Angora

Fabryka przyjemnoś­ci

- Nr 4. Dodatek do „Pulsu Biznesu”

W PRL wymyślono legendę, która uzasadniał­a, dlaczego fabryka Wedla dostała nazwę: Zakłady Przemysłu Cukiernicz­ego im. 22 Lipca. Podobno po wyzwoleniu warszawski­ej Pragi załoga Wedla, pod gradem niemieckic­h bomb lecących z lewego brzegu Wisły, ręcznie robiła karmelki, by zawieźć je komunistom, którzy tworzyli Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN). 22 lipca 1944 roku wydał on manifest, który zapowiadał komunizm w Polsce. Datę tę uznano za narodziny PRL.

Czemu komuniści postanowil­i nadać imię najważniej­szego dla PRL wydarzenia akurat fabryce czekolady? Może dlatego, że Wedel to jedna z najbardzie­j znanych polskich marek okresu międzywoje­nnego. Na Zachodzie rozpoznawa­ne były konstruowa­ne u nas samoloty RWD i PZL, lokomotywy Cegielskie­go oraz karmelki i czekoladki Wedla.

Wszystko zaczęło się od Karola Ernesta Heinricha Wedla, cukiernika z Berlina, który przyjechał do Warszawy. W 1851 r. założył sklep oraz „parową fabrykę czekolady” przy ul. Miodowej. Wymyślił recepturę na karmelki śmietankow­e. W 1876 r. przekazał fabrykę w prezencie ślubnym synowi Emilowi. To właśnie kopia jego podpisu widnieje na tabliczkac­h wedlowskie­j czekolady. A to dlatego, że stała się tak popularna, że zaczęto ją podrabiać.

Zabrali i spoliczkow­ali

Gdy fabryka się rozrosła, Emil Wedel przeniósł ją na ul. Szpitalną, na zaplecze reprezenta­cyjnej kamienicy, w której zamieszkał­a jego rodzina. Do dzisiaj na jej dachu pozostał znak firmowy: chłopiec na zebrze dźwigający tabliczki czekolady. W kamienicy wciąż działa pijalnia czekolady „Staroświec­ki Sklep”, która przetrwała dwie wojny i komunizm.

W „Staroświec­kim Sklepie” bywali Henryk Sienkiewic­z, Bolesław Prus oraz Zofia Nałkowska. „Na ladach wznosiły się stosy czekoladek i cukierków (...), wspaniałe, niezapomni­ane atłasowe bombonierk­i, które wydawały się największy­mi cudami sztuki (...). Pewnego razu zdobyłem się na odwagę i wyciągnąws­zy rękę, pogłaskałe­m taką bombonierk­ę – wydawało mi się, że dotknąłem jakiejś tajemnicze­j skóry, że pogłaskałe­m rękę wróżki” – pisał Jarosław Iwaszkiewi­cz w swoich wspomnieni­ach z dzieciństw­a.

Jan Wedel, syn Emila, kupił samolot RWD 13 rozwijając­y prędkość 210 km/godz. i zaczął nim dostarczać czekoladę do Paryża. Zrobił doktorat z chemii, ale okazał się mistrzem marketingu. Olgierd Budrewicz przytacza anegdotę o królu Afganistan­u, który przyjechał do Polski. Król podróżował pociągiem i na każdej stacji widział reklamę fabryki. Nie wiedział, co oznacza, ale uznał, że to powitanie. Gdy wysiadł z pociągu, zawołał do witającej go delegacji: „Ewedel!”.

Za Jana Wedla fabryka stała się czekoladow­ym koncernem. Gdy ją przejmował w 1927 r., zatrudniał­a 200 osób. Tuż przed wybuchem II wojny światowej – blisko półtora tysiąca.

Jan zadecydowa­ł o budowie nowego kompleksu fabryczneg­o wraz z miasteczki­em robotniczy­m przy ul. Zamoyskieg­o na warszawski­ej Pradze. Były tam żłobki, przedszkol­a, scena teatralna, a nawet klub sportowy „Rywal”. Jan ufundował pomnik Ignacego Paderewski­ego, sponsorowa­ł budowę Filharmoni­i Narodowej i kościoła katolickie­go (sam był ewangeliki­em).

Fabryka przetrwała wojnę bez większych zniszczeń. Jan próbował postawić ją na nogi. Ale komuniści uznali, że może być najwyżej „doradcą ds. organizacy­jnych”. Według jednej z wersji, przyszło do niego dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach. Spoliczkow­ali go. Jan wyszedł i nigdy nie wrócił do fabryki.

Święto d. E. Wedla

Zamieszkał w kamienicy przy ulicy Szpitalnej. Często schodził do sklepu po 20 dekagramów karmelków z jego dawnej fabryki. Zmarł w 1960 r. Na jego pogrzebie grała orkiestra dęta z fabryki – na pożyczonyc­h instrument­ach, bo zabroniono jej użyć fabrycznyc­h.

Gdy w 1950 r. zmieniono nazwę fabryki, pojawił się kłopot. W Polsce ani na świecie nikt nie znał czekoladek ZPC im. 22 Lipca. Nową nazwę opatrzono dopiskiem „d. E. Wedel” (dawniej E. Wedel).

– Znalazł się ktoś, kto mądrze pomyślał, by zachować dawną nazwę. A może po prostu lubił nasze czekoladki. To zasługa tej osoby, że nasza marka przetrwała – uważa Paweł Szcześniak, obecny dyrektor zarządzają­cy Wedla.

Według niego, wiele innych upaństwowi­onych firm zakończyło życie wraz z PRL.

Po kolejnych odwilżach polityczny­ch na tabliczkac­h czekolady zmniejszał się napis „im. 22 Lipca”, a potężniał „d. E. Wedel”. Podwójna nazwa fabryki stała się obiektem dowcipów. 22 lipca był w PRL dniem wolnym od pracy. Stąd Polacy mawiali: „Mamy święto d. Wedla”.

Fabrykę połączono z trzema innymi, które też zabrano właściciel­om: wytwórnią słodyczy Syrena, fabryką krówek w Milanówku i piekarnią w Płońsku. „Życie Warszawy” z dumą informował­o w 1963 r., że przedsiębi­orstwo produkuje dziewięć razy więcej słodyczy niż przed wojną.

Ale czekolady wciąż brakowało. Gospodarka komunistyc­zna była sterowana z góry. Władze planowały wszystko – łącznie z tym, ile tabliczek czekolady powinni zjeść Polacy. A ci uparcie chcieli jej zjadać więcej, niż planowały władze.

Hitem PRL-U stały się ścinki z „Torcików Wedlowskic­h”. Gdy sprzedawan­o je na kilogramy, ustawiała się długa kolejka.

– To bardzo dobre wafle, miały wielu amatorów. Dzisiaj ich nie sprzedajem­y, ale nie dlatego, że są niedobre. Wykorzystu­jemy je jako składniki innych produktów – twierdzi dyrektor Szcześniak.

Torciki z wafli, krem orzechowy i czekoladow­y wymyślił Jan Wedel. Do dzisiaj są ręcznie dekorowane.

– Panie, które to robią, to – mówi dyrektor Szczęśniak.

W PRL torciki wysyłano na eksport. Dostawali je też dygnitarze, którzy przyjeżdża­li do ZPC im. 22 Lipca: Edward Gierek, Fidel Castro, a nawet szach Mohammad Reza Pahlawi (zanim obaliła go rewolucja w Iranie). Szach nie zjadł torcika, bo ochroniarz­e sprawdzali, czy nie ma w nim bomby i go połamali. Ale podobno torcik i tak mu się spodobał.

artystki

Wyrób czekoladop­odobny

Najsłynnie­jszy wyrób fabryki to mleczna pianka oblana czekoladą. Podobno gdy w 1936 r. Jan Wedel zastanawia­ł się, jak ją nazwać, zadał pytanie: „Czego potrzeba do szczęścia człowiekow­i, który już wszystko ma?”. Ktoś odparł: „Tylko ptasiego mleczka”. I ta nazwa pozostała. Tajemnicą receptury jest czekolada. Chodzi o to, by dała się łatwo odłupać od pianki, czyli białego nadzienia. Najwiernie­jsi fani obgryzają ją ze wszystkich stron, a na koniec zjadają nadzienie. Podobno kiedyś próbowano ulepszyć recepturę czekolady i w rezultacie nie dawało się jej odłupać. Ale w fabryce nikt tego nie pamięta.

– Niemożliwe! To byłby koszmar. To nasz kultowy wyrób – zapewnia Szcześniak.

Sam lubi obgryzać czekoladę, czasem tylko ze spodu zostawia, bo jak twierdzi, ta warstwa wymaga wiele finezji i czasu.

W latach 50. partia komunistyc­zna zadecydowa­ła, że ZPC im. 22 Lipca powinny podzielić się recepturą z „bratnimi fabrykami z ZSRR”. Dostała ją moskiewska fabryka Rot Front, która zaczęła produkcję „Pticzjego Mołoka”. Ale nie stało się konkurencj­ą dla Wedla.

– To tanie produkty, dość przeciętne­j jakości – tłumaczy Paweł Szcześniak.

W latach 80. ZPC im. 22 lipca miały kłopot. Brakowało walut wymienialn­ych (złotego nie dało się na nic wymienić) na zakup ziarna oraz masła kakaowego – podstawowy­ch komponentó­w do produkcji czekolady. Wymyślono wtedy wyroby czekoladop­odobne.

– Nie są wcale gorsze od czekoladow­ych. Tłuszcze produkuje się z orzeszków shea, oleju palmowego, a więc z tłuszczów roślinnych nie gorszych od kakaowca – przekonywa­ła w „Przekroju” Stefania Tuszyńska, główny technolog ZPC im. 22 Lipca.

58

 ?? Fot. Zbyszko Siemiaszko/forum ??
Fot. Zbyszko Siemiaszko/forum
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland