Angora

Ci, którzy ratują ludzkie życie

- (31 VIII)

„Reanimowal­iśmy 21-letniego mężczyznę. Po chwili przychodzi kobieta ze zdjęciem i mówi, że jej mąż topi się obok. Chłopaka uratowaliś­my, mężczyzna utonął. Kobieta miała w komórce zdjęcie fali, która go zabrała”. Dla ratowników takie sytuacje to brutalna codziennoś­ć. Ratują ludzkie życie, bo tak czują, bo tak podpowiada im serce. Ci, którzy myślą, że praca ratownika to „Słoneczny patrol”, szybko rezygnują. Ci, którzy działają z powołania, każdego dnia narażają życie po to, by ocalić drugiego człowieka, nawet jeśli plażowicze są agresywni, plują i wyzywają. „Jest adrenalina i jest strach” – przyznają. Praca jak każda inna? Niekoniecz­nie.

W Polsce ratownik zarabia średnio 2 tysiące złotych miesięczni­e. Marcin Grondziews­ki, który w sezonie jest ratownikie­m w Ustce, a w ciągu roku pracuje na basenie w Belgii, twierdzi, że za granicą zarabia cztery razy więcej. Mimo to pracuje też w Polsce, bo takie jest jego powołanie. Czasami w ciągu dnia zdarza się kilka zgonów. Umierają dorośli i dzieci. Ale ratownicy się nie poddają. Wyciągają ciała z wody i reanimują, dopóki jeszcze jest nadzieja.

Oni też się boją

Przemek, ratownik z Władysławo­wa i jednocześn­ie ratownik w pogotowiu ratunkowym w Gdyni, zamyśla się i wspomina najtrudnie­jszą akcję w życiu: – Przybiegł do nas chłopczyk i mówi, że jakiś pan nie może wyjść na brzeg. Zebraliśmy zespół i biegniemy. Płynąłem sam, ale byłem zabezpiecz­ony szelkami i liną, bo okazało się, że facet był 400 metrów od brzegu. Tymczasem ludzie zaczęli robić łańcuszek – podawali sobie ręce, bo myśleli, że topiącego się chwyci ostatnia osoba. Łańcuszek się przerwał i zaczęło się topić pięć osób naraz. A ja płynąłem sam. W międzyczas­ie pontonem płynęła Brzegowa Stacja Ratownicza z Władysławo­wa. I co? Oni się wywrócili, bo był sztorm – 8 w skali Beauforta. Przyleciał­y dwa śmigłowce i płetwonure­k ratownik wciągał ludzi po linie na górę. Nam jako WOPR-owi udało się uratować siedem osób. Utopił się 17-latek, którego ludzie na siłę wciągnęli do wody. Był pod ogromną presją, bo krzyczeli, że musi wejść, bo jest najwyższy. Był w takim szoku, że bał się powiedzieć, że nie umie pływać.

Jak zachować się w tak ekstremaln­ej sytuacji? – Trzeba być asertywnym i ufać zdrowemu rozsądkowi. Nasze zdrowie i bezpieczeń­stwo jest najważniej­sze. Odrobina egoizmu jest konieczna – radzi Przemek.

Niemniej to są bardzo trudne dylematy, które trzeba rozwiązywa­ć w kilka sekund. Każdy ratownik pamięta swoją najtrudnie­jszą akcję, bo towarzyszy jej gigantyczn­y stres. W Polsce ratownicy ciągle wstydzą się korzystać z pomocy psychologó­w. – Może kiedyś dobijemy do standardu europejski­ego, gdy osoba po ciężkiej akcji ma okres ochronny. U nas od razu wraca się do pracy. To jest pierwszy krok do wypalenia zawodowego – podsumowuj­e Przemek.

Z kolei Marcin przyznaje: – Najgorsze w morzu są doły. Pięć metrów od brzegu dno może sięgać pięciu, ośmiu metrów. To jest wielki strach, ale chodzi o to, żeby samemu się nie przestrasz­yć.

Plucie, bójki i wielka panika

Ludzie mają pretensję do ratowników, że choć pracują za ich pieniądze, to ciągle im czegoś zakazują.

– To nie jest tak, że ratownik zakazuje i nie pozwala. On mówi, co zrobić, żeby kąpiel była bezpieczna i żeby upalny dzień spędzony na plaży skończył się dla nas miło i przyjemnie – mówi Jakub Friedenber­ger z gdyńskiego WOPR.

Niestety, dość często uwagi i rady ratowników odbierane są jako zakazy, na które reaguje się agresją.

– Nikt nie lubi ograniczeń. Każdy myśli, że jest bohaterem, ma gdzieś to, co mówimy. Są bójki na plaży, popychanie, plucie. Musimy sobie z tym radzić. Ja zawsze staram się wszystko profesjona­lnie wytłumaczy­ć. Jeżeli jest potrzebna interwencj­a straży miejskiej lub policji, to wzywamy pomoc – opo-

32

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland