U nas w firmie...
Motto: Zaprawdę powiadam wam, mówi dobra księga: cisi posiądą ziemię. W przekładzie znaczy to: głupi są najwytrwalsi. (Anonim)
I’d like to have your advice on how to live comfortably without working hard. (Jack Favell)
Czas spędzam w korporacji na 25. piętrze (kłamię, nie powiem wam, które to jest piętro) w kancelarii Dupek & Dupek & Złamany Kutas oraz wspólnicy. Mój adres to piotrc@ddzk.com.
Generalnie prawo wydaje się ludziom trudne, bo używa się wielu trudnych słów, jak: komandytariusz, posesor, prius quam exaudias ne iudices. Trudne i nietrudne – mój wykładowca kiedyś mi to na zajęciach ładnie wytłumaczył.
Był sobie sędzia. Wybitny praktyk i teoretyk. Wiele dla tego poziomu poświęcił. W wieku młodym, zamiast obmacywać panny i zrywać z nich majtki, macał jeno skórzane okładki prawniczych komentarzy. Garb mu od schylania się nad książkami rósł, a zimą szkliwo na zębach w chałupie pękało. Z zimna, bo go stać na ogrzewanie nie było. Nic to. Nadal się uczył. Pewnego dnia pan sędzia dostał awans do Sądu Najwyższego. Na jego ostatnią rozprawę w starym sądzie przyszli prawnicy z całej okolicy. Posłuchać mistrza. Traf chciał, że dwóch chłopów kłóciło się o miedzę. Sprawa była ciekawa dla teoretyków, z różnych względów, które są trudne albo nieistotne, więc na jedno wychodzi. Pan sędzia zaczął czytać uzasadnienie. Czytał bardzo mądrze i uczenie, aż wszyscy obecni na sali mecenasi, radcy i ich z deczka przygłupi praktykanci stwierdzili: tak, to wielki talent. Mozart paragrafów, Paganini uzasadnień, Michael Schumacher wykładni. Czytał dziesięć minut, pół godziny, godzinę. Skończył.
Chłop numer jeden spojrzał na chłopa numer dwa z wyrazem twarzy wyrażającym: kapujesz coś, kurwa, z tego? Numer dwa podrapał się po głowie. Sędzia wtedy spojrzał na chłopów, wskazał ręką i stwierdził:
– Pan wygrał, pan przegrał, dziękuję bardzo.
W tym momencie dowiódł, że jest godzien bycia sędzią Sądu Najwyższego. Znaczy się, prawo może być zrozumiałe dla każdego livesa.
U nas w firmie robimy to nieco inaczej. Proste rzeczy zabierają nam dużo czasu, klientom tłumaczymy je tak, aby na wszelki wypadek niczego nie załapali, a w zamian dostają duże rachunki. Cała sytuacja ma jedną zaletę: rachunki wystawiane są na bardzo eleganckim papierze z nazwą dużej korporacji w nagłówku. A ten ostatni element, wydaje mi się, satysfakcjonuje wszystkich. – Co to jest gra wstępna? – To jest to, co się dzieje, zanim zostaniesz wydymany. A gra wstępna rozpoczyna się zazwyczaj od słów: „Witamy serdecznie w skromnych progach naszej kancelarii”.
Na 25. piętro jedzie się 3 minuty i 27 sekund. W windzie najgorsze jest to, że stykasz się z ludźmi, których nie znasz lub ledwo znasz. Ci, których nie znasz, są lepsi. Nie musisz z nimi rozmawiać, wystarczy tylko, że się uśmiechniesz i poudajesz sympatycznego. Z tymi, których ledwo znasz, trzeba rozmawiać. Dawniej wpadałem w takiej sytuacji w przerażenie. Teraz już wiem, że grunt to standard. W odwodzie mam trzy tematy: 1. Jak wolno jedzie winda. 2. Jaki jestem dzisiaj senny. 3. Co za wredna pogoda. Później jest: „Dziękuję, trzymaj się ciepło, miłego dnia”. W normalnym języku dyskusja wygląda mniej więcej tak:
– O, kurwa, ale mam pecha, muszę jechać akurat z Tobą?
– Nic mi nie mów. Gdybym wiedział, poczekałbym na inną windę.
– No dobra, czym mi pozawracasz dzisiaj dupę? Tylko błagam, nie pierdol znów o pogodzie, bo mi się od tego rzygać chce. – Lepiej zainwestuj w tic-taki. – Ta z lewej ma niezłe cycki. – To prawda, też bym ją przeleciał. – To co, do jutra? – No. – Giń, skurwysynu! – Spierdalaj, matkojebco. Wychodzę z windy i idę do swojej klatki dla brojlera.
Wpokoju jest nas czworo... i Gustaw, czyli mniejszy boss. Gustaw jest cztery lata ode mnie starszy i jest senior associate w dziale nieruchomości. Ma widok z 25. piętra na panoramę Warszawy. Dobry prawnik – dobry widok. Oprócz mnie w pokoju są: Marian – radca, zastępca Gustawa. 37 lat. Żona, małe dziecko, kombi, fotelik dziecięcy. Jego hobby to centra handlowe. Słynie z tego, że od trzech lat nie był na ulicy. W domu zjeżdża do podziemnego garażu. Jedzie do pracy. Wjeżdża do podziemnego garażu. Jedzie windą na górę. Po pracy jedzie znowu windą na dół, a następnie do podziemnego garażu w centrum handlowym. Jego świat jest bezpieczny, a mimo to cały czas się boi, że straci to, co ma.
Olga – mokre marzenie męskiej części kancelarii.
Krzysiek – starszy prawnik, 29 lat. Krzysiek jest chudy, wysoki i pryszczaty. Kończy aplikację radcowską i lubi amfetaminę. To nowe pokolenie. Interesują go głównie: kopro, kariera i golf.
No i jestem ja. Niektórzy nazywają mnie yuppie, bo pracuję, gdzie pracuję, i chodzę w garniturze do pracy. Nie zgadzam się z tym. Yuppie w naszym kraju byli na początku lat 90. Na knajpy i kurwy wydali kasę, którą powinienem zarabiać teraz ja. Nie czuję do nich żalu. Sam zrobiłbym na ich miejscu to samo. Ludzie, którzy mają dziś 45 lat, mają coś za sobą. Jakieś ideały, jakiś styropian. Wiedzieli, o co walczą: o wolność, kasę i większą liczbę produktów spożywczych. Mieli cel w życiu.
Mnie to nie łechce. Chciałbym chcieć spokojnej emerytury w wieku 35 lat.
Naszym szefem (czyli szefem wszystkich szefów) jest Stefan, przez wszystkich nazywany Terrible Stefanem. O Stefanie nikt nie mówi per szef. Stefan wystarczy, bo każdy wie, o kogo chodzi. Stefan równa się Posejdon. Stefan marszczy brew i wszyscy prawnicy robią pompki. Stefan jest niski. Ma 50 lat, kręcone siwe włosy i spojrzenie głodnego pytona. Chodzi w ciemnych, szytych w Londynie garniturach. Skończył Oxford. Dziesięć lat pracował w centrali naszej firmy w Anglii. Stefan „posiada doświadczenie w doradzaniu stronom umów kredytowych, prowadził liczne przedsięwzięcia z udziałem międzynarodowych instytucji finansowych, brał udział w wielu projektach prywatyzacyjnych, nadzorując zarówno zagadnienia z zakresu prawa handlowego, jak i umów dotyczących ich finansowania”. Jeździ lexusem w wersji prestige. 283 konie za 402 tys. zł.
Gdyby mieszkał u Brytoli, kupiłby sobie rolls-royce’a albo bentleya. W Polsce, jak twierdzi, to zbędna ostentacja.
Stefan w firmie występuje w kilku stanach przejściowych. Jest Stefan wnerwiony, podkurwiony i ostro wkurwiony. W annałach firmy przechowywana jest historia, jak Stefan wezwał rok temu Gustawa na dywanik.
TEGO GUSTAWA, który studia zrobił w trzy lata, doktorat w półtora roku, a jego pech polegał na tym, że był na miejscu, kiedy coś się posypało. Stefan łypnął na niego okiem. I zapytał z niedowierzaniem: „Ty, Gustaw, ty chciałbyś zostać prawnikiem?!”. Tutaj wstawić ciszę. I jeszcze trochę ciszy. Oczywiście, że Gustawowi zabrakło konceptu, żeby to spuentować. Bo kiedy Stefan jest zły, gówno zastyga prawnikom w kiszkach niezależnie od stażu. Stefan wnerwiony zadaje pytanie: „Jak pięćdziesięciu prawników może pracować tak źle?”. Odpowiedź brzmi: „Może”. A źli prawnicy nie dostają premii i nie wychodzą przed dwudziestą drugą z pracy. Jeśli pierdolimy lub – jak kto woli – zawalamy ważny projekt, porządek dziobania jest następujący: 1. Dawane są sugestie partnerom. 2. Wspólnicy przekazują wskazówki (lekka zjebka) senior associates. 3. Opierdalani są zwykli prawnicy. Efekt? Młodsi prawnicy nie mają weekendu. Za to w piątki możemy nawet założyć ubrania z numerkami.
UBRANIA Z NUMERKAMI – Ciuchy kupowane w wielkich centrach handlowych w rodzaju: Esprit, Reserved, Gap, Abercrombie, Scotch and Soda. Przeważnie wielokolorowe. Często w wersji uniseks. Łatwo się je zdejmuje, co ułatwia wzajemną penetrację. Według przedstawicieli starszego pokolenia porzucenie ubrań z numerkami na rzecz garniturów równa się wkroczeniu w dorosłość. Ciąg dalszy za tydzień PIOTR C. „POKOLENIE IKEA” Wydawnictwo NOVAE RES, Gdynia 2012. Cena 27,90 zł.
(Tytuł odcinka pochodzi od redakcji „Angory”)