Na jakiś czas musiałam sprzedać duszę diabłu
A porażki? – Największym błędem, paradoksalnie, był fakt, że
byłem za mało polityczny.
Za mało występowałem publicznie i przekonywałem do naszych pomysłów. Niestety, nie udała się też nowelizacja Ustawy o radiu i telewizji, która zakończyła się aferą Rywina, czego efekty widzimy i odczuwamy do dzisiaj. Trzeciej porażki już nie znajdę.
Odchodził z TVP w przekonaniu, że nie udało się wypełnić zadania do końca. – Chciałem uruchomić dwa kanały tematyczne: newsowy, na który wcześniej nie zgodził się minister skarbu, i dla dzieci. Zależało mi też na załatwieniu sprawy abonamentu.
Z funkcji prezesa TVP został odwołany w połowie drugiej kadencji, w czasie rządów Leszka Millera. – Kraj owładnęła afera Rywina. Wobec mnie też pojawiły się zarzuty. Potrzebowałem czasu na oczyszczenie, co potem zresztą nastąpiło. Wtedy jednak nikt nie słuchał, a odpryski afery leciały na oślep i raniły.
Do odejścia przygotował się dość starannie. – Chciałem zająć się działalnością piarowsko-reklamową. Dołączyłem do firmy kolegi. W Grupie Doradztwa Strategicznego pracował do 2007 roku jako wiceprezes, a później prezes zarządu. – To były już czasy rządów PIS. Ciężki okres. Ale w porównaniu z orką w TVP miałem mnóstwo czasu.
– Kiedy człowiek szybko wdrapie się na szczyt, to potem z tej wysokiej drabiny ciężko się schodzi. To nie był upadek, lecz zmiana szczebla. Najważniejsze, że na prywatny. Państwowe mi zbrzydło. Miałem spokój, czas i pieniądze.
W 2009 roku został prezesem firmy telekomunikacyjnej Hawe SA. – Uznałem, że to ciekawe wyzwanie, moja branża, ale i nowe doświadczenie. Więc w to wszedłem. I nie żałuję. Po dwóch latach właścicielom zmienił się pomysł na firmę. Rozstaliśmy się w zgodzie. Dostałem trzy propozycje. Wybrałem spółkę Hyperion.
Do TVP już by nie wrócił. – To niewdzięczna i ciężka praca. Wspominam ją raczej jako obowiązek, a nie przyjemność. Teraz pracą mogę się bawić. Biznes jest biznes. Jasne kryteria, wiadomo, o co chodzi. Nie oznacza to jednak, że niebawem nie znajdę się w innym miejscu. Ale taki jest świat. I dobrze się w nim czuję.
Właśnie wrócił z nart z włoskich Dolomitów. – Wyjeżdżam tak od wielu lat z całą rodziną. Słońce, wspaniałe widoki. Fantastyczny, potrzebny relaks...
togaw@tlen.pl
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.
Anna Golędzinowska urodziła się 22 października 1982 roku wwarszawie. Jako młoda dziewczyna szybko weszła w konflikt z prawem. W wieku 16 lat wyjechała do Włoch. Chciała zostać modelką, a została wywieziona do domu publicznego. Cudem udało jej się uciec. Nauczyła się języka i dopięła swego. Zatrudniały ją najlepsze agencje mody. Uzależniła się od kokainy, wyszła jednak z nałogu. Zmieniła pracę, napisała książkę „Ocalona z piekła” i się nawróciła. Zamieszkała w klasztorze.
Michał Olszański: – Był czas, że była pani bardzo daleko od jakiejkolwiek wiary...
Anna Golędzinowska: – Kiedy widziałam księży i siostry zakonne, to miałam ochotę do nich strzelać z dubeltówki, a kiedy widziałam kościół, przechodziłam na drugą stronę. Nienawidziłam kościoła i księży, bo wiedziałam, że oprócz tego, że dzieje się tam wiele dobrego, to jednak jest w nim dużo złego i o tym się nie mówi. Jakbyśmy wszyscy byli głupi i mieli klapki na oczach. Teraz poznałam drugą stronę i myślę, że nie mamy prawa sądzić in- nych. Oni także są ludźmi, którzy popełniają błędy.
– Pani także popełniała błędy jako dziewczyna. Czy to kwestia rodziny, w której pani żyła?
– Mój tata umarł, kiedy miałam 10 lat. Dobrał się do mnie pewien pan. Nienawidziłam ojca, bo umarł, i nienawidziłam matki, gdyż była. Nie chodziłam do szkoły, uciekałam z domu. Byliśmy biedną rodziną. Widziałam, jak moje koleżanki dostawały lalki Barbie i inne fajne rzeczy, a ja nie mogłam tego mieć. Zaczęłam postępować jak Robin Hood. Odbierałam bogatym i dawałam biednym, ale tą biedną osobą byłam ja. To nie był zbyt fajny okres. Skończyłam zawodówkę, potem przeniosłam się do prywatnego liceum. Tego jednak nie ukończyłam, bo wyjechałam do Włoch.
Seria życiowych wpadek
– Jak to się stało, że pani wyjechała? – Znajomi powiedzieli, że mają znajomych, którzy organizują casting do agencji modelek w Warszawie. Poszłam, wygrałam i pojechałam do Włoch. Miałam pracować w agencji w Mediolanie. Jednak nigdy tam nie dojechałam. Wysłali mnie do Turynu i zamknęli w garażu, w takim lokalu III kategorii. Zabrali mi dokumenty.
– Kto oszukał? Ci w Polsce, czy ci za granicą? A może to była współpraca?
– To była współpraca. Po dziewięciu latach zeznawałam w Polsce przeciwko tym osobom, które wysłały mnie do Włoch. We Włoszech natomiast była inna organizacja, gdzie nawet policja była w to zamieszana, bo inspektor bawił często w tym lokalu. Współpracował w przewożeniu dziewczyn na sprzedaż.
– 16-letnia, ładna, zgrabna dziewczyna trafia do piekła. Była pani także zgwałcona…
– Któregoś dnia powiedzieli mi, że jakiś klient chce mnie zabrać na dyskotekę. Cały czas siedziałam w tym garażu, ucieszyłam się więc, że gdzieś wyjdę. Kiedy wracaliśmy, on się zatrzymał na trasie i zrobił to, co chciał. Bałam się nawet uciec, bo myślałam, że może mnie przejechać i zostawić. Nikt by mnie nawet nie szukał. Nie miałam dokumentów. Gdyby znalazła mnie policja, skwitowałaby to słowami: O znowu jakaś cudzoziemka, która się tu prostytuuje.
– Nie zgłosiła pani tego policji i wróciła do klubu? – Odwieźli mnie. – Długo pani tam pracowała jako prostytutka?
26