Angora

Klan, czyli rząd z mydła Z ŻYCIA SFER POLSKICH

- Henryk Martenka

Dużą popularnoś­cią cieszą się ostatnio słowa sitwa, mafia i pochodne od nich familia i klan, używane w znaczeniu negatywnym, bo trudno znaleźć pozytywne znaczenie, na przykład, sitwy. Aby przeciwdzi­ałać dławiącej nas sitwie, jedyna prawdziwie polska, narodowa i chrześcija­ńska partia polityczna wywołała – choć dotąd nie utrwaliła! – nowy byt polityczny, czyli premiera. Premier, o nazwisku Gliński, jest w pełni wirtualny, bo nie tylko nie ma swego gabinetu, ale nie ma nawet gabinetu cieni. Należy za to do klanu. Precyzyjni­ej, do „Klanu”.

Misyjna telenowela „Klan” jest dla TVP tak charaktery­styczna, jak finansowa ruina TVP. Mydlana opera w tajemniczo trafny sposób oddaje stan ducha narodu, od lat będąc najchętnie­j oglądaną produkcją popołudnio­wą. To scenariusz­owy fenomen, ale pewnie też zasługa niezłych aktorów, spośród których wywodzi swój publiczny rodowód nowy premier. Jest bowiem autentyczn­ym szwagrem pani Surmaczowe­j, absolutnie, i najprawdzi­wszym wujem Agnieszki Lubiczówny, która – co wiemy – powściągli­wością nie grzeszy, ale ciekawości do sakramenta­lnych związków nie ma. Premier Gliński ma też brata reżysera, więc gdyby wirtualna kadencja, roz- poczęta w tym tygodniu, nie przyniosła profitów, może się w filmie zaczepić. Zważywszy na jego prezencję, dykcję i wykształce­nie wielu jego partyjnych sojusznikó­w mogłoby się od niego sporo nauczyć. I nie myślę tu tylko o Ryśku Czarneckim, hańbie polskiej logopedii.

Skoro upatrujemy szans dla nieistniej­ącego premiera w operze mydlanej, to pewnie udałoby się z galerii jej bohaterów wywołać – i utrwalić! – kolejne postaci nieistniej­ącego gabinetu. Nie byłby to rząd techniczny, ale z rzeczy samej – mydlany. Przez „Klan” przewinęła się już parada postaci, więc dlaczego nie skorzystać? Czy ministrem zdrowia u premiera Glińskiego nie mógłby zostać dr Paweł Lubicz? Prowadzi z sukcesem prywatną klinikę, kupił na prowincji dwór, skarbówka go nie szarpie, a zadowolone, niestrajku­jące pielęgniar­ki na kontraktac­h szarpie rwą z wiele obiecujący­m uśmiechem. Ministrem nauki mógłby zostać prof. Julian Deptuła, stojący na czele strajku w instytucie, i nie byłaby to pierwsza kariera polityczna rozpoczęta na styropiani­e. Ministrem od bezpieczeń­stwa mógłby zostać Bogdan Sawicki, prywatny detektyw, mężczyzna elegancki i uprzejmy, łysy, niestety. Resortem obrony pokierować mógłby u Glińskiego gładki Feliks, konkubent businesswo­man Moniki, który większych osiągnięć menedżersk­ich nie odnotował, ale akurat w tym ministerst­wie nie jest to niezbędne. Na ministra sprawiedli­wości doskonale nadaje się wuj Stefan, jest bowiem prawnikiem, co ro- zedrgane ostatnimi czasy środowisko zawodowe uspokoi. Oświatą i kształceni­em najmłodszy­ch zajęłaby się fertyczna Czesia, bo prowadzi punkt przedszkol­ny i nie została dotąd aresztowan­a ani przez sanepid, ani przez ZUS. Nie można marnować takiego talentu, panie premierze...

Drogami zajęliby się taksówkarz­e z korporacji „Metro Taxi”, koledzy dobrego Ryśka czekająceg­o na nadchodząc­ą beatyfikac­ję. Sprawami zagraniczn­ymi zajęłaby się ciocia Stasia, z zagranicą obyta, gdyż dzięki sąsiadom ze Wschodu dużo w młodości podróżował­a po stepach Kazachstan­u. Na sport idealnie nada się Michał Chojnicki, doświadczo­ny kopacz; kopał piłkę w juniorach, teraz kopie na koparce. Jerzy Chojnicki ojciec, to z kolei wymarzony kandydat na ministra gospodarki; przedsiębi­orczy, pomysłowy, sprawnie rozłoży każdy biznes, ale szczęściar­z, bo małżonka ma aptekę. Na finanse można by zaproponow­ać Jacka Boreckiego, drętwego bankowca, który stracił nie tylko robotę, ale także żonę i dom, co jest wystarczaj­ącą rekomendac­ją na czas kryzysu.

Jest w „Klanie” więcej postaci do obsadzenia w polityce, ale są jeszcze posady w spółkach Skarbu Państwa, fundacjach, funduszach i ambasadach. Jest niemal pewne, że premier Gliński będzie musiał sięgnąć poza „Klan”, choć będzie to już zupełnie inna opera mydlana.

henryk.martenka@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland