Człowiek, który postanowił zaryzykować
Ma opinię solidnego, chodzącego własnymi drogami naukowca. Podjął się misji, która może okazać się dla niego straceńcza. Dlaczego przyjął zadanie, które wielu już dzisiaj uważa za całkowicie karkołomne?
Dla wielu do niedawna zupełnie nieznany, nagle stał się bohaterem tygodnia. Mowa oczywiście o profesorze Piotrze Glińskim, nadziei Prawa i Sprawiedliwości, kandydacie tej partii na stanowisko premiera. Kiedy prezes Kaczyński przedstawił człowieka, który jego zdaniem powinien stanąć na czele rządu, obywatele co żywo rzucili się do internetu, by czegokolwiek dowiedzieć się o panu profesorze. On sam prezentował się doskonale: stanowczy, spokojny ton, wysoko podniesiona głowa. Prof. Gliński tłumaczył, że w Polsce rośnie bezrobocie, bankrutują firmy, fundusze europejskie w znacznej mierze wydawane są nieefektywnie, a badania socjologiczne pokazują, że zwiększa się rozwarstwienie, a Polacy uciekają na emigrację. – Tak dalej być nie może. Musimy nie tylko zmierzyć się z kryzysem, ale też musimy realnie i zdecydowanie zmienić Polskę. Nie stać nas na marazm i rachityczne próby reform, musimy ruszyć Polskę do przodu, mieć wizję i odwagę (...) wprowadzenia od zaraz prawdziwych zmian – mówił pewnym głosem.
Szybko przedstawił pięć zadań dla nowego rządu: zastąpienie gabinetu Donalda Tuska rządem ekspertów; natychmiastowe wprowadzenie w życie decyzji przeciwdziałających kryzysowi gospodarki, państwa i społeczeństwa; sprawne administrowanie krajem; przedstawienie wizji rozwojowej Polski oraz strategii wprowadzania niezbędnych, długofalowych reform; zmiana stylu uprawiania polityki w Polsce, by była ona uczciwą rozmową o dobru wspólnym, Polsce i Polakach. To, zdaniem przemawiającego, program „realny, oparty o największy wspólny mianownik i możliwy do zaakceptowania przez różne opcje polityczne”.
Tyle słowa, łatwe do przewidzenia, ale przekazane potencjalnym wyborcom w sposób składny i zrozumiały. Mniej zrozumiałe, przynajmniej dla komentatorów sceny politycznej, ale i samych naukowców, było zaangażowanie profesora w projekt Prawa i Sprawiedliwości, projekt, nie ukrywajmy, karkołomny i od początku skazany na niepowodzenie. – Powinniśmy pozytywnie odgadywać intencje prof. Glińskiego, choć podjął decyzję śmieszną i straceńczą. Może jednak nosił gulę w gardle, miał dość rządu Donalda Tuska, więc zdecydował się na ten krok, nawet jeśli miałby na tym stracić – dywaguje prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.
Bo prawda jest taka, że zdecydowane opowiadanie się po którejś ze stron sceny politycznej jest w środowisku naukowym źle widziane. Mówił mi o tym prof. Kleiber, kiedy z początkiem września „sięgnął” po niego Janusz Palikot, sugerując, że prezes Polskiej Akademii Nauk miałby stanąć na czele przejściowego rządu tworzonego przez Ruch Palikota i Solidarną Polskę.
Profesor natychmiast wydał oświadczenie: „W związku z pojawiającymi się w mediach informacjami o działaniach opozycji parlamentarnej, mających na celu próbę powołania tzw. rządu fachowców ze mną na stanowisku premiera, oświadczam dobitnie, że z nikim nie prowadziłem, nie prowadzę i nie zamierzam prowadzić żadnych rozmów na ten temat”. Potem tłumaczył w rozmowie z naszą gazetą: „To dla mnie kłopotliwa sytuacja. Wszyscy wiedzą, że w działalności publicznej jestem apolityczny. Ale w środowisku naukowym taki news to dyskomfort, naukowcy trzymają się od poli- tyki z daleka, więc to oświadczenie było koniecznością”. Prof. Jacek Wódz, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego, potwierdza: generalnie rzecz biorąc, politykowanie w środowisku naukowym nie jest mile widziane.
Tym bardziej decyzja prof. Glińskiego wydaje się tyleż ryzykowna, co godna podziwu, bo wygląda na to, że profesor postawił wszystko na jedną kartę i postanowił działać.
Politycy byli zresztą bezlitośni, oceniając pomysł PiS z nowym kandydatem na premiera jako śmieszny, niepoważny, niewart uwagi. – Prof. Gliński przybrał pozę jelenia. Leży na trawie i marzy o zostaniu premierem. Polska się obudziła, zobaczyła kandydata PiS i poszła spać dalej – mówił w RMF FM Leszek Miller, lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Motyw jelenia w kontekście prof. Glińskiego pojawiał się zresztą częściej, bo Stanisław Żelichowski z PSL opowiadał z kolei o tym, że „jesień to czas rykowisk, każdy biega i szuka swojego jelenia. Niektórzy już go znaleźli”.
Można dyskutować, czy to najlepszy kandydat na premiera rządu technicznego; jako naukowiec Gliński ma jednak całkiem dobre noty.
Nie wszedł do życia publicznego jako komentator czy specjalista. Owszem, angażował się w politykę, ale raczej jako zakulisowy ekspert i doradca, ewentualnie aktywny uczestnik zamkniętych paneli dyskusyjnych, a nie medialna gwiazda.
– To dobry naukowiec. Jest empirykiem zajmującym się badaniem rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju. Ta specjalizacja daje mu szerokie spojrzenie na społeczeństwo. Takie, jakiego należy oczekiwać także od premiera – podkreśla w rozmowie z „Polską” prof. Henryk Domański, kolega Glińskiego z IFiS PAN.
Domański opowiada, że z Glińskim w Pałacu Staszica pracuje niemal drzwi w drzwi. – Jest dobrym kolegą. Często rozmawiamy, także o polityce. Jego poglądy polityczne są zbliżone do tych, jakie miał pre-