Bydgoska wojna szaletowa
Wojna o miejskie szalety rozgorzała w Bydgoszczy na dobre. Bronią jest beton, potłuczone szkło i piłki do cięcia metalu. Nie wiadomo, kto tej broni używa, bo policja nikogo nie złapała.
W mieście jest osiem publicznych toalet. Od stycznia zarząd nad nimi – po wygranym przetargu – przejęła łódzka firma „LE-MO”. – Prowadzenie tego interesu w Bydgoszczy to koszmar – mówi Monika Lenik, właścicielka firmy.
Zaczęło się już w styczniu – w jednym z szaletów ktoś napisał na ścianie „Wypierd... do Łodzi!”. Potem ktoś wszedł do głębokiej na trzy metry studzienki wodociągowej przy przybytku na placu Wolności. Upiłował rurę z wodą tak sprytnie, że ciśnienie w szalecie nie spadło, ale woda zalewała studzienkę. – Spłacamy tę wodę ratami, taki był rachunek – mówi Lenik. Policja nikogo nie złapała, a prokuratura umorzyła postępowanie, bo rura kosztowała tylko 200 złotych.
Potem nieustaleni sprawcy zaczęli wykorzystywać beton. Wchodzili do szaletów i wsypywali go do sedesów. Na placu Piastowskim zrobili to tak sprytnie, że zabetonowana była jedna kabina, ale z żadnej innej nie można było korzystać, bo woda nie spływała. – Jak ktoś wchodził do kabiny z plecakiem, to obsługa zaraz biegła sprawdzać, czy nie wsypał betonu – słyszymy. – Teraz zmienili taktykę i żeby było trudniej go wy- ciągać, beton jest zmieszany z potłuczonym szkłem.
Pod Blankami zablokowano wejście do szaletu. Odpiłowano wsadzony do zamka klucz, a sam zamek i kilka innych kłódek dodatkowo zasmarowano klejem. Na Wyspie Młyńskiej poprzecinano nawet przewody pod napięciem.
– Jesteśmy w Bydgoszczy po trzy razy na tydzień, usuwamy szkody – mówi Lenik. – Bywa, że wracając, nie dojedziemy do Inowrocławia i dzwoni telefon, że znów wszystko jest zniszczone. Zarządzamy szaletami w czterech miastach Polski. Nigdzie nie dzieją się takie rzeczy jak tu. Ale jesienią i tak staniemy do nowego przetargu.
Bydgoszcz płaci „LE-MO” za zarząd 350 tys. zł rocznie. Dostaje za to 55 tys. zł z „biletów”. – Sytuacja w szaletach przez ten rok się nie pogorszyła – mówi Hanna Pawlikowska, dyrektor wydziału gospodarki komunalnej ratusza.
Oferta „LE-MO” była tańsza o 100 tys. zł od zarządzającej szaletami od 18 lat oferty bydgoskiej firmy „Nieko”. Chcieliśmy zapytać jej szefa, Wiesława Niewiadomego, czy jemu też zdarzały się takie wypadki. Nie odbierał telefonu.
W kraju działa coraz więcej firm, które zajmują się zarządzaniem szaletami. Przetargi na ich prowadzenie – choćby nawet jednego – ogłaszają już bardzo małe gminy. Kryterium wyboru najkorzystniejszej oferty jest jedno – najniższa cena. O wygranej w przetargu decyduje czasem niewiarygodnie mała różnica, np. jedna złotówka.