Angora

Wielka Szpera (4)

- Fot. Archiwum Państwowe w Łodzi

JUTA BERGMAN: – Płacz i krzyki, lamenty. Nic nie pomogło. Dlatego Rumkowski stał się całkiem bezbronny. Wcześniej Niemcy nie przychodzi­li do getta. Niemcy wkroczyli i powiedziel­i: „My to zrobimy na własną rękę, my te dzieci znajdziemy, my tych chorych weźmiemy i starych”. Rumkowski stał się więc bezbronny, on nie miał już tej siły, bo Niemcy go wyeliminow­ali. On nie miał już nic do powiedzeni­a. Bo Niemcy wzięli to w swoje ręce. Czy on kiedykolwi­ek miał coś do powiedzeni­a? Ja wierzyłam w to. Bo ja, bo myśmy tego chcieli. On przyrzekał pracę, on twierdził, że jeżeli będziemy pracować chętnie i dużo będziemy produkować, to my zostaniemy przy życiu.

LEJA WEISSBERGE­R: – Bohaterkam­i Szpery były matki. One tyle cierpiały. One widziały, jak te dzieci umierają. Jak trzeba oddać te niemowlę. Ile krwi leciało z tych oczu. I tyle płaczu, tyle rozerwanyc­h myśli – co będzie, jak będzie, czy jeszcze kiedyś zobaczą swoje dziecko? Obecnie jesteście rodzicami, macie dzieci, to wyobraźcie sobie przez chwilę, jak to wygląda, że trzeba się rozstać w takich warunkach z dziećmi i nie wiedzieć, dokąd zabierają te dzieci i czy kiedyś zobaczycie je jeszcze w swoim życiu. Albo dzieci, że chcą tak bardzo widzieć matkę czy ojca, że nigdy nie zobaczą ich więcej. Zostały też sieroty, bo były dzieci, które uratowały się przypadkow­o. U sąsiadów wiedziałam, że włożyli dziecko do siennika. Żeby ukryć, bo myśleli, że jak oni zejdą, wszystko będzie w porządku, wrócą, wyciągną dziecko. Ale oni nie wrócili. I dziecko zostało same albo zaduszone. I to nie był jeden wypadek. Bo były wypadki, że do pierzyny czy do komórki, czy gdzieś, chowali te dzieci, a rodzice nie wracali. To dzieci pozostały tam na wieki. Czy w ogóle człowiek sobie może wyobrazić, że coś takiego było?

IRKA SZUSTER: – Pakowali te dzieci do szaf, pod łóżko, do materaców i rodziców zabrali. Dzieci się udusiły. Wchodziło się do mieszkań, które były puste i śmierdział­y. Znajdowali szkielety – jeszcze nie szkielety, ale trupy. Dzieci w łóżkach, pod łóżkami, w szafach. To była straszna tragedia. A jeśli chodzi o nas, o tych, co przeżyli, to każdy chodził na ulicę – jak spotkał swojego kolegę czy koleżankę, mówił: „Ty żyjesz, ciebie zostawili?”.

MIRIAM HAREL: – W całym getcie nie było jednego domu, żeby z niego nie wybrali ludzi. W każdym domu wszystkie okna były otwarte, drzwi otwarte i wszędzie był płacz i żal, i modlitwy. I ludzie mdleli. Nie było jednego szczęśliwe­go domu. Czego się nie da opowiedzie­ć, to jest przede wszystkim strach. Straszny strach. A czym był ten strach? Nawet jak się Szpera skończyła. Nawet. To był strach dowie- dzieć się, że ten poszedł i ten poszedł, i tamten poszedł. Nie masz rodziny, nie masz już nikogo, nie masz już kolegów, nie masz koleżanek. Zostałaś przy życiu i co? I co teraz? Co dalej? To się nie kończy. I jest coraz gorzej, jest coraz większy głód, nie ma co jeść. Idzie się do pracy, bo tam jest zupa. Boję się, a to wszystko idzie przez organizm, przede wszystkim przez wątrobę. Żółtaczka była bardzo popularna w getcie. Ja spotkałam moich kolegów i koleżanki. Myśmy miały 16, 17 lat i każda płakała. Tej wzięli mamusię, tej wzięli i mamusię, i tatusia, a temu wzięli ojca, temu wzięli małego braciszka, temu wzięli siostrę w ciąży. Myśmy tak stały na ulicy Drewnowski­ej, Podrzeczne­j, Lutomiersk­iej i płakali, płakali... Ale ten płacz bardzo krótko trwał. Bo przede wszystkim nie byliśmy pewni, że nasi bliscy poszli na śmierć. Nikt z nas nie wiedział, że to na śmierć. Myśmy nie wiedzieli, dokąd ich zabrali. I rabini w getcie mówili: „Nie trzeba za nich mówić kadisz”. Bo Żydzi siedzą 7 dni na pokucie po zmarłym. A rabini mówili: „Nie trzeba, wy nie wiecie, czy żyją, czy nie”. Ja w moim pamiętniku napisałam same głupstwa. Napisałam tak – ja myślę, że Żydzi wybrani z getta są, że żyją w katakumbac­h rzymskich pod ziemią i tam spacerują i czekają, żeby się wojna skończyła. Albo – może ich posłali do dżungli w Afryce i tam oni jedzą kokosowe orzechy razem z małpami. Jestem pewna, że ich znajdziemy po wojnie, bo oni tam są. Nie można było zrozumieć, co się właściwie stało. Poza tym miałam 16 lat! Czy pan wtedy myśli o śmierci? Młodzi ludzie nie myślą o śmierci, nie wierzą w śmierć, oni są daleko od tego. My- śmy byli daleko. Ja byłam w organizacj­i syjonistyc­znej, w gronie młodych ludzi, myśmy się trzymali razem. Myśmy się pocieszali – jeden drugiego. Jeden z nas (który umarł potem na gruźlicę) – jemu zabrali tatusia i mamusię i on miał patefon. I myśmy u niego w tym pustym wielkim mieszkaniu tańczyli tango i śpiewali... Bo młodzi byliśmy. Rodzice byli zupełnie załamani, oni płakali, oni chorowali. A myśmy byli na samym przedzie. Ja się w getcie nauczyłam kłamać. Bo ja widziałam obwieszcze­nie, że jutro wszyscy powyżej 50 lat mają przyjść na stację kolejową. I przyszłam do domu, i powiedział­am, jutro dzielą kartofle. Bo chciałam, żeby spali jeszcze jedną noc spokojnie. Po Szperze był straszny płacz. Ale ten płacz szybko ucichł. Kiedy skończyła się Szpera, to dali nam większą rację jedzenia. I ludzie stali w kolejkach, i dostali trochę więcej kartofli. Zrobiło się troszeczkę raźniej na sercu. I rabini jeszcze mówili, że nie trzeba wierzyć, że ich zabito, Pan Bóg nas uchronił i uchroni, i będzie dobrze. Trzeba wierzyć w jutro. Mamy Pana Boga, który nas będzie strzegł.

*** LILI MEJTAL: – Ponieważ ja nie miałam nic wspólnego z Panem Bogiem, to wy mi bardzo przebaczci­e, jeżeli wy wierzycie. Ja mam dla was pełno kultu, ale ja muszę powiedzieć o sobie samej. Holocaust dał mi to, że nie wierzę. Zostałam wychowana nie w tej atmosferze, że nie ma Pana Boga, bo w sądny dzień tatuś chodził do wielkiej synagogi. Ja chodziłam z dziećmi do kościoła katolickie­go w niedzielę z naszą służącą Helą. Rodzice spali, a ja chodziłam do kościoła i bardzo to lubiłam. To były zawsze piękne ceremonie, takie bardzo spokojne i uroczyste. Zawsze miałam ochotę pójść do komunii w białej sukience z wiankiem. Ja nie byłam anty. Ja nie chcę więc kogoś zrazić, absolutnie w ogóle nie, nikogo. To jest moja osobista ideologia. Ja uważam że jest na świecie tak dużo tragedii, przez cały okres jak świat istnieje. Jeżeli Pan Bóg rzeczywiśc­ie uważa, że powinna być jakaś łaska i litość, to nie powinno być tyle tragedii. Uważam, że ludzie stracili moralność. Doszli do takiego stanu, że byli zdolni zrobić to, co zrobili, nie tylko podczas Holocaustu, ale i przez cały czas istnienia ludzkości.

SZMUEL MILCHMAN: – Nie byłem religijny, ale wierzyłem w Boga. Potem mówiłem sobie: Boże wielki, gdzie jesteś, żeby nam pomóc? Jesteśmy głodni, wszyscy wciąż znęcają się nad nami. Gdzie jest Bóg? Ciężko coś takiego zrozumieć. Ciężko zrozumieć, że ludzie tak strasznie traktują siebie nawzajem. Trudno to pojąć. Przecież pamiętam, jak było przed wojną. Nauczyciel­ka traktowała mnie dobrze. Co prawda koledzy z klasy mówili do mnie co jakiś czas: „Ty Żydzie”, ale to trudno. Ale coś takiego? Łapanie ludzi, bicie, mordowanie. Jak to na mnie wpłynęło? Zostałem uwolniony z obozu w Ebenzee, gdzie wyzwolili nas Amerykanie w maju 1945 roku. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Razem z kolegą wsiedliśmy do wagonu i pojechaliś­my do Innsbrucka. W drodze co jakiś czas wchodził konduktor, szukając dzieci takich jak

 ??  ?? Ofiary z Getta Łódzkiego
Ofiary z Getta Łódzkiego
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland