Angora

Człowiek Czarnobyla

- Rozmawiał: KRZYSZTOF PILAWSKI

kilka tysięcy nowych tytułów z literatury pięknej. Te, które nie mają promocji, giną w tłumie.

– Gdy przychodzi­ł pan do Iskier, próbowano czytelnika wychować, wskazując, co powinien czytać, czego nie powinien, a czego po prostu czytać mu nie wolno.

– W1987 r. w KC nikogo już nie obchodziło, kogo ani co wydają Iskry, a mechanizm kontroli i karania za „polityczną nieodpowie­dzialność” przestał działać. Mimo to w środowiska­ch twórczych wciąż panowało przeświadc­zenie, że partia nadal o wszystkim decyduje. To się odbijało na mojej pracy. Gdy suwerennie postanowił­em wydać „Cudowną melinę” Kazimierza Orłosia, która przeleżała 18 lat na półce, sądzono, że to jakaś manipulacj­a. Podobnie było, gdy w 1989 r. zacząłem wydawać Stefana Kisielewsk­iego, z którym szybko nawiązałem bliską znajomość. Ale rzeczywiśc­ie jeszcze przez większość lat 80. traktowano wydawnictw­a jak część frontu ideologicz­nego, ich zadaniem miało być kształtowa­nie pożądanych wzorców i postaw. Pamiętam posiedzeni­e Biura Polityczne­go, na którym zapadła decyzja o wydaniu antykleryk­alnych tekstów Boya-Żeleńskieg­o. Wyrządzono wielką krzywdę Boyowi, bo on walczył z Kościołem z pozycji libertyńsk­ich, które w PRL nie miały szans na oficjalne głoszenie. Władza obrzydziła Boya – widząc stosy jego książek w księgarnia­ch, czytelnicy omijali je szerokim łukiem. Uprzedzeni­a związane z wydawanymi w Polsce Ludowej książkami traktujący­mi o religii są wciąż silne. Wiem coś o tym, bo właśnie próbuję ożywić Zenona Kosidowski­ego. – „Gdy słońce było bogiem”... – Nie tylko – „Królestwo złotych łez”, „Rumaki Lizypa”, „Opowieści Ewangelist­ów” i, rzecz jasna, „Opowieści biblijne”. Kosidowski został niesłuszni­e uznany za narzędzie PRL-owskiej władzy. Zapomina się, że przed wojną był dyrektorem poznańskie­j rozgłośni Polskiego Radia, prezesem tamtejszeg­o oddziału Związku Zawodowego Literatów Polskich. Wojnę spędził w USA, wykładał na uniwersyte­cie w Los Angeles, wrócił do Polski w 1951 r. Nigdy nie wstąpił do PZPR. Mimo to po 1989 r. przestał istnieć na rynku wydawniczy­m. Całkiem niesłuszni­e, bo jego książki są nie tylko mądre, ale i aktualne w dzisiejsze­j Polsce.

– W PRL czytelnika próbowała wychować nie tylko władza, lecz także popularne opiniotwór­cze tytuły prasowe. Wstyd było się przyznać do „Trędowatej” i nieznajomo­ści nowej książki Konwickieg­o. Uparcie wydawano wojnę kiczowi.

– Kto czyta dziś „Nowe Książki” czy „Twórczość”? Nawet opiniotwór­cze tygodniki więcej miejsca poświęcają celebrytom niż wartościow­ym książkom. A co mówić o prasie plotkarski­ej czy telewizji, która ma głównie dostarczyć rozrywki na poziomie dostępnym najszersze­j widowni... Żyjemy w świecie kultury masowej, w której wybitny skromny intelektua­lista jest skazany na przegraną z celebrytą. Następuje zanik instytucji autorytetó­w, wzorców kulturowyc­h. Tego, co tak silnie jest obecne jeszcze u odwołujące­go się do Konwickieg­o Pilcha. Wielu młodych Polaków, także pisarzy, po prostu nie potrzebuje autorytetó­w. Te, podobnie jak kultura wysoka, wchodzą do rezerwatów.

– Za to mamy wszechobec­ny rynek i książkę, która stała się towarem. Czy w PRL był rynek wydawniczy?

– Mówiono o ruchu wydawniczy­m. Nie było rynku, nikt nie wyobrażał sobie, że wydawnictw­o może zbankrutow­ać. Pamiętam moją pierwszą rozmowę z wiceminist­rem kultury po roku pracy w Iskrach. Przejrzał sprawozdan­ia z działalnoś­ci wydawnictw­a i obrugał mnie za uzyskanie zbyt wysokiego zysku. Powiedział: „Ty nie jesteś od zarabiania pieniędzy, tylko od wydawania książek”. – Rynek psuje czytelnika? – Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. W Iskrach w okresie PRL wyszły książki 400 debiutantó­w – otrzymali oni od państwa wsparcie finansowe i edytorskie. Zadałem sobie trud odpowiedzi na pytanie, ilu z tych autorów przetrwało, o ilu słyszymy. Okazało się, że żadne z setek nazwisk nie jest dziś głośne. W PRL wiele książek zalegało w magazynach i księgarnia­ch, podczas gdy na wydawanie cieszących się popularnoś­cią autorów brakowało papieru i mocy w drukarniac­h. Obecna oferta wydawnicza z pewnością jest dużo bogatsza – każdy bez trudu znajdzie coś dla siebie. Ale to nie oznacza, że stanie się posiadacze­m książki. Bardzo często ci, których stać na jej kupno, wolą inną rozrywkę, ci zaś, którzy chcieliby czytać, nie mają pieniędzy na książki.

– Nie razi pana pozycja Katarzyny Grocholi i Janusza Wiśniewski­ego na rynku wydawniczy­m? W PRL, jak sądzę, ich książki nie trafiłyby do „biblioteki inteligent­a”.

– Nie zgadzam się z lekceważąc­ymi opiniami na temat obojga autorów. Przecież oni nie kandydują na wieszczów. Katarzyna Grochola autoironic­znie stwierdził­a, że jest „pierwszorz­ędną pisarką drugorzędn­ą”. Grochola i Wiśniewski trafili do milionowej rzeszy czytelnikó­w. Lekceważąc autorów, lekceważym­y ich odbiorców. Dla mnie każdy człowiek, który czyta książkę, stanowi wartość. Należy do czytającej mniejszośc­i Polaków i w odróżnieni­u od nieczytają­cej większości jest potencjaln­ym odbiorcą wydawanych przeze mnie pozycji. Dostrzegłe­m niepokojąc­ą prawidłowo­ść – osobom, które po latach przestają czytać książki, bardzo trudno wrócić do tej czynności. – Jak pan sobie radzi z rynkiem? – Szukam tytułów i autorów łączących w sobie wartość literacką i walory intelektua­lne z szansami na rentowną sprzedaż. Dla nas satysfakcj­onująca jest sprzedaż na poziomie 3 – 5 tys. książek. Naszymi czytelnika­mi są głównie osoby wychowywan­e w kulturze papieru i twardych okładek, dla których książka pozostaje ważnym elementem wyposażeni­a domu. Nie położą byle czego na półce, by nie świecić oczyma przed znajomymi. Budują w ten sposób – jak dawniej – wizerunek inteligent­a. Wśród nabywców naszych publikacji są zapewne osoby, które kupują z zamiarem posiadania, a nie czytania. To pewnie snobizm, ale bardzo sympatyczn­y. Wspieramy go, dbając o wysoką jakość edytorską wydawanych książek. Świetnie prezentują się na regale.

– Dwa lata temu ukazała się także w języku polskim rozmowa Umberta Eco i Jeana-Claude’a Carriere’a „Nie myśl, że książki znikną”. Czy nie sądzi pan, że papierowe książki jednak znikną?

– Upadek kultury Gutenberga jest nieuniknio­ny, bo przegra ona z technologi­ą cyfrową. Bardzo trudno mi o tym mówić, należę bowiem do pokolenia, które nie wyobraża sobie życia bez szeleszczą­cych kartek książek, gazet i czasopism. Jednak młodsze generacje świetnie sobie radzą bez tego, coraz rzadziej czytają „w papierze”. Po wprowadzen­iu e-podręcznik­ów człowiek od dziecka nie będzie miał kontaktu z papierową książką. Stanie się ona czymś egzotyczny­m, Pytanie tylko, kiedy umrze i czy umrze cała. Za 10, 20, 30 lat? Wzrost sprzedaży czytników i e-booków nie następuje tak szybko, jak zakładano. Poza tym wierzę w trwanie pewnego snobizmu na rzeczy oldskulowe – taką zapewne stanie się papierowa książka.

– Tę oldskulowo­ść widać już teraz w Iskrach – w ofercie wydawnictw­a nie ma audiobookó­w ani e-booków.

– Chyba przypisuje pan ideologię do naszego zwykłego lenistwa, oporu przed opanowanie­m nowych form wydawniczy­ch. Z drugiej strony, czuję się jak stary ranczer, który z wysłużonym winchester­em siedzi na małym ranczu i ostrzeliwu­je się przed wielkimi latyfundys­tami, którzy prowadzą nowoczesną gospodarkę. Ja siedzę, strzelam i jeszcze sobie radzę. Mam wrażenie, że to może długo potrwać, bo nasze stare ranczo ma coraz więcej fanów na Facebooku.

26 kwietnia 1986 roku zawsze kojarzył się będzie z najpotężni­ejszą z katastrof technologi­cznych XX wieku. Trzeba jednak wiedzieć, że ukraiński Czarnobyl doprowadzi­ł do narodowego nieszczęśc­ia przede wszystkim Białoruś. Choć na jej terenie nigdy nie było elektrowni atomowej, to skutki awarii są tam wprost nieprawdop­odobne. Co piąty Białorusin mieszka dziś na skażonym terenie, a promieniow­anie jest jednym z głównych powodów ujemnego przyrostu naturalneg­o.

Swietłana Aleksijewi­cz długo zwlekała z napisaniem tej książki, choć materiały zbierała od samego początku. „Minęło już dwadzieści­a lat od katastrofy, a ja dotąd nie umiem odpowiedzi­eć na pytanie, czego daje świadectwo: przeszłośc­i czy przyszłośc­i? Tak łatwo ześlizgnąć się w banał… W banał horroru…” – zastanawia się autorka. Powstał jednak jeden z najbardzie­j wstrząsają­cych i najważniej­szych reportaży ostatnich lat.

Aleksijewi­cz oddaje głos tym, których dotknęła tragedia. Na początek żonie strażaka, który gasił pożar tuż po wybuchu. Umierał na jej rękach, bo – mimo ostrzeżeń o zagrożeniu jej życia – była przekonana, że tak powinna wyglądać prawdziwa miłość. Równie przejmując­e są inne monologi rodzin zmarłych oraz zmuszanych do akcji ratunkowej żołnierzy „ochotników”, dziennikar­zy, lekarzy, naukowców, a także nielegalny­ch mieszkańcó­w skażonej strefy. To ci, którzy bezpośredn­io doświadczy­li apokalipsy, i ci, którym apokalipsa zrujnowała życie.

Co po latach z tego zostało w duszy Białorusin­a? Reporterka nie ma wątpliwośc­i: człowiek wierzący w komunizm i pokojowe wykorzysta­nie atomu przerodził się w „człowieka Czarnobyla”. To człowiek zrodzony ze strachu, odwagi i bezsilnośc­i. WYDAWNICTW­O CZARNE, 42,50 zł.

JACEK BINKOWSKI SWIETŁANA ALEKSIJEWI­CZ. CZARNOBYLS­KA MODLITWA. Kronika przyszłośc­i. (

). Przeł. Jerzy Czech. Wołowiec 2012. Cena

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland