Ci, którzy ratują ludzkie życie
„Reanimowaliśmy 21-letniego mężczyznę. Po chwili przychodzi kobieta ze zdjęciem i mówi, że jej mąż topi się obok. Chłopaka uratowaliśmy, mężczyzna utonął. Kobieta miała w komórce zdjęcie fali, która go zabrała”. Dla ratowników takie sytuacje to brutalna codzienność. Ratują ludzkie życie, bo tak czują, bo tak podpowiada im serce. Ci, którzy myślą, że praca ratownika to „Słoneczny patrol”, szybko rezygnują. Ci, którzy działają z powołania, każdego dnia narażają życie po to, by ocalić drugiego człowieka, nawet jeśli plażowicze są agresywni, plują i wyzywają. „Jest adrenalina i jest strach” – przyznają. Praca jak każda inna? Niekoniecznie.
W Polsce ratownik zarabia średnio 2 tysiące złotych miesięcznie. Marcin Grondziewski, który w sezonie jest ratownikiem w Ustce, a w ciągu roku pracuje na basenie w Belgii, twierdzi, że za granicą zarabia cztery razy więcej. Mimo to pracuje też w Polsce, bo takie jest jego powołanie. Czasami w ciągu dnia zdarza się kilka zgonów. Umierają dorośli i dzieci. Ale ratownicy się nie poddają. Wyciągają ciała z wody i reanimują, dopóki jeszcze jest nadzieja.
Oni też się boją
Przemek, ratownik z Władysławowa i jednocześnie ratownik w pogotowiu ratunkowym w Gdyni, zamyśla się i wspomina najtrudniejszą akcję w życiu: – Przybiegł do nas chłopczyk i mówi, że jakiś pan nie może wyjść na brzeg. Zebraliśmy zespół i biegniemy. Płynąłem sam, ale byłem zabezpieczony szelkami i liną, bo okazało się, że facet był 400 metrów od brzegu. Tymczasem ludzie zaczęli robić łańcuszek – podawali sobie ręce, bo myśleli, że topiącego się chwyci ostatnia osoba. Łańcuszek się przerwał i zaczęło się topić pięć osób naraz. A ja płynąłem sam. W międzyczasie pontonem płynęła Brzegowa Stacja Ratownicza z Władysławowa. I co? Oni się wywrócili, bo był sztorm – 8 w skali Beauforta. Przyleciały dwa śmigłowce i płetwonurek ratownik wciągał ludzi po linie na górę. Nam jako WOPR-owi udało się uratować siedem osób. Utopił się 17-latek, którego ludzie na siłę wciągnęli do wody. Był pod ogromną presją, bo krzyczeli, że musi wejść, bo jest najwyższy. Był w takim szoku, że bał się powiedzieć, że nie umie pływać.
Jak zachować się w tak ekstremalnej sytuacji? – Trzeba być asertywnym i ufać zdrowemu rozsądkowi. Nasze zdrowie i bezpieczeństwo jest najważniejsze. Odrobina egoizmu jest konieczna – radzi Przemek.
Niemniej to są bardzo trudne dylematy, które trzeba rozwiązywać w kilka sekund. Każdy ratownik pamięta swoją najtrudniejszą akcję, bo towarzyszy jej gigantyczny stres. W Polsce ratownicy ciągle wstydzą się korzystać z pomocy psychologów. – Może kiedyś dobijemy do standardu europejskiego, gdy osoba po ciężkiej akcji ma okres ochronny. U nas od razu wraca się do pracy. To jest pierwszy krok do wypalenia zawodowego – podsumowuje Przemek.
Z kolei Marcin przyznaje: – Najgorsze w morzu są doły. Pięć metrów od brzegu dno może sięgać pięciu, ośmiu metrów. To jest wielki strach, ale chodzi o to, żeby samemu się nie przestraszyć.
Plucie, bójki i wielka panika
Ludzie mają pretensję do ratowników, że choć pracują za ich pieniądze, to ciągle im czegoś zakazują.
– To nie jest tak, że ratownik zakazuje i nie pozwala. On mówi, co zrobić, żeby kąpiel była bezpieczna i żeby upalny dzień spędzony na plaży skończył się dla nas miło i przyjemnie – mówi Jakub Friedenberger z gdyńskiego WOPR.
Niestety, dość często uwagi i rady ratowników odbierane są jako zakazy, na które reaguje się agresją.
– Nikt nie lubi ograniczeń. Każdy myśli, że jest bohaterem, ma gdzieś to, co mówimy. Są bójki na plaży, popychanie, plucie. Musimy sobie z tym radzić. Ja zawsze staram się wszystko profesjonalnie wytłumaczyć. Jeżeli jest potrzebna interwencja straży miejskiej lub policji, to wzywamy pomoc – opo-
32