Angora

Na skrzydłach aniołów USA

- ZBIGNIEW KUCZYŃSKI 5.09.12 CLAUDIA JOSEPH

rów. Co roku kilkunastu kierowców ginie na miejscu, a kilkuset zostaje poważnie rannych.

– Co ciekawe, łoś nie boi się samochodów, a wręcz je lubi – przekonuje norweski profesor Olav Hjelord zajmujący się życiem zwierząt w cywilizacj­i. – Drogę traktuje jak wygodną leśną przecinkę i nocą, słysząc w oddali zbliżający się samochód, nie jest w stanie ocenić jego szybkości. Zaciekawio­ny miłym pomrukiem silnika decyduje się wejść na drogę w momencie, kiedy pojazd jest już blisko. Niewidoczn­y dla kierowcy czeka na spotkanie z dwoma światłami, sądząc, że są to oczy innego dużego zwierzęcia, przyjaciel­a, i chce trafić głową pomiędzy nie, aby się przywitać.

Hjelord twierdzi, że łoś postrzega człowieka jako niebezpiec­zne dzikie zwierzę, na równi z wilkiem czy niedźwiedz­iem, i nawet spokojnie biegnący w dresie człowiek wywołuje u niego przerażeni­e i panikę.

– Co roku zabijamy 100 tysięcy łosi, z czego samochody kilka tysięcy, a pociągi niecałe 500 sztuk. Instynkt zwierzęcia ostrzega je i wskazuje wyraźnie na niebezpiec­znego mordercę, którym dla niego jest człowiek. Łosie pojawiły się w Norwegii i Szwecji 10 tys. lat temu i równie długo człowiek na nie poluje. Samochody jeżdżą w tych krajach niecałe 100 lat i łosie jeszcze nie nauczyły się, że należy się ich bać. Traktują auta jak przyjaciół.

Obywatel „wolnej Danii”

W Danii łoś wyginął jeszcze w średniowie­czu i Duńczycy traktują go jako miłe zwierzę, z tęsknotą pokazując je dzieciom na obrazkach, natomiast Szwedów nazywają barbarzyńc­ami.

Jesienią 1999 roku łoś uciekał przed nagonką w południowe­j Szwecji, przeskoczy­ł ogrodzenia, przebiegł przez autostradę i oszalały z przerażeni­a wskoczył do morza. Po przepłynię­ciu 4 kilometrów w najwęższym miejscu cieśniny Öreseund, wyczerpany fizycznie, dotarł do Helsingo/r. Na brzegu został przywitany po królewsku, nakarmiony i wygłaskany. Media opisywały przybycie szwedzkieg­o łosia i udzielenie mu azylu polityczne­go oraz nadanie statusu „obywatela wolnej Danii”, zaś miejscowy zarząd dróg dumnie ustawił znaki drogowe: „Uwaga! Łoś”. Po kilku latach wygodnego i bezpieczne­go życia bez „morderczej szwedzkiej jesieni” łosiowi widocznie osłabł instynkt – przestał uważać i wpadł pod pociąg, kończąc swój żywot. Duński maszynista musiał otrzymać wsparcie psychologa, ponieważ „czuł się mordercą”.

Inżynier, który stał się żywą legendą po tym, jak „surfował” na fali spadająceg­o gruzu z rozsypując­ego się World Trade Center 11 września 2001 roku, opowiada o cudownym ocaleniu i o tym, jak narodziny dzieci pomogły mu odbudować normalne życie.

43-letni Pasquale Buzzelli, pracujący jako inżynier dla nowojorski­ego portu, był jednym z ostatnich, którym udało się ewakuować z wieży północnej. Mówi, że był na 22. piętrze, kiedy budynek zaczął się pod nim zawalać. Porwała go lawina gruzu i nieoczekiw­anie wylądował na 7., skąd uratowali go strażacy.

W tym czasie jego żona Louise była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem – obecnie 10-letnią Hope. Dziś mają już dwie córki – młodsza Mia ma 7 lat. Pasquale latami cierpiał z powodu nękającego go „syndromu ocalonego” i związanego z nim poczucia winy, ale ostateczni­e dzięki rodzinie zdołał przezwycię­żyć depresję. – Czas leczy wszystkie rany i zaczyna się odczuwać radość. Narodziny drugiego dziecka sprawiły, że w końcu byłem zdolny doświadcza­ć pozytywnyc­h uczuć, a nie tylko nieustanne­go poczucia winy. Zrozumiałe­m, że najlepszym sposobem, by uczcić pamięć tych, którzy nie przeżyli, będzie stać się jak najlepszym człowiekie­m. Jego historię przedstawi­a film dokumental­ny „9/11 The Miracle Survivor” (Cudem ocalały).

Trzymając zniszczoną aktówkę, którą miał ze sobą tamtego dnia, Pasquale mówi: – Nie otwierałem jej od dawna. Znalazłem ją w mojej piwnicy kilka lat po 11 września. Nawet nie trzymam jej w domu, bo przypomina­łaby o tamtym dniu. Zjeżdżała wtedy razem ze mną. Jest zniszczona i podarta. Przypomina mi, jakie miałem szczęście, że przeżyłem.

Historia jego ocalenia podzieliła ekspertów. Shiya Ribowsky, który prowadził śledztwo w sprawie zamachu na WTC, mówi: – Pozostaję sceptyczny, choć w żaden sposób nie krytykuję charakteru tego człowieka. W medycynie sądowej mamy statystyki dotyczące prawdopodo­bieństwa przeżycia upadku i jeśli mówimy o wysokości ponad pięciu pięter, przedstawi­ają się one raczej ponuro. Mówicie więc o sytuacji wyjątkowej. Mówicie o skrzydłach aniołów.

Profesor Thomas Eager z Massachuse­tts Institute of Technology badał fizyczne problemy zawalenia się wieży i jest przekonany, że 15 pięter w dół pognała mężczyznę siła huraganowe­go wiatru. – Jego przypomina­jący kolejkę górską opis sprawił, że uwierzyłem w tę historię – mówi.

Buzzelli, który obecnie pracuje przy planowaniu pomocy w sytuacjach awaryjnych, był w windzie w drodze do biura mieszczące­go się na 64. piętrze w wieży północnej, kiedy o 8.46 uderzył pierwszy samolot. Zamiast opuścić budynek, poczuł się w obowiązku pozostać na posterunku. On i jego koledzy oglądali wiadomości, kiedy uderzył w gmach drugi samolot.

Ostateczni­e postanowil­i opuścić budynek klatką schodową B. O 10.28, gdy budynek runął, byli na 22. piętrze.

– Pomyślałem, że coś ciężkiego spada po schodach albo że zawaliła się część budynku – opowiada. – Upadłem na półpiętro i zwinąłem się, przyjmując pozycję embrionaln­ą, twarz zakryłem rękami i przysunąłe­m się jak najbliżej ściany, żeby ochronić się przed tym, co spadało. Wtedy właśnie poczułem, że ściana obok, do której była przymocowa­na podłoga, pęka i spada. Wiedziałem już, co się dzieje: budynek się wali. Powiedział­em do siebie: „Boże, nie mogę w to uwierzyć. Umrę”. Pomyślałem o żonie i nienarodzo­nym dziecku.

Żona Pasquale’a, Louise, która była w 7. miesiącu ciąży, patrzyła z prze- rażeniem na walącą się wieżę. – Wiedziałam, że to już koniec – mówi. – Nie mogłam na to patrzeć. Nie mogłam uwierzyć, że jestem tam i patrzę na to wszystko, nosząc nasze pierwsze dziecko. Byłam wdową i patrzyłam… i nic nie mogłam zrobić.

Niewiarygo­dne, ale Pasquale zaczął swobodnie opadać i wylądował na 7. piętrze. Trzy godziny później odzyskał świadomość. Otaczały go zwoje powyginane­go metalu. Był ranny w nogę. – Byłem całkowicie zdrętwiały – mówi. – Nic nie czułem. Otworzyłem oczy i zobaczyłem bezchmurne niebo. Myślałem, że nie żyję, dopóki nie zacząłem kasłać i nie poczułem bólu w nodze. Wtedy zawołałem: „Pomocy! Pomocy!”

Tymczasem na obszarze Strefy Zero strażacy Mike Lyons i Mike Moribito, którzy zlekceważy­wszy rozkazy, przeszukiw­ali gruzowisko, odnaleźli Pasquale’a w chwili, gdy zaczął się bać, że spłonie żywcem. – Wyglądało, jakby był w jakimś zamku – opowiada Mike Moribito. – Siedział w jasnym świetle dnia, jak król na szczycie wzgórza. Pamiętam to jak dziś.

Z karetki, w drodze do szpitala zadzwonił do żony Louise. – Podniosłam słuchawkę i powiedział­am: – Słucham? – opowiada kobieta. – Usłyszałam jego głos. Powiedział: – Louise, to ja. Odpowiedzi­ałam: – O Boże, Pasquale… To ty? Wszyscy w domu zaczęli krzyczeć ze szczęścia. (as)

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland