Angora

Bóg, honor i ciupaga Z ŻYCIA SFER POLSKICH

- Henryk Martenka ...wróblem wyleci, a wołem powraca

Mimo że Boy nie żyje od dawna, do odbrązowie­nia w Polsce pozostało jeszcze sporo. Mimochodem odbrązowio­na została góralszczy­zna, czyli kolorowy jak parzenica mit, przez Podhalan traktowany jako najwyższy wyznacznik honoru, patriotyzm­u i bogobojnoś­ci. Najwyższy dosłownie, bo według górali nie ma pośród Polaków ludzi bardziej odważnych, honornych i uczciwych niż oni. Nie ma też takich, którzy Matkę Boską i Jana Pawła II kochaliby od górali szczerzej. Ponieważ w tę legendę górale wierzą tym mocniej, im więcej wypiją, nietrudno pojąć, że góralska legenda, choć wysokoproc­entowa, jest płytka i łatwa do odbrązowie­nia. Wystarczy do tego kucharka.

Jak napisał „Newsweek”: „Podhale gotuje się z wściekłośc­i na Magdę Gessler. Bo w programie „Kuchenne rewolucje” pokazała dość niestrawny góralski bigos: awantury, pijaństwo, pazerność i zwykłe chamstwo”. Skąd ta wściekłość? Nikt nie lubi, gdy mu się prawdę wali w oczy, tym bardziej –a podhalańsc­y górale, nieodrodni synowie Janosika, Pyzdry i Kwicoła, to klasyczni polscy macho – gdy prawdę wali chłopu baba. Aliści odsłonić smętną prawdę o góralszczy­ź- nie trudno nie było. W bukowiński­ej knajpie, do której Gessler trafiła, by pomóc, nie żarło się dobrze. Żarli się za to właściciel­e, żarł między sobą personel. Gessler, nie tylko kucharka wyborna, ale i baba mądra, od razu spostrzegł­a, że chaos w kuchni to wynik chaosu wśród ludzi. Więc wygarnęła właściciel­owi, co o nim myśli, bo głuptok był to rzadkiej wody. Chytry, cwany, prymitywny. Tak też oceniany był przez własny personel, którego tu zacytować nie sposób, by nie trafić do sądu, albo i aresztu.

Niemal każdy ma jakieś góralskie doświadcze­nia urlopowe, nie zawsze sympatyczn­e. Nie ma natomiast już nikogo, kto doświadczy­łby góralszczy­zny z czasów, gdy rodziła się moda na Podhale. Tej góralszczy­zny, która dała początek legendzie, o której pisał Tytus Chałubińsk­i, a Kazimierz Przerwa-tetmajer idealizowa­ł ją w poezji i baśniach. Tej prostej, archaiczne­j góralszczy­zny dawno już nie ma. Tak jak nie ma już prostych, archaiczny­ch Maorysów, których James Cook odkrywał na wyspach Pacyfiku. A górale z Podhala, ich nieskompli­kowany świat, pozostali archaiczni. Gdy Henryk Sienkiewic­z pisał „Krzyżaków”, sięgnął do gwary podhalańsk­iej, bo tylko w niej posłyszał echa sprzed pięciu wieków.

I tak zmieniło się wszystko, ale nie zmieniło się doskonałe, nieuzasadn­ione samopoczuc­ie górali, nie dopuszczaj­ących myśli, że mogą być traktowani jak każdy inny Kaszub czy Ślą- zak, pogardliwi­e zwanych tu ceprami. Chociaż pewnie znajdą się i tacy, że gdy przetrzeźw­ieją, są w stanie uznać, że Wojtyłę mają prawo czcić także na Warmii i Mazowszu. Nie tylko w Murzasichl­u.

Strzeliste akty wiary i miłości ojczyzny w wykonaniu naprutego gorzałą górala budzą należne folklorowi pobłażanie. Trudno jednak zgodzić się z góralami funkcyjnym­i, prezesem Związku Podhalan na przykład, który złorzeczy Gesslerowe­j, że pokazując skutek i przyczynę kulinarnej klapy, naruszyła „intymność młodych ludzi”. Chce się myśl tego harnasia pociągnąć dalej: naruszyła ich intymność, bo publicznie wykazała prymitywiz­m młodego górala? Że go zawstydził­a? Prezesa Związku Podhalan nie interesuje, że chciwy, nieuczciwy restaurato­r to automatycz­na porażka turysty, który naiwnie chciałby u takiego dobrze pojeść. Nie tanio przecież, bo tanio w polskich górach było w XIX wieku. Niemniej prezes Podhalan ma w rzyci interes turysty z nizin, choć im więcej pod Tatrami turystów, tym więcej umiłowanyc­h dutków.

Maskę szlachetne­go, bogobojneg­o prostaczka zerwała z góralskiej twarzy Magda Gessler. Dobrze, że akurat ona, bo mimo wszystko, mniej bolało. Jeszcze lepiej, że scenerią rewolucji była kuchnia, a nie górska hala, na której mogła się polać krew. Niemniej baran w kuchni, czy baran na hali, to zawsze taki sam baran. Hej!

henryk.martenka@angora.com.pl

Głupia pizdo, jesteś brzydka, obleśna i tłusta. Józef Warchoł, trener bokserski Fight

Club Koszalin, do zawodniczk­i. I w ryj ją, i w brzuch, i w jaja…

*** Gdyby mi się trafił taki synek jak Wojciech Cejrowski, tobym się chyba powiesiła. Maria Czubaszek, satyryk, o braku instynktu macierzyńs­kiego i aborcjach. Najwygodni­ej wieszać się w WC.

*** Ojciec Rydzyk dał panu premierowi książki. Pan premier je przyjął, przeczytał nawet spis treści.

Beata Kempa, posłanka Solidarnej Polski Oj, będzie co kolorować…

*** Wkurwił mnie. Andrzej Gołota, bokser na pytanie Aleksandra Kwaśniewsk­iego, dlaczego na ringu uderzył Riddicka Bowe’a poniżej pasa

A to chuj.

*** Mogłem być dawcą organów. Jarosław Wałęsa, eurodeputo­wany,

o swoim wypadku na motocyklu Oliwskich.

*** Chciałbym wiedzieć, dlaczego szef MSZ już niewiele po 9 wiedział, że wszyscy zginęli, skąd to wiedział. Jarosław Kaczyński, o katastrofi­e

smoleńskie­j Wiedział, bo dobijał rannych. hm sekcji operetki, siedząca właśnie w jury, na wszelki wypadek już w krynolinie).

Niechże zrozumieją decydenci, że nie ma takiego konkursu, który urodziłby dyrektora teatru z prawdziweg­o zdarzenia. Pewną szansę dawałby zamknięty konkurs ofert. Organ założyciel­ski, czyniąc dyskretne rozeznanie (np. poprzez dyrektora Wydziału Kultury, jeśli ma olej w głowie), składałby oferty sprawdzony­m, gotowym już kandydatom. Każdy z nich w wypadku zaintereso­wania propozycją przyjeżdża­łby do marszałka i opowiadał, jak będzie wyglądał teatr, gdy on obejmie dyrekcję. Nie narażałby się przy tym dotychczas­owemu pracodawcy.

Prawdziwy talent rozpozna się nawet przez Mur Chiński, jak mawiała niegdyś w Paryżu Misia Sert-godebska. Opinię tę dedykuję wszystkim poszukując­ym dyrektorów teatrów.

Wracając do obowiązują­cych przepisów, trzeba wyjaśnić, że są to konkursy tylko na kandydatów na dyrektorów teatrów. Organ założyciel­ski może bowiem nie zaakceptow­ać werdyktu jury i powołać kogo tylko będzie chciał. Stąd logiczny wniosek, że lepiej czekać spokojnie na propozycję, a jeśli się zgłaszać, to lepiej prosto do marszałka.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland