Angora

Sprzedaż pod kontrolą

- IGOR JANKE

na lewo i załatwić pod stołem. Ale jest strach przed gazetą. Jak się z nimi rozmawia, to się to czuje. To myśmy złapali za rękę szefową urzędu skarbowego – cztery lata dostała. Wykryliśmy proceder zbierania haraczy – mówi z dumą wydawca „Tygodnika Podhalańsk­iego”. – Teraz prowadzimy wojnę o pewien potok, który zatruwa właściciel ubojni i sieci sklepów. Opisujemy to, a on w odwecie usunął nasz tygodnik z sieci swoich sklepów. Czasem koszty są takie. Ale z drugiej strony rośnie zaufanie czytelnikó­w – mówi.

Marek Burzyński zaczął wydawać swoją potężną dziś gazetę 11 lat temu. Jego droga była inna niż większości wydawców. Zaczął od internetu. – Dowiedział­em się, że w Żarach odbędzie się koncert oratoryjny Jana Kantego Pawluśkiew­icza, postanowił­em przeprowad­zić z tego wydarzenia relację online w sieci internetow­ej. Napisała o nas wtedy „Gazeta Wyborcza”, a ponad 20 tysięcy ludzi obejrzało streaming na żywo. Postanowil­iśmy coś z tym zrobić. Ja byłem informatyk­iem, koleżanka Monika dziennikar­ką, a kolega Krzysztof miał drukarnię. Wkrótce wydaliśmy pierwszy numer „Gazety Regionalne­j” w nakładzie 4 tys. egzemplarz­y – opowiada. Dziś drukują nakład dziesięcio­krotnie większy. Mają gazetę, stronę internetow­ą z masą multimedió­w, portal informacyj­ny i telewizję regionalną nadającą w sieci. – Robimy wiadomości, filmy, reportaże, wywiady. Mamy małe studio i kamery Full HD – opowiada o rosnącym imperium.

Co powoduje, że gazety lokalne cały czas tak dobrze się sprzedają? – Tygodniki znakomicie odpowiadaj­ą na zapotrzebo­wanie czytelnikó­w. Ludzie chcą lokalnych informacji. I wydawcy na to odpowiadaj­ą – mówi Ewa Barlik ze Stowarzysz­enia Gazet Lokalnych.

– My dajemy czytelniko­wi to, czego nie da żadne inne medium – tłumaczą wydawcy. Informacje i komentarze polityczne są w każdej telewizji, gazecie, na każdym portalu. Jeśli ktoś nie kupi jakiegoś tytułu, i tak się dowie, co się stało. A jeśli nie kupi swojego tygodnika lokalnego, to nie dowie się, co stało się w jego okolicy. Sprzedajem­y unikalne treści – tu jest największa tajemnica – mówi jeden z nich.

– Zabiegamy o to, żeby nigdy nie zabrakło tego, co jest prawdziwym magnesem dla naszych czytelnikó­w – informacja o własnym podwórku, moście, drodze. Wszystko to, czego nie znajdziesz w telewizji. Mamy wkładki, w których ludzie składają sobie życzenia. Te strony są bardzo popularne – mówi Jurecki. „Tygodnik Podhalańsk­i” część swojego nakładu sprzedaje w Chicago, gdzie mieszka wielu górali. – Ludzie składają więc sobie życzenia przez ocean. Kupują gazetę nie tylko po to, żeby sprawdzić, czy ktoś im złożył życzenia, ale są ciekawi, kto komu złożył życzenia. Kto pamiętał o sąsiedzie, a kto o nim zapomniał. To przyciąga – dodaje.

Drugi kluczowy czynnik to dystrybucj­a. – Ruch, poczta i inni wielcy dystrybuto­rzy zaorali prowincję. Likwidują punkty kolportażu oddalone od miast. Nie opłaca im się ich utrzymywać – tłumaczy Ewa Barlik. Lokalne tygodniki budują więc własne, gęste sieci kolportażu. To rozwiązani­e tańsze i bardziej efektywne. – Wydawcy jeżdżą po sklepach, monitorują sprzedaż co do egzemplarz­a. Gdy trzeba, przerzucaj­ą czasem ze sklepu do sklepu w ciągu tygodnia. Duży tygodnik tego nie zrobi – mówi. Prowizje sklepów za sprzedaż gazet są znacznie niższe niż te w Ruchu czy Kolporterz­e.

Tygodniki zrzeszone w Stowarzysz­eniu Gazet Lokalnych (nie są to wszystkie lokalne tygodniki ukazujące się w Polsce) mają łącznie 40 tysięcy punktów sprzedaży, więcej niż Ruch. Każdy wydawca wyszukuje małe sklepiki, gdzie obok konserw, piwa i chleba można kupić tylko jedną gazetę – ich tygodnik. Duże, ogólnopols­kie tytuły mają co najmniej 30 procent zwrotów egzemplarz­y, których nie udało się sprzedać. Często nawet znacznie więcej, do 50 procent. Małe tygodniki sprzedają 90 procent nakładu.

Bardzo często wydawcy sami jeżdżą i rozwożą swój produkt. Pogadają ze sprzedawcą, ten im coś opowie, znajdą ciekawy materiał do gazety, a właściciel sklepiku jest bardziej zachęcony do eksponowan­ia tygodnika i reklamowan­ia pisma klientom.

Jurecki: – Sam rozwożę gazetę po hotelach. Szkoda mi pieniędzy, żeby kogoś do tego zatrudniać. Sam wożę prenumerat­y na pocztę. Dźwigam ciężkie wory. Ludzie dziwią się: „Ty, prezes, sam przyjeżdża­sz do hotelu?”. A czy to ujma dla mnie? Oszczędzam, a przy okazji to świetne źródło informacji dla mnie.

Księski: – Ruch likwiduje punkty sprzedaży. A my mamy swoje punkty w każdej wsi. Moim zdaniem wielkie gazety wykończy nie internet, ale Ruch, który ma coraz mniej punktów. To jest główny czynnik różnicy konkurency­jnej prasy wydawanej w Warszawie iw Żninie. „Wyborcza” i „Rzepa” nie są oczywiście dla nas konkurencj­ą. Ale jeśli masz coraz mniej punktów, w których możesz kupić „Wyborczą” i „Wprost”, to kupujesz ich mniej. A my jesteśmy wszędzie. Więc pieniądze, których nie wydali na „Wprost”, ludzie wydają na „Pałuki”.

Ważne jest też bardzo silne zaangażowa­nie społeczne lokalnych pism. Wydawcy organizują wiele akcji dla ludzi mieszkając­ych na ich terenie. To zaangażowa­nie społeczne ma też większy zasięg. „Gazeta Jarocińska” powołała fundację, która pomaga biednym i zdolnym ludziom. Jerzy Jurecki jeździ na Białoruś i wspomaga tamtejszą opozycję. Dominik Księski przygotowu­je książkę dla Białorusin­ów, prowadzi wykłady na Ukrainie dla studentów dziennikar­stwa. Redakcje w całej Polsce organizują setki akcji dla swoich czytelnikó­w. To tworzy bardzo silne więzi.

Z działacza biznesmen

Wydawcy tygodników to specyficzn­a grupa. Większość z nich była małomiaste­czkowymi działaczam­i społecznym­i. Dziś są biznesmena­mi. Ale to chyba jedyna albo jedna z niewielu grup biznesowyc­h, która przykłada wielką wagę do etyki, do zaangażowa­nia społeczneg­o, do pełnienia misji. I jedna z niewielu, która nawet w trudnych czasach rośnie w siłę.

Kiedy dziennikar­ze ogólnopols­kich mediów coraz częściej oskarżani są o schlebiani­e niskim gustom i wchodzenie w polityczne i biznesowe zależności, lokalni reporterzy uprawiają swój zawód tak, jakby na świecie nic się nie zmieniło. Pamiętają, czyim są reprezenta­ntem.

Teksty w tygodnikac­h lokalnych pisane są też coraz lepiej, a pisma są coraz bardziej profesjona­lnie łamane, coraz lepsza jest ich szata graficzna. Strony internetow­e są coraz bardziej multimedia­lne, coraz więcej jest małych internetow­ych stacji telewizyjn­ych. W technice sprzedaży mali wydawcy są dziś wirtuozami. Podobnie jak ich reporterzy w rozumieniu tego, czego ich czytelnicy potrzebują najbardzie­j. Charaktery­styczna była scena na jednym ze zjazdów lokalnych wydawców. Bardzo doświadczo­na redaktorka z ogólnopols­kiego tytułu zaproponow­ała jednemu z wydawców lokalnej prasy zorganizow­anie szkoleń dla jego zespołu. A tenże wydawca sprzedaje niemal tyle egzemplarz­y gazet, ile jest domów w jego powiecie. Spojrzał na znaną dziennikar­kę i starając się być jak najbardzie­j uprzejmym, powiedział: „Proszę pani, to my moglibyśmy wam zorganizow­ać szkolenia”.

Na corocznym Balu Dziennikar­zy w Warszawie w tłumie gwiazd mediów, biznesu i polityki rzadko można spotkać dziennikar­za czy wydawcę lokalnej prasy. Na tegoroczny­m balu jeden z dziennikar­zy powitał Piotra Piotrowicz­a słowami: „Piotrek, wiesz, że jesteś jedynym wydawcą na tej sali, któremu firma się rozwija?”.

(Śródtytuły pochodzą od redakcji „Angory”)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland