Czas geniuszy
wany, dopóki nie wejdzie w ewidentny z władzą duchowną.
– W imię czego się go toleruje, skoro może to szkodzić wiernym?
– To jest solidarność zawodowa i wiernymi nikt się nie przejmuje. Tak jak lekarz nie wystąpi przeciw lekarzowi, tak ksiądz nie wystąpi przeciwko księdzu. Jak w każdej kaście, liczy się dobro duchownego, a nie dobro wiernych czy wspólnoty. To było wyraźnie widoczne w czasie sporu o lustrację, gdzie liczył się wyłącznie interes poszczególnych księży.
– Mówi Ksiądz o tym, że najgorsza jest sytuacja, gdy lawendowym czy tęczowym jest biskup. Zna Ksiądz takie przypadki?
– Znam nawet przypadek jednej z kurii, w której od biskupa po kamerdynera pracują wyłącznie osoby o takiej skłonności. Tak niestety bywa w części struktur kościelnych, że jeśli szef ma takie skłonności, to jego pracownicy są także dobierani pod takim samym kątem. Na poziomie parafii też znam przypadki długotrwałych romansów pomiędzy księżmi. To wszystko są zresztą bardzo dramatyczne historie, bo ci ludzie się niszczą, cierpią z powodu zawiedzionych miłości, mszczą na sobie.
– Czy można takie sprawy w Polsce obecnie pozałatwiać?
– To może być trudne. Sam miałem sygnały, że w części struktur kościelnych było na to przyzwolenie. Mówiło się, że lepiej niech oni to robią między sobą, niż mieliby mieć dzieci. To jest przerażające, że nie patrzy się na dobro wiernych, duchownych, a szuka jedynie świętego spokoju i interesu grupy. Że toleruje sytuację, gdy ksiądz ma na boku kobietę czy nawet mężczyznę.
– A nie ma Ksiądz wrażenia, że jest to możliwe, bo Polaków, także wierzących i to mocno, średnio interesuje życie seksualne księdza? Oni zazwyczaj to akceptują i specjalnie im to nie przeszkadza.
– To nie ma znaczenia. Ksiądz nie jest osobą świecką i nie powinien być traktowany jak zwyczajny pracownik firmy. Nie wystarczy, że wypełnia on swoje obowiązki zawodowe, nie można powiedzieć, że nie ma dla nas znaczenia, czy on jest także moralny i pobożny w przestrzeni prywatnej. W ten sposób sprowadza się Kościół do roli zwyczajnej instytucji, a księdza do jej urzędnika. Takie podejście jest sprzeczne z teologią kapłaństwa, z tym, czego nas uczono w seminariach.
– Straszny jest obraz, który Ksiądz kreśli. Rzeczywiście jest tak źle?
– Jest bardzo wielu księży uczciwych, rzetelnych, zaangażowanych. Są też tacy, którzy czasem upadają, ale pragną powrócić na drogę moralności i wiary. Z nimi zresztą można się dogadać o wiele bardziej niż z homoseksualistami, którzy – nie tylko w Kościele – tworzą państwo w państwie i często są bezkarni, choć są zdecydowaną mniejszością.
– Czyli nie widzi Ksiądz nadziei na załatwienie tej sprawy wewnątrz struktury Kościoła?
– W tej chwili nie za bardzo widzę. Tym bardziej że w pewnym okresie formacji seminaryjnej przedstawiano kobiety jako niemal diabła, co przyniosło określone efekty. Rodziło strach, obawę, a niekiedy dziwaczne zachowania. Mam jednak nadzieję, że to się zmieni i między innymi dlatego zgodziłem się na ten wywiad. – Ale Ksiądz też przechodził taką formację... – Oczywiście, że tak. Ale mnie najpierw dopadło wojsko, które na dwa lata wyjęło mnie z forma-
konflikt cji, a potem z powodu zaangażowania w opozycję czy we wspólnoty „Muminków” też nie byłem typowym klerykiem, sporo czasu spędzałem poza seminarium. Tam się uczyłem normalnych relacji z kobietami i ze świeckimi. Nie ukrywam teraz, że na samą myśl, że mógłbym jako dziewiętnastolatek trafić na sześć pełnych lat do formacji zamkniętej w seminarium, ciarki mi po plecach chodzą. Nie powinno się dopuszczać tak młodych chłopców do seminarium. Jak wspominałem, mnie przed tym zresztą przestrzegał ojciec, który mówił: „Postudiuj, popracuj, a dopiero potem idź do seminarium”. – Ale nie posłuchał się Ksiądz ojca? – Byłem naładowany duchem oazowym, spragniony ewangelizacji i kapłaństwa. Po latach przyznaję jednak ojcu rację. Do seminarium powinno się przyjmować osoby bardziej dojrzałe, najlepiej już po innych studiach. I nie należy tego porównywać z życiem świeckim czy małżeństwem, bo świeccy, dopóki nie wezmą ślubu, nie są związani, a seminarium to jednak nie tylko pewien sposób związania, ale także mocna dyscyplina, która głęboko naznacza człowieka, wprowadza go pod klosz.
– Jaki model księdza promowany jest w polskim Kościele?
– BMW. Bierny, mierny, ale wierny. Bardzo często liczy się wyłącznie to, by duchowny całkowicie bezkrytycznie podporządkowywał się swoim przełożonym. Nie ma znaczenia, czy ktoś jest pomysłowy, dynamiczny. Nie przepada się też za ludźmi, którzy mają własne zdanie. Wielu duchownych uważa zatem, że bezpieczniej jest milczeć aż do czasu, gdy zostanie się proboszczem. – A co to zmienia? – Dla księdza diecezjalnego wszystko. Dopóki nie jesteś proboszczem, jesteś nikim. Wikarego przerzuca się z parafii na parafię, ma on nad sobą nie tylko biskupa, ale i proboszcza. O wszystko trzeba się pytać i jest się w istocie wyrobnikiem, a nie samodzielnym duszpasterzem. Funkcja proboszcza daje pewne prawne możliwości, ale i chroni. Problem polega też na tym, że w Polsce księża zostają proboszczami bardzo późno, często w wieku, kiedy tracą już dynamizm i chęć do pracy. Prezydentem Polski może być czterdziestopięciolatek, w zakonach także często ludzie w takim wieku zostają prowincjałami, a w mojej diecezji czterdziestopięcioletni ksiądz jest często wikarym, czyli kimś, kto nic samodzielnie zrobić nie może.
Tak silna pozycja proboszcza, której wcale nie jest w diecezji łatwo usunąć, też nie jest dobra, bo skłania do lenistwa czy bylejakości. Aby odwołać proboszcza z funkcji, musi on naprawdę narozrabiać. W zakonach jest inaczej. Tu wprowadzono kadencyjność i proboszcza nie tylko można odwołać, ale też musi się on wykazywać w swojej pracy, by na stanowisku pozostać (...).
(Skróty pochodzą od redakcji „Angory”)
KS. TADEUSZ ISAKOWICZ-ZALESKI. CHODZI MI TYLKO O PRAWDĘ. Wydawnictwo FRONDA, Warszawa 2012. Cena 29,90 zł.
Między 1400 a 1600 rokiem żyło tylu utalentowanych ludzi, których znamy prawie wszyscy, którzy do dziś nas obchodzą – żeby wspomnieć choćby Leonarda da Vinci, Kolumba, Lutra czy Kopernika – że to aż deprymujące. Czy tamte czasy, powrotu do starożytnej myśli i kultury po wiekach średniowiecznych i zwrócenia się w stronę człowieka jako jednostki, „produkowały” na masową skalę geniuszy?! Kto dzisiaj, z naszych współczesnych, przetrwa następne 500 lat w pamięci pokoleń? Takie pytania przychodzą na myśl, gdy się śledzi biogramy kilkudziesięciu postaci czasów Odrodzenia zebrane przez amerykańskiego profesora Roberta C. Davisa i pisarkę oraz publicystkę Beth Lindsmith w leksykalno-anegdotycznym tomie „Ludzie renesansu. Umysły, które ukształtowały erę nowożytną”. Tym wydawnictwem nawiązali do dawnej tradycji, choćby do „Żywotów najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów” Xv-wiecznego, a jakże!, historyka i biografa Giorgia Vasariego. Oczywiście w skromniejszej formie, bardziej współczesnej, ale z zachowaniem schematu, zgodnie z którym w takim biogramie powinna znaleźć się i rzetelna informacja, i opowiastka, coś, co uczyni geniusza człowiekiem. Polecam ten tom raz ze względu na to, że bardzo ciekawie zgrupował najważniejszych twórców owych dwóch stuleci okrutnego piękna, ale i czasu wojen i podbojów, gdy równolegle Sandro Botticelli malował „Narodziny Wenus”, a niemiecki ksiądz Heinrich Kramer wydawał instruktaż dla łowców czarownic, a po drugie dlatego, że ta książka jest niezwykle elegancka edytorsko – trzeba pochwalić i papier, i czcionkę, i oprawę, i reprodukcje. No, odświętna rzecz!
AGNIESZKA FREUS ROBERT C. DAVIS, BETH LINDSMITH. LUDZIE RENESANSU. Umysły, które ukształtowały erę nowożytną (RENAISSANCE PEOPLE). Przeł. Aleksandra Górska. DOM WYDAWNICZY REBIS, Poznań 2012. Cena 119 zł.