Kontrolerzy dorabiają łapówkami
Kontrola biletów to gra psychologiczna. Trzeba podejść do tego pasażera, którego stać na zapłacenie kary, najlepiej prosto do kieszeni kanara.
Pan Tomasz, trzydziestolatek, pracował dorywczo jako kontroler w MPK kilka lat, odszedł, gdy znalazł stałą pracę. Dziś przyznaje, że sam kilka razy wziął łapówkę. Dlaczego? Bo koledzy brali. MPK potwierdza, że branie łapówek przez kontrolerów zdarza się często. W lutym zwolniono z tego powodu trzech kanarów. W marcu czeka to kolejną osobę.
– Wiem, że robiłem źle, ale niektórzy z łapówek potrafią wyciągnąć 500 zł dziennie. Kontrolerzy dzielą się na trzy grupy. Tych, którzy wcale nie biorą, tych, co biorą od czasu do czasu, i tych, którzy tylko po to pracują – mówi pan Tomasz. – Żeby jak najwięcej wyciągnąć od gapowicza, trzeba wiedzieć, jak go zastraszyć.
Taktyka nie jest skomplikowana. Najwięcej do kieszeni kanara dają ludzie dobrze ubrani lub młodzież z tak zwanych dobrych domów. – Takie osoby nie miały do tej pory konfliktu z prawem i za wszelką cenę starają się tego unikać. Wystarczy podać jakiś fikcyjny paragraf czy artykuł z jakiegoś kodeksu i postraszyć, że za jazdę bez migawki i dokumentów grozi nawet kara pozbawienia wolności. Gapowicze od razu biegną do bankomatu – mówi pan Tomasz.
Pasażerowie, którzy nie mają biletu, dają zwykle łapówkę 45 – 50 zł. Jeżeli okaże się, że mają podrobione dokumenty o niepełnosprawności, to kwota wzrasta do kilkuset złotych. Teraz, gdy mandaty są po 200 zł, w górę.
MPK nie ukrywa, że problem z łapówkami jest. I nie zamiatam tego problemu pod dywan. Jednak często brakuje dowodów. Dlatego pasażerowie, którzy dali łapówkę, powinni od razu zawiadamiać policję. Jeżeli zrobią to natychmiast, żadna kara im nie grozi – zaznacza Grzegorz Jacoń, kierownik kontrolerów w MPK.
Właśnie w taki sposób wpadła kontrolerka, która wzięła 20 złotych. W 2009 roku została skazana. Poprzedni wyrok w sprawie kanara biorącego łapówki zapadł w 2007 roku (...).
Kilka razy w miesiącu na konto MPK kontrolerzy wpłacają mniejsze
stawki
na
pewno
skoczą kwoty niż wynoszą standardowe kary. To właśnie kwoty wręczane przez pasażerów. Dlaczego kontrolerzy nie zgarniają ich do kieszeni?
– Bo są w porządku. Zostają z pieniędzmi w ręce, gdy pasażer ucieka. Ale fakt, nie zdarzyło się, żeby kontroler zgłosił policji, że wręczono mu łapówkę – przyznaje Jacoń. – Problem w tym, że zgodnie z uchwałą Rady Miejskiej, kontroler ma obowiązek zażądać zapłacenia kary na miejscu. A to jest traktowane jak propozycja łapówki, bo za mandat drogowy nie płaci się policji (...).
(Skróty pochodzą od redakcji „Angory”)