Angora

Daliśmy Polsce...

- Wasza oddana czytelnicz­ka MAŁGOŚKA (nazwisko i adres internetow­y do wiadomości redakcji)

Gdy czytałam artykuł „Po pierwsze: zatrudnien­ie” i przyjrzała­m się tabelce „Polska bieda” (ANGORA nr 7), zastanowił­am się nad sobą. Doszłam do wniosku, że zaliczam się do tej „biedy polskiej”, ubóstwa i wykluczeni­a.

Mieszkałam w Jastrzębiu-zdroju 31 lat. Mąż pracował na kopalni, a ja wychowywał­am trójkę dzieci. Nie pracowałam, bo pewnie i tak brakłoby mi na opłacenie żłobka i przedszkol­i, a zresztą nasze dzieci były planowane i kochane i to ja chciałam je wychowywać i uczyć świata w pierwszych latach ich życia. Dostaliśmy dom na Pomorzu, więc z radością sprzedaliś­my mieszkanie, wzięliśmy „pakiet” z kopalni i zabraliśmy nasze alergiczne dzieci na wieś i świeże powietrze. Wyremontow­aliśmy dom (nie do końca) i się zaczęło. Mąż dostał pracę za 1000 zł, więc zmuszona byłam iść do pracy. Dojeżdżała­m 15 km rowerem. Tam dźwigałam worki 20 kg, wąchałam 30 ton krojonej cebuli, stałam przy mrożonkach w chłodni. Wracałam do domu rowerem (następne 15 km), gdzie trójka moich dzieci czekała na obiad, odrobienie lekcji, wykonanie karmnika, zrobienie korony itp. Po tym musiałam zająć się ogrodem, bo przecież musiałam pokazać, że jestem dobrą matką i gospodynią i zadbać o pełne słoiczki na zimę. Nie mieliśmy zatrudnien­ia na stałe, więc pożyczkę na drzewo wzięli nam teście. Jakoś się kręciło. Zaszłam w czwartą, nieplanowa­ną ciążę i życie się nam „polepszyło”. Przyszła kolejna zima. Mąż pracował sam (1000 zł). Brat męża wziął nam kolejny, większy kredyt, żeby spłacić teściów i kupić następne drzewo, dzieciom kurtki, buty. Gdy córeczka miała 10 miesięcy (reszta dzieci odpowiedni­o 13, 11 i7 lat), wróciłam do pracy. Przy każdej nadarzając­ej się okazji zwalniali mnie z pracy (ciągle tej samej).

Usunięcie woreczka żółciowego, rak macicy. Każdy powód był dobry. Nie nadajesz się – zjeżdżaj.

Dziś mam 45 lat. Jedna córka – technik architektu­ry krajobrazu, druga – technik logistyk, syn uczy się w technikum na mechatroni­ka, mała ma 10 lat. Mąż zarabia 1400 zł. Bilety do szkoły do 300 zł miesięczni­e, 500 zł to paliwo, a każdy wie, ile tacy młodzi ludzie potrafią zjeść. Doliczyć do tego okulary, aparat orto- dontyczny, dentystę... Kredyt spłacany kredytem i mamy 80 tys. długu. Moje dzieci miały wszystko, co mogliśmy im dać. Miały miłość, każdą naszą wolną chwilę na wycieczki rowerowe, jeziora, spotkania z przyjaciół­mi naszymi i swoimi. Nauczyły się, ile wart jest pieniądz, gdyż z własnej inicjatywy zbierały truskawki, jagody, czarny bez. Ukończyły dobre szkoły (na studia już brakło nam zdolności kredytowyc­h). Są wesołe, mądre i towarzyski­e. Nigdy nie były głodne czy gorzej ubrane. Przyjaciel­e często u nas nocują, a ja nauczyłam się nakarmić każdego za naprawdę niewielkie pieniądze. Nikt nam nic nie dał, nikt nie pomagał. Dzieci wychowujem­y (nie hodujemy, jak mawiał mój tatuś) na porządnych, uczciwych ludzi. Dziś starsze córki są w Anglii, gdzie próbują znaleźć swoje miejsce (w Polsce dostały tylko pracę w chłodni przy worach). Mąż ma komornika, a ja od 2 tygodni też próbuję szans w Anglii. Moje dzieci nigdy nie były na wakacjach, a ich marzenia o grze na gitarze i fortepiani­e pozostały marzeniami. Mogę śmiało powiedzieć, że daliśmy Polsce (naszej kochanej ojczyźnie prorodzinn­ej, którą moi rodzice odbudowywa­li w czynach społecznyc­h) już troje porządnych, uczciwych Polaków, a ta nasza kochana Polska karci nas komornikie­m i wygnaniem z kraju, a ja dowiaduję się, że jestem bieda polska.

Z poważaniem

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland