Miałem o tym nie mówić…
o godz. 13.05 primadonna assoluta upadła rażona nagłym zawałem serca w toalecie swego apartamentu przy Avenue Georges Mandel w Paryżu. Była przy tym tylko jej włoska gosposia Bruna. Wezwany lekarz nie miał już nic do zrobienia, poza stwierdzeniem zgonu. W godzinę później przyjechał Michael Glotz, wybitny impresario, autor karier takich gigantów jak Karajan, Caballé, Domingo, Berganza czy Carreras. W ostatnich latach zajmował się sprawami Callas raczej ze względów opiekuńczo-towarzyskich. Namawiał do produkcji filmowych, przyjęcia propozycji zagrania Matki Courage, oddalając tym samym ewentualność powrotu diwy na scenę operową.
Po śmierci Onasisa była jeszcze bardziej samotna. Pomijając nocne wyprawy do kina na rewolwerowce (uwielbiała!) w towarzystwie pewnego tancerza z Opery Paryskiej, w chustce na głowie dla niepoznaki, prawie nie wychodziła z domu. Zajmowała luksusowy apartament na II piętrze, a nad nią mieszkała Catherine Deneuve, z którą czasami wymieniały wsadzane w drzwi krótkie liściki.
Wieczorami oglądała telewizję, a bezsenne noce spędzała na niekończących się rozmowach z całym światem (monstrualne rachunki telefoniczne) lub słuchaniu swych pirackich nagrań. Niegdyś oboje z Meneghinim ścigali tych piratów, wynajmując detektywów i grożąc procesami. Teraz skwapliwie skupywała tamte taśmy, ogłaszając się w gazetach pod zmienionym nazwiskiem.
Cały operowy świat, tysiące jej wielbicieli i zaprzysiężonych wyznawców zamarło w długo trwającym szoku. My w Zakopanem też. Matul natychmiast nadał z poczty korespondencję dla radia, a Chynowski pobiegł pisać informację dla „Życia Warszawy”. Mnie pozostało zająć się brzemienną polską gwiazdą dance modern, która z wrażenia omal nie poroniła. Całe szczęście, bo nie byłoby na tym świecie ich udanego syna Pawła (świetnie wykształcony patrolog), który dziś – jak wynika z mych wspomnień – zbliża się do 35. urodzin.
W kilkanaście dni później zjechali do Poznania polscy callasiści, aby w rezydencji Bożeny i Antoniego Radajewskich nad Jeziorem Kierskim uczcić odejście primadonny stulecia. Serwowane były tylko torty, kawa i koniaki. Najdłuższymi welonami ozdobiły się Beata Artemska, Barbara Kostrzewska, Antonina Kawecka i Stefania Wojtowicz. Wszystkie już, niestety, na boskim sądzie.
Z żyjących wspomnę tylko Izabellę Cywińską, Bogusława Kaczyńskiego, Piotra Nędzyńskiego, impresariów Pagartu z Barbarą Śliwińską i dyrektorem Beyas Artes z Meksyku oraz Marka Kellera i Marię Sartową z Paryża. Najdłużej płakał (również w języku francuskim) nieutulony w żalu Conrad Drzewiecki i mój nieodżałowany przyjaciel Zdzisław Dworzecki. W nocy wywołano ducha nieboszczki przez sprowadzone specjalnie z Paryża medium. Nad ranem zacząłem przemawiać ja, ale nie pamiętam, jak długo, bo obudziłem się, kiedy już nikogo nie było.
Dotąd bałem się o tym wszystkim mówić, a tym bardziej pisać. Ale program I PR zaprosił mnie na przyszły poniedziałek, 17 września, po godz. 20.00 na długą audycję w tej sprawie. Zamiast wspominać wybryki młodości, spróbujemy z Andrzejem Matulem zastanowić się, co zostało w sztuce operowej po Marii Callas w 35 lat od tamtych wydarzeń.