Na skrzydłach aniołów USA
rów. Co roku kilkunastu kierowców ginie na miejscu, a kilkuset zostaje poważnie rannych.
– Co ciekawe, łoś nie boi się samochodów, a wręcz je lubi – przekonuje norweski profesor Olav Hjelord zajmujący się życiem zwierząt w cywilizacji. – Drogę traktuje jak wygodną leśną przecinkę i nocą, słysząc w oddali zbliżający się samochód, nie jest w stanie ocenić jego szybkości. Zaciekawiony miłym pomrukiem silnika decyduje się wejść na drogę w momencie, kiedy pojazd jest już blisko. Niewidoczny dla kierowcy czeka na spotkanie z dwoma światłami, sądząc, że są to oczy innego dużego zwierzęcia, przyjaciela, i chce trafić głową pomiędzy nie, aby się przywitać.
Hjelord twierdzi, że łoś postrzega człowieka jako niebezpieczne dzikie zwierzę, na równi z wilkiem czy niedźwiedziem, i nawet spokojnie biegnący w dresie człowiek wywołuje u niego przerażenie i panikę.
– Co roku zabijamy 100 tysięcy łosi, z czego samochody kilka tysięcy, a pociągi niecałe 500 sztuk. Instynkt zwierzęcia ostrzega je i wskazuje wyraźnie na niebezpiecznego mordercę, którym dla niego jest człowiek. Łosie pojawiły się w Norwegii i Szwecji 10 tys. lat temu i równie długo człowiek na nie poluje. Samochody jeżdżą w tych krajach niecałe 100 lat i łosie jeszcze nie nauczyły się, że należy się ich bać. Traktują auta jak przyjaciół.
Obywatel „wolnej Danii”
W Danii łoś wyginął jeszcze w średniowieczu i Duńczycy traktują go jako miłe zwierzę, z tęsknotą pokazując je dzieciom na obrazkach, natomiast Szwedów nazywają barbarzyńcami.
Jesienią 1999 roku łoś uciekał przed nagonką w południowej Szwecji, przeskoczył ogrodzenia, przebiegł przez autostradę i oszalały z przerażenia wskoczył do morza. Po przepłynięciu 4 kilometrów w najwęższym miejscu cieśniny Öreseund, wyczerpany fizycznie, dotarł do Helsingo/r. Na brzegu został przywitany po królewsku, nakarmiony i wygłaskany. Media opisywały przybycie szwedzkiego łosia i udzielenie mu azylu politycznego oraz nadanie statusu „obywatela wolnej Danii”, zaś miejscowy zarząd dróg dumnie ustawił znaki drogowe: „Uwaga! Łoś”. Po kilku latach wygodnego i bezpiecznego życia bez „morderczej szwedzkiej jesieni” łosiowi widocznie osłabł instynkt – przestał uważać i wpadł pod pociąg, kończąc swój żywot. Duński maszynista musiał otrzymać wsparcie psychologa, ponieważ „czuł się mordercą”.
Inżynier, który stał się żywą legendą po tym, jak „surfował” na fali spadającego gruzu z rozsypującego się World Trade Center 11 września 2001 roku, opowiada o cudownym ocaleniu i o tym, jak narodziny dzieci pomogły mu odbudować normalne życie.
43-letni Pasquale Buzzelli, pracujący jako inżynier dla nowojorskiego portu, był jednym z ostatnich, którym udało się ewakuować z wieży północnej. Mówi, że był na 22. piętrze, kiedy budynek zaczął się pod nim zawalać. Porwała go lawina gruzu i nieoczekiwanie wylądował na 7., skąd uratowali go strażacy.
W tym czasie jego żona Louise była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem – obecnie 10-letnią Hope. Dziś mają już dwie córki – młodsza Mia ma 7 lat. Pasquale latami cierpiał z powodu nękającego go „syndromu ocalonego” i związanego z nim poczucia winy, ale ostatecznie dzięki rodzinie zdołał przezwyciężyć depresję. – Czas leczy wszystkie rany i zaczyna się odczuwać radość. Narodziny drugiego dziecka sprawiły, że w końcu byłem zdolny doświadczać pozytywnych uczuć, a nie tylko nieustannego poczucia winy. Zrozumiałem, że najlepszym sposobem, by uczcić pamięć tych, którzy nie przeżyli, będzie stać się jak najlepszym człowiekiem. Jego historię przedstawia film dokumentalny „9/11 The Miracle Survivor” (Cudem ocalały).
Trzymając zniszczoną aktówkę, którą miał ze sobą tamtego dnia, Pasquale mówi: – Nie otwierałem jej od dawna. Znalazłem ją w mojej piwnicy kilka lat po 11 września. Nawet nie trzymam jej w domu, bo przypominałaby o tamtym dniu. Zjeżdżała wtedy razem ze mną. Jest zniszczona i podarta. Przypomina mi, jakie miałem szczęście, że przeżyłem.
Historia jego ocalenia podzieliła ekspertów. Shiya Ribowsky, który prowadził śledztwo w sprawie zamachu na WTC, mówi: – Pozostaję sceptyczny, choć w żaden sposób nie krytykuję charakteru tego człowieka. W medycynie sądowej mamy statystyki dotyczące prawdopodobieństwa przeżycia upadku i jeśli mówimy o wysokości ponad pięciu pięter, przedstawiają się one raczej ponuro. Mówicie więc o sytuacji wyjątkowej. Mówicie o skrzydłach aniołów.
Profesor Thomas Eager z Massachusetts Institute of Technology badał fizyczne problemy zawalenia się wieży i jest przekonany, że 15 pięter w dół pognała mężczyznę siła huraganowego wiatru. – Jego przypominający kolejkę górską opis sprawił, że uwierzyłem w tę historię – mówi.
Buzzelli, który obecnie pracuje przy planowaniu pomocy w sytuacjach awaryjnych, był w windzie w drodze do biura mieszczącego się na 64. piętrze w wieży północnej, kiedy o 8.46 uderzył pierwszy samolot. Zamiast opuścić budynek, poczuł się w obowiązku pozostać na posterunku. On i jego koledzy oglądali wiadomości, kiedy uderzył w gmach drugi samolot.
Ostatecznie postanowili opuścić budynek klatką schodową B. O 10.28, gdy budynek runął, byli na 22. piętrze.
– Pomyślałem, że coś ciężkiego spada po schodach albo że zawaliła się część budynku – opowiada. – Upadłem na półpiętro i zwinąłem się, przyjmując pozycję embrionalną, twarz zakryłem rękami i przysunąłem się jak najbliżej ściany, żeby ochronić się przed tym, co spadało. Wtedy właśnie poczułem, że ściana obok, do której była przymocowana podłoga, pęka i spada. Wiedziałem już, co się dzieje: budynek się wali. Powiedziałem do siebie: „Boże, nie mogę w to uwierzyć. Umrę”. Pomyślałem o żonie i nienarodzonym dziecku.
Żona Pasquale’a, Louise, która była w 7. miesiącu ciąży, patrzyła z prze- rażeniem na walącą się wieżę. – Wiedziałam, że to już koniec – mówi. – Nie mogłam na to patrzeć. Nie mogłam uwierzyć, że jestem tam i patrzę na to wszystko, nosząc nasze pierwsze dziecko. Byłam wdową i patrzyłam… i nic nie mogłam zrobić.
Niewiarygodne, ale Pasquale zaczął swobodnie opadać i wylądował na 7. piętrze. Trzy godziny później odzyskał świadomość. Otaczały go zwoje powyginanego metalu. Był ranny w nogę. – Byłem całkowicie zdrętwiały – mówi. – Nic nie czułem. Otworzyłem oczy i zobaczyłem bezchmurne niebo. Myślałem, że nie żyję, dopóki nie zacząłem kasłać i nie poczułem bólu w nodze. Wtedy zawołałem: „Pomocy! Pomocy!”
Tymczasem na obszarze Strefy Zero strażacy Mike Lyons i Mike Moribito, którzy zlekceważywszy rozkazy, przeszukiwali gruzowisko, odnaleźli Pasquale’a w chwili, gdy zaczął się bać, że spłonie żywcem. – Wyglądało, jakby był w jakimś zamku – opowiada Mike Moribito. – Siedział w jasnym świetle dnia, jak król na szczycie wzgórza. Pamiętam to jak dziś.
Z karetki, w drodze do szpitala zadzwonił do żony Louise. – Podniosłam słuchawkę i powiedziałam: – Słucham? – opowiada kobieta. – Usłyszałam jego głos. Powiedział: – Louise, to ja. Odpowiedziałam: – O Boże, Pasquale… To ty? Wszyscy w domu zaczęli krzyczeć ze szczęścia. (as)