Bóg, honor i ciupaga Z ŻYCIA SFER POLSKICH
Mimo że Boy nie żyje od dawna, do odbrązowienia w Polsce pozostało jeszcze sporo. Mimochodem odbrązowiona została góralszczyzna, czyli kolorowy jak parzenica mit, przez Podhalan traktowany jako najwyższy wyznacznik honoru, patriotyzmu i bogobojności. Najwyższy dosłownie, bo według górali nie ma pośród Polaków ludzi bardziej odważnych, honornych i uczciwych niż oni. Nie ma też takich, którzy Matkę Boską i Jana Pawła II kochaliby od górali szczerzej. Ponieważ w tę legendę górale wierzą tym mocniej, im więcej wypiją, nietrudno pojąć, że góralska legenda, choć wysokoprocentowa, jest płytka i łatwa do odbrązowienia. Wystarczy do tego kucharka.
Jak napisał „Newsweek”: „Podhale gotuje się z wściekłości na Magdę Gessler. Bo w programie „Kuchenne rewolucje” pokazała dość niestrawny góralski bigos: awantury, pijaństwo, pazerność i zwykłe chamstwo”. Skąd ta wściekłość? Nikt nie lubi, gdy mu się prawdę wali w oczy, tym bardziej –a podhalańscy górale, nieodrodni synowie Janosika, Pyzdry i Kwicoła, to klasyczni polscy macho – gdy prawdę wali chłopu baba. Aliści odsłonić smętną prawdę o góralszczyź- nie trudno nie było. W bukowińskiej knajpie, do której Gessler trafiła, by pomóc, nie żarło się dobrze. Żarli się za to właściciele, żarł między sobą personel. Gessler, nie tylko kucharka wyborna, ale i baba mądra, od razu spostrzegła, że chaos w kuchni to wynik chaosu wśród ludzi. Więc wygarnęła właścicielowi, co o nim myśli, bo głuptok był to rzadkiej wody. Chytry, cwany, prymitywny. Tak też oceniany był przez własny personel, którego tu zacytować nie sposób, by nie trafić do sądu, albo i aresztu.
Niemal każdy ma jakieś góralskie doświadczenia urlopowe, nie zawsze sympatyczne. Nie ma natomiast już nikogo, kto doświadczyłby góralszczyzny z czasów, gdy rodziła się moda na Podhale. Tej góralszczyzny, która dała początek legendzie, o której pisał Tytus Chałubiński, a Kazimierz Przerwa-tetmajer idealizował ją w poezji i baśniach. Tej prostej, archaicznej góralszczyzny dawno już nie ma. Tak jak nie ma już prostych, archaicznych Maorysów, których James Cook odkrywał na wyspach Pacyfiku. A górale z Podhala, ich nieskomplikowany świat, pozostali archaiczni. Gdy Henryk Sienkiewicz pisał „Krzyżaków”, sięgnął do gwary podhalańskiej, bo tylko w niej posłyszał echa sprzed pięciu wieków.
I tak zmieniło się wszystko, ale nie zmieniło się doskonałe, nieuzasadnione samopoczucie górali, nie dopuszczających myśli, że mogą być traktowani jak każdy inny Kaszub czy Ślą- zak, pogardliwie zwanych tu ceprami. Chociaż pewnie znajdą się i tacy, że gdy przetrzeźwieją, są w stanie uznać, że Wojtyłę mają prawo czcić także na Warmii i Mazowszu. Nie tylko w Murzasichlu.
Strzeliste akty wiary i miłości ojczyzny w wykonaniu naprutego gorzałą górala budzą należne folklorowi pobłażanie. Trudno jednak zgodzić się z góralami funkcyjnymi, prezesem Związku Podhalan na przykład, który złorzeczy Gesslerowej, że pokazując skutek i przyczynę kulinarnej klapy, naruszyła „intymność młodych ludzi”. Chce się myśl tego harnasia pociągnąć dalej: naruszyła ich intymność, bo publicznie wykazała prymitywizm młodego górala? Że go zawstydziła? Prezesa Związku Podhalan nie interesuje, że chciwy, nieuczciwy restaurator to automatyczna porażka turysty, który naiwnie chciałby u takiego dobrze pojeść. Nie tanio przecież, bo tanio w polskich górach było w XIX wieku. Niemniej prezes Podhalan ma w rzyci interes turysty z nizin, choć im więcej pod Tatrami turystów, tym więcej umiłowanych dutków.
Maskę szlachetnego, bogobojnego prostaczka zerwała z góralskiej twarzy Magda Gessler. Dobrze, że akurat ona, bo mimo wszystko, mniej bolało. Jeszcze lepiej, że scenerią rewolucji była kuchnia, a nie górska hala, na której mogła się polać krew. Niemniej baran w kuchni, czy baran na hali, to zawsze taki sam baran. Hej!
henryk.martenka@angora.com.pl
Głupia pizdo, jesteś brzydka, obleśna i tłusta. Józef Warchoł, trener bokserski Fight
Club Koszalin, do zawodniczki. I w ryj ją, i w brzuch, i w jaja…
*** Gdyby mi się trafił taki synek jak Wojciech Cejrowski, tobym się chyba powiesiła. Maria Czubaszek, satyryk, o braku instynktu macierzyńskiego i aborcjach. Najwygodniej wieszać się w WC.
*** Ojciec Rydzyk dał panu premierowi książki. Pan premier je przyjął, przeczytał nawet spis treści.
Beata Kempa, posłanka Solidarnej Polski Oj, będzie co kolorować…
*** Wkurwił mnie. Andrzej Gołota, bokser na pytanie Aleksandra Kwaśniewskiego, dlaczego na ringu uderzył Riddicka Bowe’a poniżej pasa
A to chuj.
*** Mogłem być dawcą organów. Jarosław Wałęsa, eurodeputowany,
o swoim wypadku na motocyklu Oliwskich.
*** Chciałbym wiedzieć, dlaczego szef MSZ już niewiele po 9 wiedział, że wszyscy zginęli, skąd to wiedział. Jarosław Kaczyński, o katastrofie
smoleńskiej Wiedział, bo dobijał rannych. hm sekcji operetki, siedząca właśnie w jury, na wszelki wypadek już w krynolinie).
Niechże zrozumieją decydenci, że nie ma takiego konkursu, który urodziłby dyrektora teatru z prawdziwego zdarzenia. Pewną szansę dawałby zamknięty konkurs ofert. Organ założycielski, czyniąc dyskretne rozeznanie (np. poprzez dyrektora Wydziału Kultury, jeśli ma olej w głowie), składałby oferty sprawdzonym, gotowym już kandydatom. Każdy z nich w wypadku zainteresowania propozycją przyjeżdżałby do marszałka i opowiadał, jak będzie wyglądał teatr, gdy on obejmie dyrekcję. Nie narażałby się przy tym dotychczasowemu pracodawcy.
Prawdziwy talent rozpozna się nawet przez Mur Chiński, jak mawiała niegdyś w Paryżu Misia Sert-godebska. Opinię tę dedykuję wszystkim poszukującym dyrektorów teatrów.
Wracając do obowiązujących przepisów, trzeba wyjaśnić, że są to konkursy tylko na kandydatów na dyrektorów teatrów. Organ założycielski może bowiem nie zaakceptować werdyktu jury i powołać kogo tylko będzie chciał. Stąd logiczny wniosek, że lepiej czekać spokojnie na propozycję, a jeśli się zgłaszać, to lepiej prosto do marszałka.