Adres zamieszkania: wydmy
Czy można z optymizmem spoglądać w przyszłość, nawet gdy nie ma się dachu nad głową? Okazuje się, że tak. Dowodem na to jest pan Wojtek, który od 20 lat jest bezdomny, a mieszka na nadmorskiej wydmie.
Pan Wojtek nie wygląda na kogoś, kto od miesięcy żyje na wydmie. Czysta kurtka, ciemnozielony sweter i wystający spod niego kołnierzyk szarej koszuli. Do tego sztruksy w modnym, rudym kolorze. – Gdyby nie Jurek, pewnie wyglądałbym jak łachudra, a tak człowiek ma jakąś namiastkę normalności, choćby przez to czyste ubranie – uśmiecha się. Wspomniany Jurek pracuje w jednej z wypożyczalni rowerów.
Pan Wojtek ukończył Szkołę Rybołówstwa Morskiego w Darłowie, gdzie zdobył fach mechanika. – Po szkole przyjechałem do kołobrzeskiej „Barki” na praktyki. Później przez wiele lat pracowałem jako rybak – wspomina. Kłopoty zaczęły się po 1986 roku, kiedy postanowił zająć się handlem rybą. Zaciągnął kredyt, ale zbankrutował. – Porządnie dostałem po tyłku. Ale, jak to się mówi, jak się na czymś nie znasz, to się nie pchaj – wspomina po latach. Opowiada, że nieudany biznes spowodował, że od 20 lat żyje bez dachu nad głową. – Sam sobie ukręciłem sznur na szyję. A i ludzie, rodzina, odwrócili się ode mnie. Dlatego zerwałem wszystkie kontakty i stałem się samotnikiem, odludkiem – opowiada. O rodzinie nie wspomina. Uśmiecha się tylko na pytanie o rodzicach. – To byli kochani, ciepli ludzie – ucina, a w oczach pojawiają się łzy.
Sypia na klatkach schodowych, w piwnicach, noclegowni. Ubiegłą zimę spędził u ojców karmelitów w Krakowie. Jak zrobi się zimno, znów zaczną się kłopoty. – Problem jest w tym, że kołobrzeską noclegownię otwierają dopiero w listopadzie, dlatego do tego czasu muszę jakoś sobie radzić. Mógłbym spać w schronisku, ale nie chcę. Nie lubię podporządkowywać się regulaminom, wychowawcom, za stary na to jestem – wyjaśnia.
W czerwcu pan Wojtek zamieszkał na wydmie. W piasek wbił kilka kijków, do nich przymocował kawał folii. Na ziemię położył kilka starych ubrań. Do swojego legowiska przy- chodzi przed 18. – Za widnego, bo po ciemku ciężko znaleźć mój domek w tych krzakach. Wybrałem to miejsce, aby uciec przed wzrokiem ciekawskich. Do tej pory nikogo oprócz psa strażnika granicznego u mnie nie było – żartuje. Latem, kiedy dzień był dłuższy, przed zaśnięciem czytał książki, które znalazł na ławkach albo dostał od Jurka. Kilka razy zdarzyło się, że zaparzył sobie kawę i dopiero zasypiał. Jak przyrządza kawę w takich warunkach? – Wystarczy puszka po piwie. Wlewamy w nią wodę, zbieramy małe patyczki, podpalamy i podgrzewamy puszkę nad ogniem. Gdy pojawią się bąbelki, zasypujemy kawą – zdradza nam swój przepis. Teraz, kiedy dzień jest coraz krótszy, pan Wojtek nie ma jak czytać książek. – Pozostaje mi papieros, „kino-oko” i spać – opowiada. Przed piątą nad ranem wynurza się ze swojego legowiska i idzie do zaprzyjaźnionych osób handlujących w okolicy. U Jurka wypija kawę, tuż obok dostanie kawałek wędzonej ryby, gdzie indziej kurczaka. – Jak coś wyżebrzę od ludzi, to kupię jakiś twarożek, bo zębów nie mam i jem jak niemowlę – śmieje się. Jego największym marzeniem jest, aby jeszcze w tym roku dostać się do Płytnicy (województwo wielkopolskie) na grzybobranie. – Jeżeli byłyby grzyby, to może uzbierałbym tyle, że starczyłoby na wynajęcie pokoiku na całą zimę. Obliczyłem, że gdyby dziennie uzbierać 15 – 20 kilogramów, to zimę przeżyłbym jak gość – marzy. A co, gdy grzybów nie będzie? – Jak mawiała Françoise Sagan: „Nie martw się, jutro będzie słońce i nadzieja” – uśmiecha się pan Wojtek.