Starsza pani terroryzuje sąsiadów
Do jakich granic może posunąć się sąsiad w organizacji naszego życia? Jak wskazuje przykład bohaterów naszej opowieści – może posunąć się bardzo, bardzo daleko...
Pani Katarzyna mieszka ze swoim narzeczonym w jednym z wieżowców na osiedlu Żołnierzy POW. Do mieszkania na IV piętrze wspólnie wprowadzili się w maju ubiegłego roku. Od dziesięciu miesięcy ich wspólne życie determinuje... sąsiadka mieszkająca piętro niżej.
Zaczęło się od psa...
A uściślając, od jego chodzenia. Czworonóg jak każdy pies posiada pazury, chodząc po panelach generuje więc pewien „hałas”. Dla sąsiadki mieszkającej poniżej stał się on nie do zniesienia. – Mieszkaliśmy tutaj może miesiąc... No i dotarła do nas informacja, jak bardzo tej pani to przeszkadza. Mówiła, że to przeżywa i że zakłócamy jej spokój. Uskarżała się na zły stan zdrowia i wpływ chodzenia naszego psa na niego. Cóż, trudno mi wytłumaczyć psu, by po 22. przestał chodzić... – tłumaczy pani Katarzyna.
Potem były balangi...
Zaczęło się od sylwestra. Pani Katarzyna wspólnie z narzeczonym zorganizowała u siebie prywatkę. Jak tysiące mieszkańców bloków w całym mieście, zaprosili na nią kilkoro znajomych. Pomimo że w całym bloku sporo sąsiadów bawiło się w nocy, to oczywiście najhuczniejszą imprezę zorganizowała ta para. – Znów było walenie w kaloryfer i próba uciszania nas w ten sposób. Podczas sylwestrowej nocy nie zdarzyło się w naszym domu nic szczególnego. Trochę głośniejsza muzyka, trochę tańców i głośniejszych rozmów. Ot i wszystko – tak opisuje sylwestrową prywatkę pani Kasia. Apogeum swojej złości nerwowa sąsiadka zaprezentowała jednak niespełna miesiąc później. Z relacji pani Katarzyny: –W styczniu były urodziny narzeczonego. Spodziewając się kłopotów, dmuchaliśmy na zimne: uprzedzaliśmy najbliższych sąsiadów, że będzie im- preza. Chcieliśmy zachować się jak najbardziej grzecznie, więc zapowiadaliśmy, że przyjdzie kilkoro znajomych i będziemy świętować. Do sąsiadki piętro niżej też z tą informacją dotarliśmy. Na niewiele się to jednak zdało – po północy do mieszkania zapukała z interwencją policja. Skończyło się na pouczeniu. Pani Katarzyna załamuje ręce: – Ta pani uwzięła się na nas. Jak się okazuje, nie tylko na panią Kasię i jej narzeczonego... (...).
Balangowicze pod las!
Po interwencji pani Katarzyny pukam do drzwi nerwowej sąsiadki. – Co sobota, a nawet w niedzielę są nocne balangi. Ja jestem chorym człowiekiem, mam chore serce i jestem po udarze, a oni nie reagują... Około 21 schodzą się i zaczynają balangować. Było tak, że do rana... Ja uważam, że po 22 wszyscy mieszkańcy, bo na pewno to słyszą, chcą mieć spokój.
Pytam więc innych sąsiadów, czy słyszą te permanentne balangi. Sąsiadka, która mieszka przez ścianę: – Jedna ze ścian mojego mieszka- nia, która jest gipsowa, graniczy z mieszkaniem tych „kłopotliwych sąsiadów...”. Wie pani, ja może jestem już starsza i niedosłyszę, ale naprawdę nie mam na co narzekać – zapytana o „balangi” żartobliwie odpowiada pani Krystyna. – W sylwestra siedziałam do 4 nad ranem i poza normalnymi rozmowami nic więcej nie słyszałam. Gdyby nie to, że poinformowano mnie o urodzinach, to o tej imprezie nic bym się nie dowiedziała, bo nic nie słyszałam. Powiem tak: ja nie chciałabym stracić tych sąsiadów tak jak straciłam tamtych, bo oni przecież wyprowadzili się z powodu tej sąsiadki – kontynuuje.
Pani Zofia jednak słyszy dużo i daje radę: – Balangowicze powinni stawiać sobie swoje domy pod lasem i tam balangować. A w bloku jest skupisko ludzi, więc powinni uszanować sąsiada. Bo ja nikomu spokoju nie zakłócam, jeśli już, to mają ze mną kłopot, że jestem za spokojna... Ale prawdę mówiąc, taka jestem, nie sprowadzam tu nikogo. Jeśli już młodzi chcą się zabawić, to są restauracje jak „Kubuś”, „Jan”, a nie w bloku... (...).