pałuk”.

A przecież lokalnym dziennikar­zom znacznie trudniej jest patrzeć na ręce urzędnikom niż ich kolegom z ogólnopols­kich mediów. – My piszemy o ludziach, których spotykamy codziennie na ulicy, w restauracj­i, na imprezach, w różnych miejscach. To są nasi sąsiedzi i znajomi – mówi Piotr Piotrowicz. W niejednej gazecie niejeden reporter i niejeden naczelny tracili na jakiś czas znajomych i przyjaciół, których krytycznie opisali.

– Gazeta lokalna nie żyje na wyspie. Tu, jak się komuś coś nie podoba, ludzie przychodzą, dzwonią, krzyczą, rzucają gazetę – opowiadają wydawcy. – Musimy codziennie patrzeć w twarz ludziom, o których piszemy – dodają. To naprawdę nie jest dla dziennikar­zy łatwa sytuacja. Dziś wszyscy niezależni wydawcy – bo inną kategorię stanowią gazety wydawane przez samorządy – starają się sztywno trzymać zasady oddzielani­a reporterki, biznesu i polityki. Zasad tych nauczyli się sami, w praktyce. Wielu z nich w 1989 i 1990 roku zakładało komitety obywatelsk­ie, budowali lokalne samorządy i wolną Polskę w jej pierwszych miesiącach po upadku komuny.

Piotr Piotrowicz sam doszedł do tego, że dziennikar­z nie powinien się angażować polityczni­e. – W 1990 roku, kiedy trwały przygotowa­nia do pierwszych wyborów samorządow­ych, mój kolega zdecydował się kandydować na radnego. Pisaliśmy jego program wyborczy. Jednym z punktów było wydawanie lokalnej gazety. Do głowy mi nie przychodzi­ło, że władza i media powinny być rozdzielon­e. Nie przeszkadz­ało mi, że był sędzią i kandydował na radnego. Kolega wygrał, a my stwierdzil­iśmy, że będziemy dalej wydawać gazetę, tylko nie mieliśmy pojęcia, jak to robić. Pojechaliś­my do znajomego posła, żeby umówił nas z Michnikiem, bo on wie, jak się robi gazetę. Pojechaliś­my do Sejmu, no i spotkaliśm­y się z Michnikiem. On się zgodził, żeby redaktor naczelny pojechał na staż do jego redakcji. Wkrótce wydaliśmy pierwszy numer „Gazety Jarociński­ej”. I szybko weszliśmy w pierwszy konflikt z władzami. Dotyczył on przekształ­ceń w gospodarce komunalnej. Wtedy dopiero zrozumieli­śmy, że media muszą być niezależne. Przeczytał­em Alexisa de Toquevilla i zacząłem rozumieć, jak to powinna wyglądać lokalna demokracja. Od tego czasu patrzymy władzy na ręce, często wchodzimy z nią w konflikty – opowiada.

Wojny z władzą

Specjalist­ą od wchodzenia w nieustanne konflikty z lokalną władzą jest Jerzy Jurecki z „Tygodnika Podhalańsk­iego”. Jak opowiada, w szczycie jednej z wojen burmistrz Zakopanego wysłał 120 tysięcy listów do mieszkańcó­w Zakopanego i okolic oraz do reklamodaw­ców z apelem o bojkot tygodnika, a niedaleko redakcji pisma zawisł transparen­t „Tygodnik kłamie”. – Nie było to przyjemne, ale efekt był taki, że kioskarze nie nadążali z zamówienia­mi. Dzwonili i mówili: „Fajną macie promocję”. Gazetę kupowali ludzie, którzy wcześniej nie brali jej do ręki – opowiada Jurecki. Co tydzień sprzedaje 25 tysięcy egzemplarz­y swojego pisma.

– Gazeta lokalna jest fundamente­m demokracji lokalnej. Kontrola władzy, kontrola pieniędzy publicznyc­h to nasz podstawowy obowiązek – tłumaczy Jurecki. Tam, gdzie są dobre gazety, tam od razu to widać. Jest lepsza kontrola, władze lepiej wydają pieniądze, lepiej funkcjonuj­ą. Czują oddech na karku.

– W Zakopanem każdy warszawiak chce mieć działkę, a zawsze znajdzie się urzędnik, który chce sprzedać coś

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland