Irlandzki kontener
W 1993 roku polski wywiad przechwycił największy transport broni dla separatystów z Irlandii Północnej. Skomplikowana operacja umożliwiła powrót do działań owianemu złą sławą oficerowi SB, który wcześniej szpiegował Jana Pawła II.
Rekwirujemy ten towar – takie słowa usłyszał pracownik terminalu przeładunkowego od oficera brytyjskiej policji, któremu towarzyszyło kilkunastu uzbrojonych kolegów. Wśród nich byli pracownicy służb specjalnych. Rzecz działa się w deszczowe popołudnie w piątek 19 listopada 1993 roku w Middlesbrough – niewielkim mieście w północno-wschodniej Anglii. Kilka godzin wcześniej do portu w Middlesbrough wpłynął polski statek handlowy „Inowrocław”. Rozpoczęto wyładowywanie kontenerów. Spokojna, rutynowa czynność, jakich wiele prowadzi się w porcie. I pewnie wszyscy by o niej natychmiast zapomnieli, gdyby nie nagła interwencja policji i zabezpieczenie jednego z kontenerów.
Dwie tony amunicji
Zdumieni marynarze i pracownicy portu niedługo czekali na wyjaśnienie sprawy. Okazało się, że w feralnym kontenerze Anglicy znaleźli ponad 300 kałasznikowów, paczki z nabojami do nich, granaty i ponad dwie tony materiałów wybuchowych. Wszystko to zostało załadowane na pokład statku w Gdyni i przewiezione do Middlesbrough. Nieświadomi niczego marynarze nie zdawali sobie sprawy, że biorą udział w jednej z największych operacji polskiego wywiadu wymierzonej przeciwko terrorystom z Irlandii Północnej.
Nie wiedzieli również, że wiele tygodni wcześniej Urząd Ochrony Państwa dyskretnie sprawdził każdego z członków załogi, badając ewentualne powiązania z cudzoziemcami (nie odkryto takich). Nie wiedzieli też, że pracownicy firmy transportowej, którzy w Gdyni ładowali ten kontener na pokład statku, w rzeczywistości byli oficerami wywiadu. Kamuflaż został jednak przeprowadzony profesjonalnie i nikt nie zorientował się, co naprawdę trafiło na pokład statku.
Partyzanci z Ulsteru
Tego samego dnia brytyjska policja zatrzymała również osoby, które zgłosiły się po odbiór towaru i ich mocodawców. Wszyscy związani byli z organizacją Bojownicy o Wolność Ulsteru (UFF). Ta organizacja paramilitarna (jej inna nazwa to UDA – Ulster Defence Association – Stowarzyszenie Obrońców Ulsteru) powstała w latach 70. XX wieku, aby walczyć o utrzymanie zależności Irlandii Północnej od Wielkiej Brytanii. Została założona przez fanatycznych protestantów i miała być przeciwwagą dla Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA) walczącej o oderwanie kraju od Wielkiej Brytanii i przyłączenie go do Irlandii. Obie organizacje wykorzystywały również napięcia religijne między katolikami a protestantami w Irlandii Północnej. Przez całe lata 70. wojna między obydwoma organizacjami kosztowała życie ponad 6 tysięcy osób, w większości niewinnych. Rząd Wielkiej Brytanii, choć oficjalnie potępiał terroryzm, po cichu tolerował działalność UDA i podobnych organizacji paramilitarnych, gdyż zabijały one bojowników IRA niebezpiecznych dla Wielkiej Brytanii. Kontrolowanie UDA przez brytyjskie służby było możliwe dzięki sprawnej siatce agenturalnej wewnątrz tej organizacji.
Groźny meldunek
W połowie 1991 roku jeden z agentów poinformował brytyjski wywiad, iż kierownictwo UDA zdecydowało się zainwestować w większą ilość broni i amunicji potrzebną do dalszej walki. Transakcja miała być przeprowadzona w jednym z krajów byłego Układu Warszawskiego, gdzie – według UDA – nie sięgały wpływy angielskich służb. Brytyjski wywiad natychmiast wszczął tajną operację „zakupu kontrolowanego”. Chodziło o to, aby zatrzymać kupujących i aresztować ich w momencie, gdy będą chcieli przejąć towar.
– Sytuacja operacyjna była wyjątkowo ciekawa, bo agent brytyjski miał dostęp do osoby odpowiedzialnej za transakcję – wspomina Jarosław C. emerytowany oficer wywiadu UOP. – Dlatego zaproponował swoim szefom, aby broń kupić w Polsce. Brytyjczycy zwrócili się z tym do nas, a my wytypowaliśmy naszego człowieka, który udawał pracownika polskiej firmy zbrojeniowej. Tak zaaranżowano jego kontakt z bojownikami z Irlandii Północnej.
Dla polskich służb była to okazja, aby po raz drugi zostać uznanym za wiarygodnego partnera w oczach sojuszników z NATO (wcześniej uwiarygodnić się pomogła słynna operacja wywiezienia z Iraku agentów CIA). Miało to umożliwić współpracę w przyszłości.
Wspomnianym „naszym człowiekiem” oddelegowanym do tego zadania okazał się pułkownik Aleksander Makowski, który dziś uchodzi za jedną z najgorszych postaci bezpieki lat 80. Z jego teczki personalnej dostępnej w IPN wynika, że do pracy w MSW zgłosił się 29 czerwca 1972 roku i został przyjęty. Trzy lata później ukończył Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach. Do 1981 roku był rezydentem wywiadu PRL w Stanach Zjednoczonych, używającym pseudonimu „Andros”.
Akta personalne Makowskiego pokazują, że w 1981 roku, tuż przed wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego, wyjechał on do Moskwy na spotkanie z przedstawicielami KGB, po czym został skierowany do Wydziału XI odpowiedzialnego za walkę z zagranicznymi strukturami „Solidarności”. Makowski systematycznie awansował. W 1983 roku był już zastępcą naczelnika tego wydziału, a dwa lata później naczelnikiem. W 1988 roku wyjechał na dwa lata do ambasady PRL w Rzymie, gdzie miał kierować tamtejszą rezydenturą wywiadowczą. Dla tej rezydentury najważniejszym celem była inwigilacja Jana Pawła II. Makowski kierował nią do 1990 roku.
Udział w operacji przeciwko Papieżowi, który jeszcze dziesięć lat wcześniej byłby trampoliną do kariery, tym razem okazał się gwoździem do trumny. W nowej Polsce weteran SB został zweryfikowany negatywnie. Dla byłego asa służb PRL nowa rzeczywistość nie okazała się łaskawa.
Z opresji wydobył go Henryk Jasik – były przełożony. Podał mu pomocną dłoń i zatrudnił go na etacie niejawnym w wywiadzie UOP. Superszpieg spadł do roli tajnego współpracownika. Jakie zadania wykonywał dla wywiadu? Służył ojczyźnie – odpowiada enigmatycznie Jasik, który nie chce mówić o związkach swojego kolegi ze służbami specjalnymi III RP. W każdym razie w 1992 roku Makowski – udając przedstawiciela koncernu zbrojeniowego – spotkał się z przedstawicielami UDA i przyjął od nich zamówienie. Do kolejnego spotkania doszło w Warszawie kilka miesięcy później. Pułkownik zabrał swoich rozmówców na wycieczkę w miejsce, gdzie przetrzymywano dla nich arsenał broni. Tego samego dnia przyjął zaliczkę. Była to kwota około 200 tysięcy dolarów. Część trafiła do nas, do wywiadu i została wykorzystana do zagranicznych operacji – opowiada Jarosław C.
Gdy Irlandczycy zapłacili, funkcjonariusze UOP zapakowali broń do kontenera i przewieźli do portu w Gdyni. Tam wszystko zostało zapakowane na statek. Pomogli w tym agenci brytyjskich służb, którzy zostali specjalnie oddelegowani do Polski, by nadzorować akcję. UOP zadbał o to, aby policja i celnicy nie wpadli na trop kontrabandy. I tak oto w listopadzie 1993 roku trefny towar znalazł się na pokładzie statku płynącego do Middlesbrough. Czekających terrorystów spotkało jednak potrójne rozczarowanie: ich ludzi aresztowano, broni nie dostali, a stracili jeszcze pieniądze.
Spotkania na szczycie