Od uderzenia w głowę
6 grudnia 1982 roku o trzeciej nad ranem grupa 58 wyspecjalizowanych żołnierzy sił zbrojnych Gwatemali dociera do małej wioski położonej 500 km na północ od stolicy. Oficjalnie przybywają, by odzyskać 19 karabinów skradzionych im kilka tygodni wcześniej przez partyzantów. W efekcie pod pretekstem walki ze zdrajcami wspierającymi gwatemalską partyzantkę (FAR) wymordowują niemal całą wioskę cywilów, włącznie ze starcami, kobietami i dziećmi. 30 lat później Pedro Pimentel Ríos – były kaibile oskarżony o udział w masakrze – otrzymuje karę 6060 lat więzienia za mordy i zbrodnię przeciwko ludzkości. Jest piątym z byłych wojskowych, którzy usłyszeli taki wyrok.
W 1982 roku Las Dos Erres – mała wioska z dwoma kościołami, szkołą i trzema sklepami – istniała dopiero od 4 lat. Liczyła 300 – 350 mieszkańców, którzy trudnili się przede wszystkich uprawą kukurydzy. Życie wyglądało spokojnie do czasu, gdy w początkach 1982 roku gwatemalska guerrilla walcząca przeciwko reżimowi dyktatora Ríosa Montta zorganizowała w wiosce swoje spotkanie. To naraziło mieszkańców na podejrzenia ze strony wojska. Od tamtej pory Las Dos Erres regularnie odwiedzały wojskowe patrole, a ludzie znikali w niewyjaśnionych okolicznościach lub znajdowano ich martwych. Chodziły pogłoski, że wojsko chce zbombardować wioskę jako sprzymierzeńca wroga, dlatego wiele rodzin zdecydowało się tymczasowo ją opuścić. Niestety, większość została w swoich domach.
Decyzja o napaści na osadę zapada 5 grudnia po południu. Do zadania zostaje wydelegowana grupa specjalnie szkolonych żołnierzy sił zbrojnych, tak zwanych kaibili, specjalizujących się w niebezpiecznych akcjach. Wszystko toczy się bardzo szybko. Jeszcze tego samego dnia 18 instruktorów z Escuela Kaibil i 40 kaibili przebranych dla zmyłki za partyzantów wyrusza ciężarówkami w stronę wioski. Ostatnie 6 kilometrów pokonują pieszo. Po dotarciu przeszukują każdy dom. Siłą wyciągają mężczyzn, kobiety i dzieci. Tych pierwszych zamykają w szkole, a kobiety z dziećmi gromadzą w dwóch kościołach. W ciągu trzech dni zginą wszyscy mieszkańcy wioski – ponad 200 cywilów – i tylko jedno dziecko przeżyje.
Poziom okrucieństwa przekracza wszelkie wyobrażenia. Pierwsza ofiara to trzymiesięczne niemowlę – żywe wrzucają je do świeżo wykopanej studni, która stanie się masowym grobem dla 162 osób. Tego dnia
metalowym młotem ( almádana) ginie jeszcze wiele osób. Kobiety i dziewczynki są wielokrotnie gwałcone, a następnie mordowane. Większe dzieci zabijają uderzeniem w czaszkę, a niemowlęta są dosłownie roztrzaskiwane o ściany i drzewa. Kobiety w ciąży są okrutnie bite, żołnierze skaczą im po brzuchach, by doprowadzić do poronienia. Ci, którzy wciąż żyją, modlą się o ratunek. Zamiast tego są pojedynczo wyciągani, prowadzeni na skraj dołu i powalani na kolana. Żołnierze każdego z osobna pytają o powiązania z guerrillą. Jeśli nie odpowiadają lub utrzymują, że nic nie wiedzą, są zabijani i zrzucani do dołu. Przez kolejne dwa dni żołnierze kontynuują masakrę. Wrzucają do dołu nawet tych, którzy jeszcze żyją. Kiedy nie mieszczą się już tam kolejne ofiary, żołnierze z zimną krwią zasypują błagających o ratunek ludzi. Ci, dla których nie starcza miejsca w zbiorowej mogile, są prowadzeni w góry i tam zabijani. 8 grudnia do wioski niespodziewanie przychodzi nieświadoma niebezpieczeństwa grupa 15 osób – oni również giną. Te- go dnia misja zostaje zakończona. Porzucając wioskę, żołnierze zabierają ze sobą jeszcze dwie dziewczynki (12- i 14-letnią), które przez kilka dni będą gwałcone i później zabite, oraz małego chłopca, który zawieruszył się w ferworze egzekucji i ostatecznie, nie wiadomo czemu, pozwolą mu przeżyć.
Ten chłopiec to Ramiro Antonio Osorio, dzisiaj 33-letni mężczyzna. W 1982 roku miał tylko 4 lata, ale dokładnie pamięta, co się wtedy działo: – Mnie i moich trzech braci zamknęli w kościele razem z innymi dziećmi i kobietami (…) wszyscy się modlili i próbowali uświadomić sobie, co się dzieje. W nocy z 6 na 7 grudnia zaczęli zabijać mężczyzn. Słyszałem krzyki, błagania o życie. Mężczyźni przepraszali, pytali, czy coś zrobili i dlaczego ich zabijają (…). Potem wyciągali z kościoła dziewczynki 12 – 15-letnie. Wtedy tego nie wiedziałem, ale gwałcili je i zabijali (…). Kiedy przyszli po moją mamę, razem z braćmi uwiesiliśmy się na niej i błagaliśmy żołnierzy, by nic jej nie robili, ale wyciągnęli ją za włosy. Pobiegłem za nią, ale nie zdołałem zobaczyć, dokąd ją zabrali, bo złapali mnie żołnierze (…). Tak bardzo płakałem. Jedyne co słyszałem, to krzyki mojej mamy. W końcu z wycieńczenia zasnąłem na ławce w kościele. To był też ostatni raz, kiedy Ramiro
widział swoich braci,
bo kiedy się obudził, było już po wszystkim. Pamięta, że wędrował z żołnierzami po górach i po kilku dniach zabrał ich helikopter. Spędził dwa miesiące w Szkole Kaibili, gdzie ubierali go jak żołnierza. Potem zo-