Geodeta wypiera psychologa
Wiktor Legowicz: – Kryzys kryzysem, a lotnictwo biznesowe rozwija się zupełnie nieźle. W ubiegłym roku 49 tysięcy osób skorzystało z takich lotów. Mówimy o prywatnych lotach małymi samolotami.
Bartosz Marczuk („Rzeczpospolita”): – Mówimy o przysłowiowych taksówkach, które latają po niebie. Cóż, jak widać Polacy jednak w jakiś tam sposób bogacą się, coraz więcej jest ludzi, których na to stać. To bardzo droga usługa (godzina lotu kosztuje kilkaset euro), ale z drugiej strony, przy naszej marnej jeszcze infrastrukturze, to najlepsze rozwiązanie na szybkie poruszanie się po kraju. Zwłaszcza przy spotkaniach biznesowych, gdzie trzeba polecieć gdzieś szybko i szybko wrócić. Nic więc dziwnego, że jest sporo chętnych na takie loty.
Legowicz: – I jeszcze kawior i szampan podają w niektórych samolocikach.
Marczuk: – Tego nie wiem, bo nie leciałem. A pan leciał?
Legowicz: – Też nie, ale słyszałem o tym.
Marczuk: – Faktem jest jednak, że ten rynek jest raczej skazany na rozwój. Pytanie, czy będzie on bardzo dynamiczny. Moim zdaniem – raczej powolny i ustabilizowany.
Kto je kanapki, a kto sushi?
Paweł Sołtys: – Tymczasem ubywa restauracji. Po Euro szybko zamykają interes bary szybkiej obsługi. Ponoć co miesiąc ubywa 180 punktów gastronomicznych.
Andrzej Kublik („Gazeta Wyborcza”): – Zwijają się chyba te najmniejsze, bo w większych miastach restauracji raczej przybywa.
Sołtys: – Czyli zmierzamy w stronę jakości, jeśli chodzi o odżywianie się poza domem?
Kublik: – To jest raczej odzwierciedlenie rozwarstwienia majątkowego. Ci, którzy byli najbiedniejsi i korzystali najczęściej z tanich barów – mają jeszcze mniej pieniędzy i oszczędzają, jedząc na przykład kanapki z domu. Z kolei ci, którzy mają trochę więcej pieniędzy i chcą lepszej obsługi, lepszej jakości – idą do restauracji, gdzie podadzą im to, czego w domu nie zjedzą.
Legowicz: – Nawet pięć tysięcy złotych może kosztować odbiornik radiowy z przedwojennej wileńskiej fabryki „Elektrit”. Szukajmy takich odbiorników, które nazywały się „Herald” lub „Gloria”.
Adam Cymer (publicysta ekonomiczny): – Dla koneserów to niewątpliwie rarytas. Poza tym to były dobre odbiorniki i świetne przedwojenne „designerstwo”.
Legowicz: – Szukajmy więc ich na strychach.
Cymer: – Trzeba też wiedzieć, że były próby wracania do tego przedwojennego wzornictwa połączonego z nowymi technologiami. Jednak te skojarzenia się nie powiodły. Podróby nie są już tak atrakcyjne jak oryginały, oryginalne starocie.
Legowicz: – Najpopularniejsze kierunki studiów to teraz: geodezja, budownictwo, logistyka. To oznacza, że młodzi wreszcie kierują się potrzebami rynku, a tym samym – możliwością znalezienia potem lepszej pracy. Pedagogika i psychologia straciły swoją atrakcyjność.
Łukasz Bąk („Dziennik Gazeta Prawna”): – Tracą przede wszystkim kierunki humanistyczne. W końcu widzimy po rynku pracy, że mamy zdecydowany nadmiar politologów, pedagogów, psychologów. Już od dawna duże firmy produkcyjne biły na alarm, mówiąc, że brakuje nam inżynierów, ludzi wyspecjalizowanych w zawodach technicznych. I wreszcie młodzi ludzie doszli do wniosku, że lepiej więcej czasu, własnej siły i energii zainwestować w studia, ale później mieć bardzo dobre perspektywy zawodowe. Oczywiście, że muszą się więcej uczyć, ale to naprawdę przyniesie korzyści w przyszłości. I gospodarce, i im samym.
Fajne radia z Wilna
J.B. Opracowano na podstawie codziennych audycji Wiktora Legowicza w radiowej Trójce od 1 do 5 października 2012 r.